Trwa ładowanie...
recenzja
26 kwietnia 2010, 16:02

Romans szpiegowski z Prometeuszem w tle

Romans szpiegowski z Prometeuszem w tleŹródło: Inne
d17vr1n
d17vr1n

„Mamy rok 2002. Polska od 13 lat jest wolnym krajem, a połowa obywateli tego kraju uważa mnie za zdrajcę, tak samo uważają prezydent i minister obrony (...) Chyba więc jednak przegrałem, ale nie do końca, bo jeżeli chociaż jeden mój rodak doceni, co dla niego zrobiłem, to mi musi wystarczyć”

Hrabia von Stauffenberg był niemieckim żołnierzem, który przeciwstawił się chorej ideologii trawiącej jego ojczyznę. Jest on traktowany, zarówno w Niemczech jak i Polsce, jako romantyczny bohater. W polskiej historii także zaistniał pewien żołnierz, który postanowił walczyć z równie chorą i zbrodniczą ideologią pasożytującą na jego ojczystym kraju. Tylko że dla odmiany ten człowiek traktowany jest przez wielu Polaków jako zdrajca. Cóż, widocznie Niemcy potrafią lepiej doceniać swoich bohaterów narodowych. Ryszard Kukliński – postać tragiczna, wywołująca skrajne emocje i opinie, rzadko można odnaleźć wyważone o nim zdanie, w większości są to zajadłe polemiki rozmówców stojących po przeciwnych stronach barykady. Interlokutorzy z pasją żonglują określeniami: bohater - zdrajca, dobry - zły, superszpieg – dezerter, patriota – szpicel... Jego kontrowersyjny życiorys jest idealnym materiałem na dobrą książkę - i próbę napisania owej dobrej książki podjęła Maria Nurowska, autorka znana dotychczas z powieści
wplatających się w nurt tzw. „literatury kobiecej”. Czy jej się udało? Zależy, czego będziemy oczekiwać.

„Chodzi mi o to, że nie chciałbym przeczytać tej książki, bez względu na to, jak zobaczysz moje życie i jak je opiszesz. To twoja sprawa. Chcesz mnie opisać, jako zdrajcę, zrób to, chcesz przyznać rację mojej najbardziej dramatycznej decyzji życiowej, będę się tylko cieszył. Gdzieś tam...”

Mój przyjaciel zdrajca jest owocem wielu wywiadów, jakich pułkownik Kukliński udzielił autorce, przypomina swoistą spowiedź, monolog przerywany od czasu do czasu pytaniami pani Marii. Pisarka sądziła, że mają wiele czasu, aby ta książka stała się pełna, doszlifowana, wszak rozmówca zastrzegł sobie, że może się ukazać dopiero po jego śmierci. Wydawało się więc, że jest przed nimi mnóstwo konsultacji i debat, jak ostatecznie ma wyglądać historia „zdrajcy”. Niestety, los chciał inaczej i owego czasu im brakło. Na stronach książki poznajemy arcyciekawe losy człowieka, który uczestniczył w ponurej sztuce, jaką był twór zwany Polską Rzeczpospolitą Ludową (parafrazując A. Besancon: państwo, które ma w nazwie samej już trzy kłamstwa). Człowieka, który z drugoplanowego aktora wcielił się w główną rolę i odegrał ją najlepiej, jak umiał. Przygodę z Ryszardem Kuklińskim rozpoczynamy od jego wstąpienia do wojska – bardzo irytował się, gdy mówiono, iż wstąpił do komunistycznej armii, wszak gdy w wieku 17 lat
rozpoczynał żołnierskie życie, w Polsce komunizmu jeszcze nie było: „To wojsko się zmieniało! Komuniści je zmieniali na moich oczach, a ja szedłem swoją wytyczoną drogą, więc się coraz bardziej oddalałem, do momentu aż nadszedł czas ostatecznego rozstania”.

d17vr1n

Krok po kroku obserwujemy wspinanie się po drabinie wojskowej kariery, wyraźnie widząc metamorfozę, jaką przechodzi ów młody człowiek. Trudno bowiem pozostać obojętnym w środowisku pełnym nieufności, zaszczucia, prowokacji i ciągłych donosów. W środowisku, w którym orwellowska nowomowa była na porządku dziennym, a bezgraniczny serwilizm nazywano szumnie „przyjaźnią polsko-radziecką”. Dość długo (ponad 20 lat) jednak nasz bohater dojrzewał do czynu, który skazał go na banicję i potępienie. Dopiero „bratnia” pomoc Czechosłowacji, gdzie sowieckimi gąsienicami rozjeżdżano wolność oraz krew Grudnia’70 dobitnie pokazały mu, że z tym systemem należy walczyć, nawet za cenę własnego życia. W ramach tej walki przekazał Amerykanom ponad 35 000 stron dokumentów (aby nie było niedomówień, pisanych głównie cyrylicą).

„Dlaczego? Może dlatego, że nie chciałem być nawozem historii, że chciałem ją sam tworzyć”

Prócz licznych perturbacji wywiadowczych w książce Marii Nurowskiej odnajdziemy również fakty z życia osobistego pułkownika – jego opowieści o wielkiej pasji, jaką było żeglarstwo, o rodzinie czy ukochanym psie. Historia familii Kuklińskiego jest równie ciekawa i tragiczna, jak i jego życie – jeden z synów był ideowym komunistą zaczytującym się w Marksie (proszę sobie wyobrazić, jak musiał zareagować na wieść, że jego ojciec walczył z systemem), drugi porywczym hulaką – obaj zginęli śmiercią tragiczną (prawdopodobnie zamordowani). Chciałbym zwrócić jednak szczególną uwagę na postać Hanny – żony pana Ryszarda. Nie było wówczas łatwo pełnić rolę małżonki wojskowego na tak wysokim stanowisku, jednak trwała przy nim i wspierała, nie zadając żadnych pytań. Z pozoru krucha i delikatna istota w kryzysowej sytuacji potrafiła być twarda, zdecydowana i pewnie chwycić rodzinny ster – jestem pełen podziwu dla kobiety, której przyszło być żoną szpiega.

Czy jednak Kukliński był szpiegiem? Pułkownik impulsywnie odżegnywał się od takiego stwierdzenia: „Ja nie byłem szpiegiem!!! Nawiązałem wojskową współpracę z Amerykanami dla dobra mojego narodu!” Współpraca ta rozpoczęła się w 1970 roku i od tej chwili – moim zdaniem – książka traci, dryfując w stronę romantyczno-sensacyjną. Autorka bardziej skupiła się na ukazaniu Kuklińskiego jako drugiego Jamesa Bonda, nadludzkiego agenta zniewalającego tabuny kobiet jednym spojrzeniem. Jednocześnie jednak pułkownik jawi się nam jako człowiek, który na owego „007” zupełnie się nie nadawał – nieostrożny, ufny kobieciarz, tracący głowę w obecności pięknych niewiast. Myślę, że to dość drastyczne spłycenie tej jakże niejednoznacznej osobowości – co również podkreślał przyjaciel Kuklińskiego, Józef Szaniawski: „W rzeczywistości Kukliński był postacią bardziej skomplikowaną, a jego biografia była znacznie ciekawsza niż życie niejednego bohatera filmowego.”

d17vr1n

Jednak mimo tego, że książka zamienia się w sensacyjny romans, nadal czyta się ją z zapartym tchem – jest to opowieść czasem zabawna, nierzadko przerażająca, a momentami tak wzruszająca, że aż coś ściska za gardło (historia Halinki, tragiczne dzieje podpułkownika Kity czy śmierć synów). Z drugiej strony może to i dobrze, że pani Nurowska zrezygnowała z napisania książki stricte z nurtu „literatury faktu” – myślę, że dzięki temu trafi ona do szerszej grupy odbiorców („Czasami wydarzenia z życia mojego bohatera poddawałam niewielkiej modyfikacji, aby nie znużyć czytelnika nadmiarem faktów i nazwisk”). Jest bardzo smutna, przepełniona goryczą i rozczarowaniem wobec włodarzy kraju, dla którego bohater poświęcił szczęście swojej rodziny. Kukliński nie starał się potępiać, choć sformułowania „kabotyn – Kiszczak”, „kanalia – Urban”, „marionetkowy, narcystyczny tchórz – Jaruzelski” niosą ogromny ładunek emocjonalny. Usiłował w jakiś sposób zrozumieć ludzi służących systemowi, którego szczerze nienawidził – ich
postępowanie tłumaczył wpływowi destrukcyjnej ideologii. I tak jak czyny komunistów potrafił na swój sposób uzasadnić, tak myślę, że wobec postępowania byłego prezydenta wolnej Polski był bezradny, nie mógł go zrozumieć. Oczyszczenie z zarzutów odbyło się dopiero osiem lat po odzyskaniu niepodległości i to pod silnym naciskiem Amerykanów. Prezydent Wałęsa nigdy Kuklińskiego nie przyjął i dość sceptycznie wypowiadał się o jego działalności. Zresztą znamienne jest to, że w uroczystościach pogrzebowych Powązkach (wbrew jego woli: „Zwariowałaś! Mieć na wieczność towarzystwo Bieruta!”) nie wziął udziału żaden z oficjalnych przedstawicieli władz.

„Coś takiego jak szczęście nie mieści się w polskiej tradycji romantycznej, a ja przecież z niej się wywodzę”

Pułkownik nie szczędził górnolotnych porównań do własnego czynu: Prometeusz wykradający bogom ogień (za co poniósł srogą karę), Konrad Wallenrod, wreszcie „Konrad na szczycie Mont Blanc”... Tego ostatniego określenia zupełnie nie rozumiem - czy Konrad na owej górze bywał? Moim zdaniem był romantycznym, tragicznym bohaterem, a czy zdrajcą, czy też szpiegiem, osądzi zapewne historia. Sam uważał, że ani jedno, ani drugie określenie do niego nie pasuje – był po prostu patriotą, żołnierzem, który postanowił walczyć o wolność swojej ojczyzny. Nie dziwię się jednak zbytnio, gdy słyszę, że jednak zdradził, zdezerterował – wszak żyjemy w kraju, w którym redaktor wysokonakładowej gazety stwierdził, iż generał mający na dłoniach krew Ks. Jerzego Popiełuszko, górników „Wujka” i wielu innych istnień jest „człowiekiem honoru”. Zdążyłem się więc przyzwyczaić, że mnie już w tym kraju niewiele zdziwi.

d17vr1n
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d17vr1n

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj