Trwa ładowanie...

"Rodzice płaczą z bezsilności". Tak wygląda tegoroczna rekrutacja do szkół średnich

Tysiące dzieci, po pierwszym etapie rekrutacji, nie dostało się do żadnej szkoły średniej. Paweł Lęcki, który zasiada w komisji rekrutacyjnej w liceum w Sopocie, mówi WP o płaczących rodzicach, znerwicowanych uczniach i porażce systemu egzaminacyjnego i rekrutacyjnego.

Niektórym uczniom wyniki egzaminu ósmoklasisty zamknęły drogę do wymarzonego liceumNiektórym uczniom wyniki egzaminu ósmoklasisty zamknęły drogę do wymarzonego liceumŹródło: East News
d8nhojj
d8nhojj

15-letnia Marianna z Gdańska chciała po podstawówce uczyć się w dobrym liceum. W zeszłym roku ta szkoła przyjmowała uczniów, którzy łącznie zdobyli 150 punktów z egzaminów oraz ocen na świadectwie. Marianna miała 170 punktów, była więc przekonana, że na pewno się dostanie. Tymczasem okazało się, że w tym roku trzeba mieć minimum 173 punkty.

- Mam wysoką średnią, dobrze poszło mi na egzaminach, a nie dostałam się do szkoły ani pierwszego, ani drugiego wyboru – mówi Marianna. – Z mojej klasy bez żadnego przydziału zostało dziewięć osób, czyli jedna trzecia klasy.

Takich dzieci są w Polsce tysiące. Fora internetowe pełne są opowieści rodziców. Oto kilka z nich:

1. Syn - 160 punktów na egzaminie; piątki z liczonych przedmiotów, pasek na świadectwie, wolontariat, egzamin z matematyki na 5, angielski prawie 6, polski 4. Wynik rekrutacji: niezakwalifikowany do żadnej szkoły.

d8nhojj

2. Szkoda, że Pan minister Czarnek nie przyjechał pod żadną szkołę i nie zobaczył twarzy dzieci, które nie dostały się do szkoły. Co ta ekipa zafundowała polskim dzieciom. Moja córka mieściła się w progach z zeszłego roku z zapasem, ale nie dostała się, bo progi wystrzeliły o 20 punktów.

3. Ta rekrutacja to żart, podwójny rocznik i tysiące uczniów bez szkół. Do dobrych szkół dostali się tylko wybitni. Progi punktowe są tak wysokie, że nawet osoby, które bardzo dobrze napisały egzamin, nie dostają się tam, gdzie chciały. To szkoła średnia, nie Harvard.

Poniżej rozmowa z Pawłem Lęckim, który pracuje całe lato w komisji rekrutacyjnej w liceum w Sopocie.

Sebastian Łupak: Znów mamy w szkole kumulację roczników: tych, którzy w 2014 roku poszli do szkoły jako 7-latki (rocznik 2007) i tych, którzy zaczęli jako 6-latki (pół rocznika 2008). Jak się pan czuje, siedząc w tegorocznej komisji rekrutacyjnej do liceum?

Paweł Lęcki, polonista z sopockiego liceum: Najpierw widzę przed sobą, jak w Matriksie, ciąg liczb – czyli wyniki egzaminów i oceny ze świadectw. System jest bezduszny, bo punktowy.

d8nhojj

Ale potem przychodzi do nas ojciec 14-latki i płacze z bezsilności, bo jego córka miała wysoką punktację, ponad 160 punktów, a nigdzie się nie dostała. Pyta: co zrobiliśmy źle? Dziecko włożyło tyle pracy i nic z tego nie wyszło.

Spoglądam na wyniki egzaminu tej dziewczyny, na jej oceny na świadectwie, na wybór szkół i mówię: państwo nic nie zrobiliście źle. Dziecko napisało egzamin powyżej średniej, szkoły wybraliście dobrze na podstawie dostępnych danych.

Znam uczniów, którzy mieli po 170 punktów i nigdzie się nie dostali. Progi w większości szkół poszły w górę średnio o 7-10 punktów.

d8nhojj

Czy takich dramatów jest więcej?

To są dramaty wielu osób, rodzin. W skali Polski to tysiące młodych ludzi. W Warszawie bez przydziału szkoły ponadpodstawowej było w lipcu 2,4 tysiąca dzieci; w Krakowie ponad 2,5 tysiąca, w Trójmieście 2 tysiące. Każdy dramat jest indywidualny, każdy zasługuje na rozmowę, na wysłuchanie. Więc słucham.

Jak, pana zdaniem, takie niepowodzenie może wpłynąć na uczniów i uczennice?

Myślę, że wyjątkowo dojmujące jest poczucie niesprawiedliwości. To podobnie, jak w przypadku eksperymentalnego rocznika, który za rok będzie pisał w liceach nową maturę. Uczniowie poddani takim zmianom, zupełnie niezależnym od nich, tracą poczucie jakiejkolwiek sprawczości, a sprawczość, obok poczucia bezpieczeństwa, to dwie kluczowe potrzeby młodych ludzi. Nie zdaliśmy obywatelskiego egzaminu jako ludzie tak zwani "dorośli". Wiedzieliśmy, że dzieje się źle, ale nic z tym w zasadzie nie zrobiliśmy.

d8nhojj

Czyli nie przesadzamy mówiąc, że egzamin ósmoklasisty jest kluczowy?

Ten egzamin decyduje o życiu: do jakiej szkoły trafisz, do jakiego środowiska, jakich ludzi poznasz. Jeśli chciałeś iść do liceum, a skończysz w szkole branżowej, zawodowej – musisz zmienić priorytety życiowe.

A technikum zamiast liceum?

Część młodych ludzi i ich rodzice boi się techników, co jest wielką porażką polskiej edukacji, gdyż to często są bardzo dobre szkoły. Presja rankingów tworzy czasami atmosferę przesadnej rozpaczy, ale żyjemy w świecie, w którym panują liczby, wykresy i statystyki.

d8nhojj

Jakoś tych ludzi musimy z liceów odsiać, bo klasy i tak mają liczyć po 34 osoby. Więcej nie pomieścimy…

Ale młody człowiek ma prawo czuć się oszukany, a jego samoocena idzie dramatycznie w dół. Jest płacz, rozczarowanie i poczucie niesprawiedliwości. Jako członek komisji rekrutacyjnej czuję się w takich chwilach bezradny. Co mam powiedzieć temu płaczącemu ojcu?

Może, żeby przekazał córce, że takie jest życie: brutalny wyścig szczurów…

To nie jest wojna w Ukrainie. Młody człowiek nie ma obowiązku być twardym i zaprawionym w boju rycerzem. Już i bez tego mamy poważny kryzys w psychiatrii dziecięcej.

d8nhojj

Czy to jest wina samorządów, że nie przygotowały więcej klas w liceach? A może nie da się już upchać więcej ludzi do i tak już przeładowanych placówek?

W pewnym sensie jest to również wina samorządów, gdyż niezależnie od złego rządu, szukały oszczędności, a edukacja nadaje się idealnie do takich poszukiwań. Samorządy za późno zdecydowały się na zwiększenie liczby oddziałów, mogły to zrobić szybciej, gdyż wszyscy wiedzieli, że miejsc będzie za mało.

Jednocześnie trzeba jasno powiedzieć, że samorządowe organy prowadzące są uzależnione od środków finansowych, które płyną z budżetu centralnego. Są też uzależnione od kadry pedagogicznej, która znika, bo nauczyciele odchodzą z pracy. Nie da się otworzyć nieskończonej liczby oddziałów, gdyż nie będzie miał kto w nich uczyć. To nie samorządy zlikwidowały gimnazja, to nie samorządy przeprowadziły koszmarną reformę oświaty.

Moim zdaniem, to wszystko jest winą całego społeczeństwa, również moją i czytelników tego tekstu.

Dlaczego?

Zgodziliśmy się na przeludnione klasy; pozwoliliśmy na reformę Anny Zalewskiej; nie walczymy wyjątkowo mocno o dobrą edukację, a z niej wynika wszystko inne.

Co można ulepszyć w procesie rekrutacji?

Dlaczego np. egzaminu ósmoklasisty nie można poprawić, skoro egzamin maturalny można poprawiać aż pięć razy? Młody człowiek pisze go przecież w trudnym dla siebie czasie emocjonalnym - jest dojrzewającym nastolatkiem.

Dlaczego nie mamy jednolitego systemu elektronicznej informacji o uczniu? Młodzi ludzie istnieją w kilku systemach, a my wprowadzamy dane z papierowych kartek do kolejnego systemu.

Bardzo skomplikowana jest sprawa związana z konkursami przedmiotowymi, sportowymi czy artystycznymi. Często jest tak, że jedna szkoła uznaje dany konkurs, a inna nie. Kryteria są niejasne, wymagają śledztw nauczycielskich.

Dlaczego rekrutacja trwa aż cztery miesiące, od maja do września, kiedy to załamani i zestresowani rodzice biegają od szkoły do szkoły, wierząc, że uda się gdzieś upchnąć dziecko przed 1 września. To dla nich gehenna. Rodzice chodzą, dzwonią, pielgrzymują, szukają szkoły po omacku. Tymczasem system "Nabór Pomorze" nadal nie umieścił progów, więc rodzice dzwonią w ciemno i bez sensu.

Wreszcie: dlaczego 18 lipca o godz. 15 zamyka się system rekrutacji, skoro Okręgowe Komisje Egzaminacyjne wciąż rozpatrują odwołania. Komuś podwyższono wynik z egzaminu, ale system jest już zamknięty. Taki uczeń dostaje poprawiony wynik, z którym nie wiadomo, co zrobić. To szara strefa.

Jeśli już rozmawiamy o egzaminach decydujących o reszcie życia, to pomówmy też o maturach, które także pan sprawdza. Tu również o przyjęciu na upragniony kierunek może decydować 0,2 punktów. I tu też system jest wadliwy. Weźmy autentyczny przykład maturzysty, Michała Prusa z Chełma, który dostał z języka polskiego na maturze 21 procent i nie zdał. Jednak po odwołaniu dostał aż 57 procent, czyli o 36 procent więcej! Dlaczego tak różnie oceniono jego pracę?

Kryteria z języka polskiego są płynne, uznaniowe i nieobiektywne. To jest w dużej mierze totolotek. Jeden egzaminator za tę samą pracę da 50 procent, a drugi już 70. Jeden i drugi ma swoje dobre argumenty i każdy jest w stanie obronić swoją wersję.

Jeden mówi, że praca jest niepogłębiona, a drugi uznaje, że niczego jej nie brakuje. W przypadku interpretacji poezji to są już w ogóle pojęcia nieostre, a obiektywna ocena jest niemożliwa, bo jesteśmy na płaszczyźnie uznaniowości i nieuchwytnego wrażenia, że może czegoś w pracy brakuje, a może nie.

Ten rozstrzał może być ogromny. Dam przykład: na moim szkoleniu z nowej matury byli sami doświadczeni poloniści, wieloletni egzaminatorzy. Wspólnie przeczytaliśmy pewną pracę i wszyscy oceniliśmy ją w rejestrach 70-80 procent, czyli dobrze. Ale mityczni eksperci stwierdzili, że to praca na około 50 procent. Czyli była różnica 20-30 procent między nami a ekspertami. Oceniliśmy tę pracę łagodnie, bo była mądra i nieźle napisana. Ale eksperci policzyli każdy, malutki nawet błąd.

Może to dobrze, że policzyli każdy błąd?

My, doświadczeni poloniści, mamy w głowie rzeczy, które byśmy dopowiedzieli, uzupełnili. Ale to uczeń pisze pracę i nie możemy ustawić się w pozycji dopowiadacza, bo ten młody człowiek nie ma naszej wiedzy i naszego doświadczenia.

Jak można zaradzić tego typu różnicom w ocenach jednej pracy? W końcu komuś potem tych 2-5 punktów brakuje do przyjęcia na studia.

Tylko 10 procent prac jest sprawdzanych dwukrotnie, poza oczywiście tymi, które zostają oblane – te czyta wiele osób. Większość prac jest czytana jedynie przez jedną osobę. Gdyby każda praca była czytana dwukrotnie, ryzyko pomyłki czy niedopatrzenia byłoby mniejsze. Ale nie ma na to pieniędzy.

Minister Czarnek o wynikach maturFot. Pawel Wodzynski/East News, Warszawa, 05.07.2022. Konferencja prasowa ministra edukacji i nauki Przemys?awa Czarnka (L) i dyrektora Centralnej Komisji Egzaminacyjnej Marcina Smolika (P) nt. wstepnych wynikow egzaminu maturalnego.Pawel Wodzynski Licencjodawca
Konferencja ministra edukacji Przemysława Czarnka i dyrektora Centralnej Komisji Egzaminacyjnej Marcina Smolika na temat wyników egzaminu maturalnego w 2022 roku.Źródło: Licencjodawca, fot: Pawel Wodzynski

Czy w przyszłym roku uda nam się uniknąć podobnych kłopotów?

Jak nam powiedziano na szkoleniu: główna odpowiedzialna osoba, która przygotowywała ze swoim zespołem egzamin maturalny z języka polskiego na przyszłoroczną maturę, przypłaciła to załamaniem nerwowym. Przygotowana przez nią matura okazała się bowiem za trudna, a jej zdawalność – jak przewidywano - byłaby na poziomie 40-50 procent.

Trzeba więc było upraszczać, gdyż takiego szoku narodowego nikt by nie zniósł, co jasno dowodzi, jak specyficznym i niekompetentnym tworem jest Centralna Komisja Egzaminacyjna i jak bardzo rozpada się nam system edukacji.

Co znaczy: rozpada nam się system edukacji?

Znikają nauczyciele, dyrektorzy nie chcą być już dyrektorami, szkoły są przeludnione, uczniowie żyją presją złych egzaminów.

W tym czasie Przemysław Czarnek walczy z neomarksizmem i szaleństwem postmodernizmu w szkolnych toaletach, a profesor Roszkowski wymyśla swoją urojoną "Historię i teraźniejszość" w szkolnym podręczniku.

Nieustannie brakuje pomysłów i sensownych przepisów odnośnie ukraińskich uczniów, rośnie frustracja wszystkich zaangażowanych w edukację. A jednocześnie Centralna Komisja Egzaminacyjna istnieje w jakiejś innej rzeczywistości i przygotowuje nową złą maturę.

Czyli w przyszłym roku nie będzie lepiej?

Zobaczymy, jak powiedzie się kolejny upiorny eksperyment na uczniach, tym razem pod hasłem "trudniejsza matura 2023". Choć nie odnoszę wrażenia, że społeczeństwo jakoś szczególnie się tym martwi. W końcu są wakacje. A szkoda, bo tu chodzi o przyszłość naszych dzieci.

rozmawiał Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski

PS. Już po naszej rozmowie Paweł Lęcki napisał na swoim profilu na Facebooku:

"Idę znowu do pracy, ostatni raz zajmuję się rekrutacją, rozmawiałem trochę z innymi przewodniczącymi komisji rekrutacyjnych, po wielu latach już nie wytrzymują, też chcą porzucić to zajęcie. Kiedyś nawet czerpałem z tego jakąś satysfakcję, w tej chwili nie daję rady emocjonalnie obsługiwać chaosu, który nie ja wywołałem. Jest sierpień, a ja nadal jestem w szkole, choć wszyscy uważają, że mam pełne dwa miesiące wakacji. Chciałbym, żeby ci wszyscy mądrzy na chwilę zamienili się ze mną, odbierali te wszystkie telefony, porozmawiali twarzą w twarz z ludźmi, którzy już nawet się nie awanturują, po prostu są zmęczeni i zrezygnowani. Szukają pomocy, której nikt tak naprawdę nie chce lub nie potrafi im udzielić. Rozmawiam z nimi, bo nic więcej nie mogę zrobić. Ja już nie chcę rozmawiać, skoro moje państwo milczy. Nie będę się za nie wiecznie tłumaczył".

Afera wokół podręcznika do HiT. "Blamaż i skandal"

d8nhojj
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d8nhojj