Nowa Ziemia to arktyczny archipelag w europejskiej części Rosji. Ma powierzchnię mniej więcej Austrii, a zamieszkuje go obecnie niespełna 3000 osób. Na pierwotnie bezludne wyspy za czasów carskich trafiali zesłańcy, za władzy radzieckiej – łagiernicy. Od 1954 do 1990 r. działały tu poligony atomowe, na których przeprowadzono łącznie 135 próbnych wybuchów nuklearnych. W 1961 r. zdetonowano tu bombę wodorową o największej jak dotychczas mocy – 58 megaton, czyli blisko 4000 razy silniejszą niż „atomówka” zrzucona na Hiroszimę.
Właśnie na Nowej Ziemi rozgrywa się akcja komiksu „Stacja 16”. Jest rok 1997. Załoga bazy wojskowej Siewiernaja oddaje się zwykłym, codziennym zajęciom, takim jak... drażnienie polarnych niedźwiedzi i picie wódki. Nieoczekiwanie żołnierze odbierają nadaną przez radio prośbę o pomoc z opuszczonej od ponad 40 lat stacji naukowej. Kilkuosobowy oddział wyrusza śmigłowcem na rekonesans. Odkrywa puste budynki, po których hula arktyczny wiatr, salę operacyjną, więzienne cele.
W pewnym momencie cały kompleks ożywa. Budynki wyglądają jak nowe, w oknach świecą się światła. Pomieszczenia okazują się urządzone i zamieszkane. Potem zaczyna się koszmar, w którym żołnierze muszą zmierzyć się z upiorami przeszłości. Okazuje się bowiem, że doznali przeskoku w przeszłość. A w czasie, do którego trafili, na stacji prowadzone są okrutne eksperymenty pseudomedyczne na więźniach, mające na celu „wyprodukowanie” żołnierza idealnego.
Zarówno miejsce akcji, jak i fabuła wydają się być nieprzypadkowe. Zapomniane przez Boga i ludzi wyspy, położone na końcu świata, wciąż noszą niezatarte piętno przeszłości. Oznakami pamięci minionych czasów są ruiny dawnych baz, zniszczenia powierzchni i utrzymująca się radioaktywność. Jakby tego było mało, wokół archipelagu utworzono największe na świecie składowiska odpadów promieniotwórczych. Ważniejsze jednak od śladów materialnych, są te, które pozostały w zbiorowej świadomości społecznej i w psychice większości mieszkańców byłego Związku Radzieckiego. Dlatego też akcja komiksu, bazująca na sztandarowym motywie science fiction, jakim są podróże w czasie, staje się pretekstem do głębszej refleksji historycznej, socjologicznej i etycznej.
Nieprzewidywalne przeskoki do przeszłości i walka bohaterów z zagrożeniem bezpośrednio z niej płynącym – to bez wątpienia symbole zmagania się Rosjan z trudnym, bo w dużej części nieuznawanym i nieprzepracowanym, dziedzictwem zbrodniczego reżimu stalinowskiego i ustroju sowieckiego. Współcześni mieszkańcy Rosji nie mieli możliwości poznać całej prawdy o swojej historii i nadal żyją mitami komunistycznej propagandy. Nie doświadczywszy wolności wyboru i swobody myślenia, wciąż narażeni są na uzależnienie od kolejnej władzy, która bezwzględnie wykorzystuje ich do swoich celów. W kontekście obecnej rosyjskiej polityki i oficjalnej, pełzającej rehabilitacji stalinizmu, szczególnie znacząca, a nawet wręcz prorocza, zdaje się być ostatnia scena albumu.
Scenariusz „Stacji 16” napisał Yves H., syn mistrza komiksu Hermanna Huppena, od pierwszych lat tego wieku tworzący fabuły przenoszone na plansze przez ojca. Scenarzysta nie próbuje wyjaśniać ani mechaniki podróży w czasie, ani towarzyszących im paradoksów. Skupia się na akcji i warstwie symbolicznej dzieła, nadając mu formę uniwersalnej metafory. Ukazuje ona stosunek totalitarnej władzy do człowieka, cechujący się brakiem jego podmiotowości, niedostatkiem praw obywatelskich, prymatem państwa, ideologii, narodu, klasy społecznej nad ubezwłasnowolnioną jednostką. W ustroju sowieckim ludzie stają się jedynie „nawozem historii”, choć tę tworzy nie kto inny, jak... inni ludzie. Ci ostatni jednak mają w sobie tyle pychy, lęku i szaleństwa, że dążą do kontroli nad innymi, do niewolenia ich i naginania do swej woli.
Klimat opowiadanej w „Stacji 16” historii, zarówno w warstwie materialnej, jak i psychologicznej, doskonale oddaje surowa, naturalistyczna kreska Hermanna, charakterystyczna dla tego autora. Jego postacie są kanciaste, czasami niemal karykaturalne, o grubo ciosanych, „brzydkich” twarzach. Scenografia tchnie arktyczną pustka, śnieżną bielą i mrokiem czającym się tuż za granicą krótkiego dnia. Ograniczona paleta barw potęguje wrażenie obcości i niedostępności ukazywanego świata, a szerokie kadry podkreślają nieograniczoną przestrzeń, która w tym przypadku – paradoksalnie – staje się więzieniem bez krat. Podobnie złudna okazuje się swoboda, którą przez chwilę cieszą się bohaterowie.