Na początek nowego wieku Wit Szostak postanowił pójść tropem Wyspiańskiego i stworzyć dzieło będące metaforą naszego świata, a w szczególności polskiego zaścianka tegoż, ze szczególnym uwzględnieniem Krakowa i okolic. Ale nie sam genius loci jest tu najważniejszy, ale namalowanie na tle magicznego miejsca zbiorowego portretu współczesnych Polaków, przedstawionego za pośrednictwem relacji z codziennego życia rodziny Chochołów. Nazwisko mieszczańskiego rodu z Grodu Kraka nie jest tu oczywiście przypadkowe. W szczególności zaś dobrze pasuje do postaci głównego bohatera, obsadzonego także w roli narratora uczestniczącego powieści. To głównie jego oczami i przez pryzmat jego emocji i refleksji poznajemy świat przedstawiony i inne postacie.
Wiecznie młody trzydziestolatek, którego imienia nie dane jest nam poznać, cały czas pozostaje niedookreślony, tańczy swój chocholi taniec, dryfując przez życie i unikając wzięcia odpowiedzialności za nie i za innych, co szczególnie jaskrawo przejawia się w relacji z jego ukochaną. Wciąż pozostaje w cieniu starszego, niezwykle uzdolnionego brata. Kiedy ten, pomimo nadchodzącej Wigilii, znika i nie daje znaku życia, bohater – aby uspokoić matkę – rozpoczyna sfingowane poszukiwania Bartka. To kolejne z serii jego pozornych działań, którymi wypełnia swoje życie.
Wielopokoleniowa rodzina Chochołów mieszka w starej krakowskiej kamienicy (nazwanej po prostu Domem), tworząc zadziwiającą wspólnotę, w której każdy z członków ma swoje miejsce, funkcje i zadania. Kilkoro seniorów rodu pozostaje depozytariuszami rodzinnych tradycji, średnie pokolenie dba o zapewnienie wszystkim mieszkańcom jak najlepszych warunków bytowych, dorosła młodzież poszukuje własnej drogi życiowej, a dzieci odkrywają kolejne sekrety świata. Wielki Dom Chochołów – z masą wspólnych i prywatnych pomieszczeń, kaplicą na dachu i cmentarzem w piwnicy – jawi się u Szostaka symbolem całego miasta, a może i całego ludzkiego kosmosu, staje się żyjącą, zmienną i tajemniczą istotą. Podobnie zmienny jest w pisarskiej wizji Kraków, który ulega ciągłym fantastycznym metamorfozom, raz stając się Wenecją z zamarzającymi w Wigilię kanałami, raz skrywającym się pod wielkimi zaspami miastem przypominającym Petersburg.
Z jednej strony Chochoły opisują prowadzone przez bohatera poszukiwania – zmierzające bardziej do odnalezienia samego siebie niż zaginionego brata. Z drugiej zaś strony powieść stanowi kronikę rodzinnych rytuałów – tych codziennych i tych odświętnych, przenikliwe studium stosunków międzyludzkie, szczególnie pomiędzy osobami, które powinny być sobie – nie tylko fizycznie – najbliższe. Autor – z bezstronnością akademickiego badacza – dokonuje głębokiej analizy ludzkich emocji, dociera do motywacji skrytych za zasłoną pozorów, obnaża żywą tkankę najbardziej intymnych uczuć. Każda z postaci w odmienny sposób postrzega i interpretuje otaczający ją świat. Dopóki udaje im się dla tych indywidualnych wizji odnaleźć wspólny mianownik, dopóty możliwe jest nawiązanie nici porozumienia i twórcza współpraca. Póki rodzinę Chochołów więcej łączy niż dzieli – choć bywają to relacje i zależności dalekie od ideału – póty trwa ona i funkcjonuje, ba, nawet się z powodzeniem rozwija. Kiedy jednak do głosu dochodzą
animozje i podziały, kiedy rosną mury pomiędzy osobistymi wersjami rzeczywistości, wtedy dezintegracji ulega i rodzina, i Dom, i miasto, i cały świat bohatera.
Wit Szostak w Chochołach łączy swe liczne pasje – filozofię, fascynację literaturą, zamiłowanie do fantastyki, atencję dla rodzinnego Krakowa, odszukiwanie i odtwarzanie dawnych melodii ludowych. Jego oryginalna metafora – poza oczywistymi nawiązaniami do * Wesela* – zawiera liczne tropy literackie i kulturowe. Pozostawmy jednak czytelnikom przyjemność z ich odnajdywania podczas lektury. Wystarczy wspomnieć, że niezwykle osobista proza Szostaka urzeka i oczarowuje, nie pozwala się sobą znudzić. Autor często zmienia tempo narracji: bogate opisy przeplata dialogiem wewnętrznym, wspomnieniami, refleksjami, retrospekcjami. Powieść jest mistrzowsko dopracowana pod względem języka, w przejmujący sposób oddając każdy aspekt skomplikowanych przeżyć bohatera i jego bliskich. W swej wymowie pozostaje jednak mało optymistyczna, a raczej skłania się ku smutkowi i melancholii. Jeśli ma być odbiciem aktualnych nastrojów mieszkańców naszego
kraju, ów posępny klimat wiele mówi o tym, jak odczytuje je autor.
Wyspiański zamknął Polaków w roztańczonej weselnej chacie na wsi, Szostak – w murach dostojnej śródmiejskiej kamienicy. Gdzie rozegra się kolejny narodowy dramat ekspiacyjny? Może na pokładzie samolotu, którego pasażerami będą przedstawiciele różnych opcji politycznych i wyznawcy egzotycznych sposobów myślenia tak popularnych w polskim życiu publicznym? Czy któryś twórca odważy się na taką wizję?