Było tylko kwestią czasu, zanim po wampirach, aniołach i innych niezwykłych postaciach pojawiających się ostatnio z lubością i dużą częstotliwością w książkach dla młodzieży znajdzie się również wilkołak. Nastoletni Trey Laporte, bo o nim mowa, jeszcze o swojej drugiej naturze nie wie. Ten wychowanek domu dziecka pewnego dnia spotyka się z mężczyzną, który podaje się za jego wuja i zabiera go z placówki do swojego oszałamiającego bogactwem i przepychem domu. Od tego momentu akcja nabiera tempa – chłopiec dowiaduje się o swoim pochodzeniu od „wuja”, który okazuje się być przyjacielem jego tragicznie zmarłych rodziców. Jakby tego było mało, Lucien jest również wampirem, mającym nie tylko oswoić Treya z nową rzeczywistością, ale także przygotować do walki z siłami Otchłani. Powieść niestety nie zaskarbiła sobie mojej sympatii. Pomimo iż jestem zagorzałą wielbicielką historii dla młodzieży, ta do mnie nie przemówiła. Nic nie poradzę na to, że wzorem w tego typu literaturze są dla mnie powieści o Artemisie Fowlu.
Steve Feasey i jego twórczość tego porównania nie wytrzymali. Nie wiem, czy chodzi o przekład, czy też język w oryginale był taki sam – do bólu prosty, taki, jakiego każdy z nas użyłby w szkolnym wypracowaniu. Bohater jest jednowymiarowy – brakuje mu iskry, dzięki której jego losy mogłyby zawładnąć naszym sercem i umysłem na czas lektury. Pomysł autora, choć nieco oklepany ze względu na rosnącą ostatnimi czasy popularność wątków wampiryczno-fantastycznych mógł się w mojej opinii obronić jedynie w warstwie kreacyjnej i językowej. Lucienowi niestety daleko do Lestata, Treyowi i innym pojawiającym się na kartach powieści postaciom do innych młodzieżowych bohaterów. Na kolejną część (której zapowiedź pojawia się pod koniec tej) z pewnością nie będę czekać z zapartym tchem.