Uwierzę w reformę szkolnictwa, kiedy lekturą szkolną dwunastolatków zamiast Janka Muzykanta zostaną Opowieści o Johnnym Maxwellu. Idę przy tym o zakład, że dwunastolatki wolałyby przeczytać ponad sześćset stron o Johnnym, pozwalając nieszczęsnemu Jankowi umrzeć w zapomnieniu, choć opis jego rachitycznych nóżek, rachitycznych skrzypek i ostatecznej klęski liczy sobie stron najwyżej dwadzieścia.
Trylogia o Johnnym Maxwellu jest najlepszym podręcznikiem wychowania obywatelskiego dla szkoły podstawowej, jaki mogłabym sobie wyobrazić. Te przezabawne i wściekle inteligentne (jak to u Pratchetta) przygodowe książki dla dzieciaków naprawdę wychowują do bycia świadomym, zaangażowanym obywatelem swojej małej społeczności (a dzięki temu – ojczyzny, świata i zaświata). Bez dydaktycznego smrodku, tromtadracji, hurrapatriotyzmu. I bez zagłaskiwania i lukrowania rzeczywistości. Pierwsza, moim zdaniem najsłabsza część (Pratchett, choć nawet i słaby jak na Pratchetta, do czytania nadaje się jak najbardziej), miała być chyba pastiszem Gry Endera, ale wymknęła się spod kontroli. Poznajemy w niej Johnny’ego i jego paczkę – grubego Wobblera, czarnego Yo-lessa, ogolonego na łyso Bigmaca i rudą Kirstie z IQ dwa razy wyższym, niż odpowiednie do przetrwania w szkole. Kumpli Johnny’ego nie sposób nie zauważyć, szczególnie Bigmaca w maskującym mundurze, ale sam główny bohater z pozoru niczym szczególnym się nie
wyróżnia. No, może tylko tym, że to właśnie on został wybrany, by uratować ludzkość przed najazdem Obcych. I jeszcze, jak się później okaże – widzi zmarłych. I potrafi podróżować w czasie.
Kiedy Johnny już ocali świat (albo nawet dwa), przyjdzie pora na Blackbury. Głównym wątkiem Johnny’ego i zmarłych jest ratowanie starego cmentarza przed zachłannym deweloperem, który owinął sobie wokół palca radę miasta. I trzeba to zrobić z użyciem dostępnych sil i środków – to znaczy pomysłów Johnny’ego i jego kumpli. Zmarli, których widuje Johnny, to żadne wybitne straszydła, ale zwyczajne duchy zwyczajnych ludzi z małego miasteczka. Jeśli mogą czegoś nauczyć swoich młodych sojuszników, to wcale nie magicznych mocy. Dzięki nim Johnny Maxwell i jego paczka poczują więź z przeszłością, może nie tak odległą, bo sięgającą ledwie pierwszej wojny światowej. A kiedy w trzeciej części zyskają szansę podróży w czasie, z niezliczonych możliwości jej wykorzystania przyjdzie im do głowy ocalenie zbombardowanej w czasie drugiej wojny ulicy i jej mieszkańców.
Jeśli wydaje się wam, że zwycięski Salon Odrzuconych (czarny, ruda, gruby, ze slumsów), służy autorowi do prawienia łopatologicznych morałów o tolerancji, to nie zna Pratchetta. Żadnych prostych rozwiązań. Ani chwili nudy.