Ponad cztery lata po śmierci Tomasza Pacyńskiego czołowi autorzy Fabryki Słów, a zarazem w większości równocześnie jego znajomi i przyjaciele postanowili w niezwykły, wzruszający sposób uczcić jego pamięć. Tak powstała antologia Bajki dla dorosłych, w skład której, obok tytułowego opowiadania autorstwa Packa (takim pseudonimem Tomasz Pacyński posługiwał się w Internecie), weszło jedenaście innych, napisanych z myślą o nim. Bajki dla dorosłych to jedno z najsmutniejszych opowiadań w dorobku autora Sherwood. W tej poruszającej historii cyniczny i pokazowo twardy Dziadek Mróz po wielu wiekach wreszcie ryzykuje, pozwalając sobie w końcu uwierzyć, że zasługuje na szczęście. I choć go doświadcza, musi za niezwykłe chwile zapłacić niemal niewyobrażalnie wysoką cenę, a to doświadczenie staje się początkiem jego nowej, skierowanej przeciwko mrocznym potęgom krucjaty. To tekst reprezentatywny, choć bowiem był twórcą fantastyki, często bardzo humorystycznej, Tomasz Pacyński stale wykorzystywał pozornie
nierealistyczną konwencję do przekazywania trudnej, gorzkiej, wcale nie zabawnej prawdy o życiu, ludziach i świecie. Z tego właśnie powodu nie ma w jego tekstach klasycznych szczęśliwych zakończeń i dlatego często, zupełnie nieoczekiwanie, wzruszenie chwyta ich czytelnika za gardło.
Jego dorobek w przepięknie różnorodny sposób zainspirował kolegów i koleżanki po piórze, choć w ich tekstach raczej próżno szukać klasycznych, bezpośrednich nawiązań. Owszem, Rafał Dębski proponuje wariację na temat smokobójcy, a Robert Szmidt alternatywną wizję nowoczesnego mikołajkowego biznesu, zaś bohaterowie opowiadania Ewy Białołęckiej mogliby z powodzeniem znaleźć się na liście celów Pawła Morozowa i Matyldy, jednak każdy z autorów poszedł za głosem swojej wyobraźni, nie próbując eksploatować „gotowych” światów stworzonych przez Tomasza Pacyńskiego.
Za siedmioma stopniami Anny Kańtoch to pierwsza w dorobku autorki historia, której akcja rozgrywa się we współczesnej Polsce. Bohaterka, Ewa, ma uczucie przedziwnego niedopasowania do otaczającej ją rzeczywistości. Poszukuje własnego miejsca, ale na razie nie może się niestety pochwalić sukcesem. Czy przyczyna osobistych porażek tkwi w przeżyciach z dzieciństwa? A może tajemnicza książka, którą kobieta otrzymuje od anonimowego ofiarodawcy na każde urodziny, a która po jakimś czasie znika w niewyjaśnionych okolicznościach, zawiera odpowiedzi, których Ewa nie potrafi dostrzec, właściwie zinterpretować? Stylistycznie chyba najbliższe Bajkom dla dorosłych, bo z wyeksponowaną warstwą psychologiczną i bardzo Packowym finałem, opowiadanie jest moim zdaniem najlepsze ze wszystkich. Kańtoch z sukcesem poszukuje coraz to nowych form wyrazu. Niewiele ustępuje mu, objętościowo już zbliżona do minipowieści i najdłuższa w zbiorze Partia pana Szymańskiego Jacka Komudy. To nie tyle nawet historia alternatywna, co
przewrotne zaproszenie „za kulisy” historii walki o niepodległość, rozpoczynające się w trakcie Powstania Styczniowego. Tekst jest obszerny, ale nie uświadczy się w nim pustosłowia, autor realizuje po prostu spójny, ciekawy pomysł, przy czym w wątku fantastycznym zbliża się do Prestiżu Priesta, a w warstwie historycznej tradycyjnie już ośmiesza „romantyczny” polski etos niepodległościowy. Takie podejście, nie ukrywam, jest mi bliskie, a puenta wypada wręcz zachwycająco. Zdecydowanie jeden z najlepszych tekstów w dotychczasowym dorobku autora.
Ponad (wysoką, co trzeba zaznaczyć) średnią antologii wybija się również Smak kurzu Mai Lidii Kossakowskiej. Było to dla mnie pozytywne zaskoczenie, bo pozornie to tylko n-ta realizacja oklepanego schematu Zwykły Człowiek Odkrywa, że Jest Wybrańcem i Musi Ocalić Świat (nawet nie jeden). Tym razem jednak mieszanka różnorodnych odwołań mitologicznych i literackich sprawnie wplecionych w tekst oraz – znów bardzo Packowa – refleksja nad „kwestią ceny” i złudą, jaką okazuje się w ostatecznym rozrachunku pierwotnie oczywisty wybór „mniejszego zła”, sprawiają, że opowiadana historia staje się czymś więcej niż tylko kolejnym questem. Świetny, przezabawny pomysł na zbrodnię doskonałą w bajkowym świecie przedstawiła Ewa Białołęcka w lekkim, humorystycznym Skoku na żywca, który przywodzi na myśl skrzyżowanie cyklu Ocean’s z naszym rodzimym Vabankiem. Co więcej, pozwala poznać z innej strony takie bajkowe ikony jak choćby Śnieżka czy Roszpunka. I nie jest to ta szablonowa strona.
Magdalena Kozak w swoim Polowaniu na jednorożce, którego genezę wyjaśnia we wstępie, również wywraca na nice szablony, choć na poważniej. Sprawnie opowiedziana historia z zaskakującym zakończeniem to przede wszystkim próba refleksji: czy rzeczywiście życzylibyśmy sobie bezwarunkowego tryumfu dobra, które symbolizują białe, posłuszne jedynie dziewicom baśniowe stworzenia? A może jednak żadna skrajność nie jest dobra? Eugeniusz Dębski w Trupim tanie zaprasza do uczestnictwa w rodzinnym dramacie, który – najwyraźniej również w świecie przyszłości – zapoczątkować może nietypowy spadek. Pomysł ciekawy, choć sprawia wrażenie nie do końca wykorzystanego. Przydałaby się mocniejsza puenta.
Rozczarowała mnie natomiast Chwila przed deszczem Jarosława Grzędowicza, w której autor, wykreowawszy bardzo ciekawą wizję świata przyszłości, po raz kolejny daje wyraz swoim lękom przed ewentualnym tryumfem opresyjnego państwa opiekuńczego – tekst przywodzi mi na myśl Weekend w Spestreku i w żadnym razie nie jest to pozytywne skojarzenie. Największy problem mam z oceną opowiadania Wojciecha Świdziniewskiego – Bądź moim krukiem. Jest to tekst najwyraźniej bardzo osobisty, jednak dla odbiorcy z zewnątrz, nieznającego kontekstu, odbiór na tym poziomie jest niemożliwy. To, co pozostaje dostępne, to jedna z najpopularniejszych fantastycznych fabularnych klisz i przemożne wrażenie chaosu. Co z kolei prowadzi do konkluzji, że jest to najsłabsze opowiadanie w zbiorze.
Wciąż jednak na jedenaście tekstów dziewięć jest co najmniej dobrych, w tym całkiem sporo ocenić wypada jeszcze wyżej. W przypadku antologii to statystyka bardzo rzadko spotykana , a i obiektywnie jest znakomita. Bajki swoją jakością solidnie i trwale upamiętnią Tomasza Pacyńskiego, dokładając cegiełkę do pomnika trwalszego niż ze spiżu, który zdążył sobie wybudować własnym piórem.