Literatura słynie z par. Par miłosnych, par zawadiackich i par prawdziwych przyjaciół. Opowieści z Baker Street 221B to historia współżycia dwójki przyjaciół, takich, którzy udowadniają, że przyjaźń to kwestia przypadku. Że przeciwieństwa się przyciągają. Współżycia, na potrzeby pomocy innym i wielkiego zauroczenia, przynajmniej jednostronnego. Pierwszy z przyjaciół, o którym wspomnę, jako że to jego słowa o wszystkim nam donoszą, to doktor John Watson, lekarz. Weteran wojenny, człowiek miły i ujmujący. Ale jednocześnie trochę zaślepiony, a może raczej kochający dziwaczności i wady przyjaciela szaleńca, dla którego odrzuca rodzinne pielesze i radość praktyki lekarskiej, zostając jego kronikarzem. „Niczego tak nie łaknąłem jak przyjemności podążania za Holmesem w jego zawodowych dociekaniach oraz podziwiania (...) wyników”– mówi, więc, może po prostu jest to jego sposób na życie? Bo przecież przy Sherlocku Holmesie nie można się nudzić. „Jedynym moim przyjacielem jesteś ty”.
Kim jest Sherlock Holmes? Czyż właśnie nie szaleńcem i wariatem swoich czasów? Holmes to „czysto logiczne rozumowanie”. Sam się przyznaje: „Zostałem pokonany czterokrotnie. Trzy razy przez mężczyznę, raz przez kobietę.” A jednak uważa się za człowieka doskonałego. „Zatruwasz się kokainą i tytoniem”, zarzucają mu, ale on na to nie zważa, jakby ciało było tylko nośnikiem jego mózgu, pomocą by wykonać potrzebne badania. Mówi: „(...) człowiek powinien zakamarki swego ograniczonego mózgu wypełnić zawartością, której prawdopodobieństwo wykorzystania jest największe, resztę zaś może odłożyć do archiwalnego lamusa, gdzie w razie potrzeby będzie mógł je znaleźć.”
Może dlatego Holmes nie zna się na filozofii, astronomii i polityce. Lepiej mu idzie z biologią, a wprost świetnie z geologią. Raczej wybiórczo z chemią, powierzchownie z anatomią. Sherlock to skrzypek i zarazem bokser. Też szermierz, prawnik, znawca literatury sensacyjnej i kronik kryminalnych. Nie przepadający za kobietami, a jednak rycerski i im ulegający. Wieczyście zakochany tylko w pani Alder. Tytułowy wampir to dla niego „nieokiełznana fantazja”. Holmes, detektyw posiadający własny kodeks moralny. Według niego, nie każda zbrodnia zasługuje na potępienie. Prawo jest zbyt bezduszne, by oddać jego pieczy każdego, kto popełnił błąd. Często pomijający kwestie finansowe, gdyż dla niego nagrodą jest sama praca, a najwyższym wyróżnieniem, zwycięstwo. Detektyw, który nie sięga po każdą historię. Wybiera tylko te „nietuzinkowe”. Praca jest jego miłością, sztuką, którą ciągle szlifuje, ulepsza. Nie sięgnie po coś, w czym nie kryje się obietnica „(...) czegoś niezwykłego, czy nawet fantastycznego.” Jak
wyglądali? Tak różni przyjaciele? Szkice Sidneya Pageta, jakby wydarte przez ogień, gdy przybliżony do kartki, pozwalają nam nie domyślać się ich wyglądu.
Zebrane w tym tomie dwanaście opowieści, to notatki doktora Johna H. Watsona z lat 1882-1893. Specjalnie wybrane przygody jego i detektywa Sherlocka Holmesa, pomijają te, które „(...) zyskały już rozgłos dzięki artykułom w gazetach, inne zaś nie uwydatniają dostatecznie owych szczególnych zalet, jakimi szczodrze obdarzony jest mój przyjaciel, a których przedstawienie stanowi cel moich opowieści.” „Część spraw nie doczekała się rozwiązania...”, a niektóre jak sam Watson opisuje rozwiązane zostały tylko „częściowo”. Wybrał więc same perełki. Opowiadania rozłożone są doskonale, by poznać samego detektywa. Pierwsze pozwoli rozgryźć jego często dziwaczne postępowanie. Bo w tych opowiadaniach autor nie podaje faktów na tacy. Tylko bohaterowie znają tajemnice potrzebne, by rozerwać więzy zagadki. Tylko oni widzą i znają wątki, które plotą tkaninę. Wtajemniczeni w tajemnice i życiowe porażki plączące się po pokoleniach. Ludzkie. Zakręty życia i czyste człowieczeństwo samorodnych problemów. Scena zajmowana
poprzez osoby, które najzwyczajniej w życiu o to proszą.
„To tylko jeden z tych drobnych, dziwacznych incydentów, które będą się zdarzać zawsze, gdy mamy do czynienia z czterema milionami ludzkich istot stłoczonych na powierzchni niewielu mil kwadratowych.” Tak można powiedzieć o każdej z opisanych przygód. Czasem śmiesznych, częściej poważnych. „Muszę ci przyznać, Watsonie, że wykazujesz niezwykłe wyczucie w dokonaniu wyboru opisywanych spraw (...)”. Holmes doceni twórczość przyjaciela, ale jednak zarzuci mu hołdowanie fabule „(...) ze szkodą dla eksperymentu”. Bo w końcu przegląd metod śledczych jest najważniejszy. I spostrzegawczość. Pierwszy rzut oka. Watson, zdaniem Holmesa, zbyt dokładnie analizuje sensację, a „prześlizguje” się po tym co subtelne i wyrafinowane.
Dzieła sir Arthura Conan Doyle’a nie potrzebują innej reklamy. Jednak, czy to dobra książka by zacząć przygodę z Holmesem? Tak. A już na pewno jest to pozycja wymagana na półkach wielbicieli kryminałów. Spoglądając na autora opowiadań mamy wrażenie, że widzimy samego doktora Watsona. Ten sam uśmiech, wyraz twarzy, zasłuchanie? Spójrzmy w lustro. Czy nie wyglądamy czasem podobnie?