Robert Crais, uważany za mistrza thrillerów, przyrównał Bez śladu do rozpędzonej kolejki w wesołym miasteczku. I nie sposób się z nim nie zgodzić – akcja toczy się w zawrotnym tempie, jest przepełniona nieoczekiwanymi wydarzeniami i nieobliczalnymi bohaterami. To książka, która czyta się sama. Zaczyna się jak w typowym amerykańskim horrorze – nastolatka upija się razem z chłopakiem, niezbyt dobrze tolerowanym przez jej rodziców. Wściekły ojciec odnajduje ją podczas randki w jego samochodzie i siłą zmusza do powrotu do domu. Rozżalona i ledwo przytomna Cynthia trzaska drzwiami od swojego pokoju i marzy, by nigdy więcej się nie obudzić. Następnego ranka zdziwiona przechadza się po domu, odkrywając, że jej rodzice wraz z bratem zniknęli bez śladu. Dziewczyna, ledwie pamiętając poprzednią noc, szybko staje się ofiarą podejrzeń – bo jeśli cała rodzina została wymordowana, to dlaczego oprawca ocalił właśnie ją? A jeśli Biggowie celowo opuścili dom i żyją sobie spokojnie gdzieś na końcu świata, to dlaczego
zdecydowali się porzucić własną córkę? Na te i inne pytania mieszkańcy małego miasteczka długo nie potrafili znaleźć odpowiedzi.
Dalszą część historii znamy już dzięki opowieściom nie tajemniczego narratora, a męża Cynthii, Terry'ego Archera. Dowiadujemy się, że tuż po tragedii Cynthia trafiła pod opiekę ciotki, skończyła studia, wzięła ślub i urodziła córeczkę, obecnie ośmioletnią już Grace. Poznajemy ich po dwudziestu pięciu latach od fatalnej nocy, kiedy to Cynthia decyduje się na udział w programie telewizyjnym, pomagającym ludziom w odnajdywaniu bliskich. Po jego emisji telefon milczy przez długie tygodnie. Telekomunikacyjna cisza nie trwa jednak wiecznie, a tajemniczy rozmówca ma niekoniecznie dobre zamiary...
Aż chciałoby się opowiadać dalej – średnio raz na dziesięć stron dochodzi do nieoczekiwanych zwrotów akcji i ujawniania sprytnie tuszowanych śladów. Mnożą się fakty, przybywa bohaterów. Jest wróżka-naciągaczka i detektyw, który za długo już nie pożyje, no i tajemniczy kapelusz, który pewnego dnia nie wiadomo jakim cudem pojawia się na stole w domu Archerów. Sama rodzina też prezentuje się interesująco – Terry jest nauczycielem, bezgranicznie kochającym żonę, ale powoli tracącym do niej cierpliwość. Cynthia z kolei wciąż nie potrafi pogodzić się ze zniknięciem rodziny, ucieka się do coraz drastyczniejszych środków i naraża bliskich na coraz większe niebezpieczeństwo. A Grace? Grace każdej nocy wpatruje się w teleskop wyszukując asteroid, które w każdej chwili mogą zniszczyć Ziemię.
I to jest chyba najodpowiedniejszy moment, żeby wreszcie się do czegoś przyczepić. Bo mało prawdopodobne jest, aby przeciętna ośmiolatka rzeczywiście mogła wypowiadać kwestie typu: „Czy wiesz, że gdyby jakaś asteroida spadła na Ziemię, efekt byłby taki, jakby wybuchło milion bomb atomowych”? Oczywiście możemy wyjść z założenia, że Grace wcale nie jest przeciętną ośmiolatką, że to dziecko niezwykle inteligentne i obdarzone niespotykaną w tym wieku erudycją. Ale nie czarujmy się. Autor niezbyt dobrze dopracował sylwetki bohaterów, nie zawsze zadał sobie trud dopasowania języka, jakim mówią, do ich wieku czy profesji. Także początkowe wprowadzenie postaci pozostawia wiele do życzenia. Kiedy Terry przedstawia nam swoją rodzinę, robi to w najmniej oczekiwanym momencie, skrótowo i schematycznie, jakby kwestie formalne chciał mieć jak najszybciej za sobą.
Zbyt wiele zalet ma jednak ta książka, by przez podobne szczegóły próbować ją przekreślać. Barclay zadał sobie wiele trudu, doprowadzając do perfekcji potężną intrygę, w środku której postawił Cynthię wraz z jej rodziną. Za pomocą osobnych rozdziałów, zapisanych kursywą, wprowadził dwie zagadkowe postaci, o których dotąd nie było mowy – z ich rozmów telefonicznych nietrudno domyślić się, że jest to matka z synem. Jeśli to zaginiona rodzina Cynthii, to jak wytłumaczyć fakt, że pewnego dnia w odległym kamieniołomie policja odnajduje wrak auta, a wraz z nim ciała dojrzałej kobiety i nastolatka, którzy nie żyją od ponad dwudziestu lat, a których wyniki DNA potwierdzają pokrewieństwo? A jeśli to nie oni, to kto?
Tezy postawionej na początku recenzji nie zmienię – książka jest świetna, przemyślana w najmniejszym szczególe (oczywiście w zakresie rozplanowania fabuły) i skierowana do szerokiego kręgu odbiorców, którzy cenią sobie dużą dawkę napięcia i niedopowiedzenia. Odradzam ją jednak tym, którzy mają zbyt mało czasu – Bez śladu nie da się czytać tygodniami, po kilka stron, między jednym zajęciem a drugim. To książka, która wymaga posłuszeństwa, wierności i bezwzględnego zainteresowania przez wszystkie czterysta trzydzieści stron. A akcja? Akcja wciąż gna do przodu, niczym rozpędzona kolejka w wesołym miasteczku.