Zapowiadało się nieźle. Jeden z najzdolniejszych polskich artystów komiksowych, Jakub Rebelka, miał wziąć na warsztat tandetną stylistykę science-fiction z dawnych lat, by osadzić w niej przygody piątki muzyków z Dick4Dick – najciekawszej obecnie kapeli elektro-rockowej w Polsce. Wiedząc jak dobrym rysownikiem jest Rebelka i jak błyskotliwie dowcipne potrafią być teksty zespołu można było spodziewać się naprawdę dużo. Nic dziwnego, że na ten komiks wielu czekało z nieskrywanym zniecierpliwieniem. Skończyło się niestety na nadziejach.
Dick4Dick: Harem Zordaxa to opowieść prosta, tak jak proste były pulpowe historie science-fiction, w których kochaliśmy się w durnych czasach młodości. Jest więc zły Zordax, który porwał wszystkie samice wszystkich gatunków, by spółkując z nimi zaludnić wszechświat swoimi synami. Jest też ekipa dobrych superbohaterów – pięciu galaktycznych wojowników Dick4Dick, którzy są ostatnią szansą ludzkości. Znajdzie się i przewrotny, najemny sprzymierzeniec, który nigdy nie pomaga za darmo. I ostateczna walka o samice, pełna banału i drętwych dialogów. Rebelka nie ma żadnego problemu z przywołaniem i utrzymaniem konwencji. Podczas lektury niemal czuć nieprzyjemny zapach kiepskiego kina, w którym kilku maniaków oglądało takie filmy. Lub ciasnych konwentowych salek, gdzie na niewygodnych krzesłach siadywali najbardziej wytrwali fani by z zaskakującym skupieniem oglądać dzieła, których nikt inny nie tolerował. Problem jednak w tym, że pomiędzy tymi skonwencjonalizowanymi postaciami i zwrotami akcji, nie zmieściło
się już poczucie humoru. Dowcip jest tu wymuszony i oczywisty – z czego można żartować rysując o chłopcach, których imiona posiadają w sobie pierwiastek „dick”? Wyraźnie brakuje też czegoś więcej – błyskotliwych dialogów, naprawdę zabawnych dowcipów, bardziej zaskakującego scenariusza. Zamiast tego sztampowa fabuła jest jedyną atrakcją – a przecież historia, która z zamierzenia ma być kiepska, stereotypowa i nieciekawa nie może zainteresować. Jedyne co pozostaje czytelnikowi, to zabawa jej oczywistymi motywami. A nie jest to niestety zabawa, która może trwać długo. Na szczęście są jeszcze rysunki. Pod tym względem Rebelka nie zawodzi. To artysta niezwykły. Udowadniający jak wiele jest jeszcze do pokazania w komiksie. Jego prace potrafią oszołomić, rozśmieszyć, zniesmaczyć. Idealnie parodiują konwencję, rozsadzają ją, doprowadzają na skraj śmieszności nie przekraczając jednak granicy dobrego smaku. To co dzieje się na rysunkach potrafi oczarować. Cieszą też dowcipne dodatki – fikcyjne reklamy, które doskonale
wpisują się w konwencję. Co tu mówić – komiks wygląda rewelacyjnie i rację ma wydawca, który w notkach swoją pozycję reklamuje jako wizualną orgię.
Gdyby ten zeszyt dodawany był do kolejnej płyty Dick4Dick zachwycałbym się zapewne dowcipną i oryginalną strategią marketingową. Problem jednak w tym, że wydany został oddzielnie, jako dzieło, za które trzeba zapłacić, oczekujemy więc od niego nieco więcej niż od zwykłej reklamy. Miłośnicy talentu Rebelki i muzyki Dick4Dick pewnie i tak ten zeszyt nabędą. I jestem pewien, że się nie zawiodą. To pozycja skierowana do nich, do ludzi, którzy godzinami zachwycać się będą kolejnymi świetnie narysowanymi i skomponowanymi kadrami, lub których wciąż radować będzie obecność scenicznych idoli na kartach komiksu. Wszyscy inni jednak zamiast pełnoprawnego dzieła otrzymają materiał promocyjny dobrego zespołu, za który musieli zapłacić z własnej kieszeni. Szkoda…