Jedną z obiegowych opinii o historii jest to, że piszą ją zawsze zwycięzcy. Nie jest to może zawsze prawda, lecz pokusa przyjrzenia się dziejopisowi, od kogo brał pieniądze, w co wierzył i czemu pisał tak a nie inaczej jest zawsze duża. Sytuacja jest tym trudniejsza, gdy nie ma alternatywy, a to, co otrzymujemy w spadku jako prawdę historyczną, wcale nią być nie musi – raczej jest próbą obiektywnej narracji, bazującej na zgoła nieobiektywnych, wręcz świadomie fałszowanych relacjach. Cóż pozostaje wtedy? Naukowiec bezradnie rozłoży ręce, zasłoni się jednym z przykazań historyka, iż nie wyciąga się wniosków z milczenia źródeł. Tę pustkę może wypełnić jedynie wyobraźnia.
Kochałam Tyberiusza jest właśnie tego typu powieścią historyczną. Autorka zafascynowana wielkością i wspaniałością Imperium Romanum pod władzą Oktawiana Augusta pewnego dnia skonstatowała, że jego jedyna córka Julia jest postacią właściwie nieznaną, a wszystko, co o niej napisano, jest jednoznacznie negatywne. Zaiste, dziwnym wydaje się fakt, że osoba tak wpływowa, żona najpierw drugiej osoby w państwie, a potem przyszłego następcy wielkiego Augusta, nie zaistniała na kartach historii poza jednym skandalem seksualnym, zakończonym dla niej tragicznie, niewspółmiernie do winy. Główna bohaterka powieści, mimo że jej istnienie jest poświadczone przez źródła, tak naprawdę została wymyślona. Nie wiadomo, czy uczestniczyła w polityce, czy może zachowywała się jak współczesne pierwsze damy. Nie mamy pojęcia, czy naprawdę jej miłością życia był Tyberiusz, jak chce autorka. Barwnie przedstawione pożycie z drugim mężem Agrypą to czysta fikcja – jedyne, co o nim wiemy na pewno to piątka dzieci z tego związku.
Ba, właściwie trudno odtworzyć nawet wygląd bohaterki. O ile epoka ta pozostawiła mnóstwo rzeźb, portretów czy monet z podobiznami osób, wizerunek Julii upamiętniony został jedynie na dwóch popiersiach i kilku zaledwie monetach. Wypada zapytać – co pozostanie po nas, skoro po córce twórcy największej potęgi, jaka kiedykolwiek panowała w Europie, zostało tak niewiele?
Dored stworzyła więc swoją Julię. Szkielet postaci to strzępki informacji historycznych na jej temat. Reszta – mięśnie, trzewia i rozum – to kobieta o umysłowości współczesnej, można by nawet zaryzykować twierdzenie, że to feministka na dworze Oktawiana Augusta, z własną, niezależną pozycją, zdaniem i wpływem na naśladujące ją otocznie. Nie jest może najmądrzejsza i najsprytniejsza – jej starcia z macochą Liwią zwykle kończą się jej porażkami – ale mimo to jest osobą, z którą każdy Rzymianin powinien się liczyć.
Konsekwencją takiej interpretacji mało znaczącej postaci, aktora trzecioplanowego, nieoczekiwanie przesuniętego do roli głównej, jest ingerencja w historyczny scenariusz. Dobrze poznane i po wielokroć analizowane wydarzenia, dotyczące walk o władzę w otoczeniu cezara, są tu przewrócone do góry nogami. Powiązanie niewielkiego i odległego od Rzymu dworu Heroda z intrygami na Palatynie jest uroczym wymysłem, dzięki któremu powieść nabiera barw, a cały gmach fabuły trzyma właśnie owa nić porozumienia pomiędzy Liwią a Salome z jednej strony a Antypasem i Tyberiuszem z drugiej. Dored nie boi się łączyć pozornie odległych wydarzeń, a powieść przesiąknięta manią czającego się wszędzie spisku i niewiary w przypadki powoduje, iż po jej odłożeniu mówimy do siebie: „Tak, tak mogło być”. Ale czy było? W odróżnieniu od dziejącej się w tym samym gronie dylogii Roberta Gravesa o cesarzu Klaudiuszu norweska pisarka gwałtownie polemizuje z
historycznymi ocenami, odbrązawiając zarówno swą bohaterkę, jak i gwałtownego Tybierusza, zrzucając winę za całą podłość, jaka działa się w cesarskiej rodzinie na Liwię Druzyllę.
Ogromną zaletą powieści jest świetne przybliżenie epoki, z jej wybitnymi umysłami przygarniętymi przez Oktawiana, Agrypę i Mecenasa, aby sławić ich rządy.Swobodnie porusza się po Rzymie – jego architekturze, religii, zwyczajach, a nade wszystko wśród postaci stanowiących ówczesny wierzchołek władzy. Czasem zdarzają się jej drobne błędy (August nie mógł grać w szachy, które w Europie pojawiły się dopiero sześć wieków po jego śmierci, kobiety rzymskie nie malowały tuszem oczu), lecz nie rzutują one na całość oceny. Wypada więc zasiąść do czytania, aby dowiedzieć się, kto próbował wymazać postać Julii z pamięci ludzkiej, czemu w rodzinie cesarskiej miało miejsce tak wiele niewytłumaczalnych śmierci i jak okrutna może być zemsta bezwzględnej kobiety.