Proszę Państwa, oto warszawscy Borejkowie. Rodzina Gwidoszów mieszka na parterze bloku i choć wszystko wokół jest szare i powszednie, w ich skromnych czterech ścianach nikt nie doświadcza nudy. Roztrzepana mama, bezpośredni tata, maturzysta Kuba, zakompleksiona nastolatka Malwina i rozbrajająca pięcioletnia Marynia tworzą zgrany i bardzo oryginalny zespół. Od czasu do czasu pojawia się babcia znająca remedium na całe zło oraz pies po-schroniskowy, Łapa i kot, zwany Psem.
Próżno tu szukać sensacji, nie ma czarów ani wampirów, a mimo to pierwszy tom miętowej serii czyta się z wypiekami na twarzy. Powiedzenie: „najlepsze scenariusze pisze samo życie” doskonale oddaje klimat powieści. Ewa Nowak, jako rasowy psycholog, każdej z postaci nadaje ten niepowtarzalny rys, który sprawia, że z autentycznym zaciekawieniem śledzimy losy zwyczajnych przecież młodych obywateli naszego kraju.
Przekrój przez problemy przez duże „P” jest spory. Malwina nie potrafi uwierzyć w siebie, śliczną twarz ukrywa pod grubą maską fluidu, a smutki topi w niejedzeniu, co szybko kończy się trudnościami w szkole. Mama Joanna, matka trójki dzieci, wciąż szuka własnego pomysłu na życie, dlatego postanawia zapisać się na studia psychologiczne. Kuba cieszy się ogromnym powodzeniem wśród atrakcyjnych dziewczyn, ale ciężko mu znaleźć tę jedyną. Najbardziej oryginalna ze wszystkich okazuje się Marynia, która uwielbia prowadzić dyskusje z dorosłymi, a od bajek w telewizji woli muzykę klasyczną. Przez karty powieści przewija się również cała rzesza drugoplanowych bohaterów, każdy godny bliższej uwagi. Jest więc Magda, niepełnosprawna fizycznie, ale szalenie inteligentna dziewczyna, której uda się wzbudzić zainteresowanie wybrednego Kuby. Pojawia się Paweł, który traci kolegów, kiedy ktoś tworzy plotkę o jego homoseksualizmie. I wreszcie Piotr Janiszewski, artysta, autor popularnych poetyckich piosenek, który
doprowadzi serce Malwiny do wrzenia, a jej układ nerwowy na skraj przepaści, co skończy się (pouczającym, a jakże!) pobytem w szpitalu.
Mimo codziennych trudności, smutków i żalu, nad wszystkim góruje wszechobecny optymizm. Każdy bohater ma zakodowane patrzenie na świat przez różowe okulary. Do happy endu prowadzi wyboista droga przez głęboką autoanalizę (przemyślenia Malwiny to bardzo dynamiczna huśtawka emocjonalna) i terapię grupową (porady babci i ciotki psycholożki są niezastąpione), ale samo zakończenie pozostawia nas na długo w radosnym nastroju.
Być może pojawią się zarzuty, że bohaterowie są nieżyciowi, że „taka” młodzież wyginęła jeszcze wcześniej niż dinozaury, bo kto dzisiaj słucha polskich bardów, kto czyta bajki filozoficzne?Ci którzy mają już serdecznie dosyć amerykańskiej sieczki z potworami zakochującymi się w niezbyt rozgarniętych nastolatkach zdecydowanie będą usatysfakcjonowani.