Jest wątek satanistyczny, egzystencjalny, elementy kabały i sporo dysput okołofilozoficznych na temat dobra i zła. Jest motto odsyłające do twórczości Lovecrafta , są fragmenty tekstów The Doors dochodzące z lecącej bez przerwy w jednej z kajut tytułowego statku kasety. Ostatecznie jednak wszystko to zdaje się być dodatkiem do mającej trzymać w napięciu akcji. Zabiegiem kontekstującym, w którym wspomniane konteksty przegrywają z tym wszystkim, co daje Statkowi Stefana Mani znamiona powieści grozy, przy opisywaniu której mimowolnie sięga się po jeszcze inne pojęcia genologiczne: powieść kryminalna, przygodowa, sensacyjna. Inaczej rzecz ujmując, choć intryga została mocno doprawiona, ostatecznie nie zmienia to zbytnio jej smaku.
A powieść Stefana Mani ma smak krwi, potu słonej wody i deszczu smagającego twarze bohaterów podczas sztormu. Jest opowieścią o dalekim rejsie z Islandii do Surinamu, historią frachtowca „Per Se" i członków jego załogi, z których każdy zabrał ze sobą nie lada bagaż. Jeden zamordował żonę, inny pod groźbą zabicia rodziny zmuszany jest do przemytu. Kilku zabrało ze sobą broń i ma zamiar wziąć udział w buncie wymierzonym przeciw armatorowi planującemu grupowe zwolnienia. Jest to przy okazji bagaż zabierany w podróż przez czytelnika, któremu narrator każe wszystkie te historie poznać już na początku powieści. Patrzy się wtedy na płynący statek jak na tykającą bombą zegarową i obserwuje poszczególne drobne wybuchy.
Statek jest literackim rejsem poza dobro i zło. Opowieścią o prywatnych, osobistych dramatach, z których każdy przestaje być ważny wobec bezkresu, otaczającego zmagający się z różnymi trudności frachtowiec. To studium zachowań w sytuacjach skrajnych, które jak to zwykle bywa, przekreślają ustalone wcześniej hierarchie, największego złoczyńcę czyniąc największym bohaterem. (Czytelnik równie mocno przywiązuje się do odkrywającego swą miłość do żony kapitana jak i do groźnego przestępcy o pseudonimie Diabeł, który na statek dostał się przez przypadek). Mam jednak wrażenie (muszę to powtórzyć), że jest to tylko zbudowanie przestrzeni czy egzystencjalnego tła dla akcji rodem z sensacyjnego filmu, zabieg karnawalizacji, po którym nie podejmuje się nawet próby nowego ułożenia sensów. Chyba, że za jedyny sens uznamy w kontekście powieści Stefana Mani śmierć. Ale wtedy czytelnik tym bardziej zostaje sam i ma prawo w tej swojej samotności uznać narzucające się przemyślenia za czcze gadanie i fantasmagorie (tak
jak miał prawo zrobić to z wynurzeniami pseudosatanisty palacza czy dorabiającego filozofię do swych przestępczych działań Diabła).
Czy bohaterowie Statku wrócą z rejsu – nie odpowiem, ale powiedzieć mogę, że wraca ze swojej podróży poza dobro i zło zgrabnie napisana, trzymająca w napięciu powieść. Przywozi strzelaniny, nagłe zwroty akcji, wypadki a nawet próbujących opanować statek piratów w kominiarkach. Pozostaje obserwowanie zmieniającej się sytuacji, a potem oczekiwanie na finał trudnego do przewidzenia dryfu. Czytelnik swoje przeżyje i po przeczytaniu ostatnich stron powie sobie delikatne: no tak! Ale nie będzie to odpowiedź ani nawet próba odpowiedzi na żadne z ważnych pytań, które czasem ów czytelnik w sobie nosi i które stawia sobie czasem literatura. I naprawdę wiem, że literatura nie ma możliwości odpowiadania na te pytania. Wiem też, że gdy to mówię, już odzywają się głosy, że to właśnie jest zaleta tej pięknej powieści. Wyjaśniam więc ostatecznie, że po prostu zabieg chowania się za dobrze skrojony sensacyjny wątek po to, by powieść pozostawić „piękną", tym bardziej wydaje mi się nie do końca uczciwy.