Fantasmagorie to nowe wydawnictwo komiksowe, które zadebiutowało z początkiem bieżącego roku. Oficyna na swoim facebooku pisała, że ma w planach publikowanie komisów „zarówno z szeroko pojętego mainstreamu, jak i nieco bardziej undergroundowych”. Pierwszym albumem w koszyku edytora miał być kultowy „Krazy Kat”, ale ostatecznie premiera została przełożona na maj. W zamian otrzymaliśmy inną ważną pozycję: pierwszy tom serii „Rachel Rising”. Autorem cyklu jest Terry Moore, twórca dotąd w Polsce nieprezentowany.
Album „Cień śmierci” rozpoczyna się sekwencją plansz, w których narracja prowadzona jest bez użycia słów. Widzimy młodą dziewczynę, która wygrzebuje się z płytkiego zagłębienia w ziemi. Scena dzieje się w lesie, gdzieś w pobliżu miasteczka Manson (hm, raczej znamienna nazwa). Początkowo nie wiemy czy dziewczyna była martwa, a teraz dzięki Boskiej interwencji zmartwychwstała, czy stała się zombie, a może wcale nie umarła, tylko zemdlała, bo ktoś w ramach głupiego żartu zakopał ją żywcem i właśnie się obudziła. W każdym razie bohaterka jest diabelnie zdezorientowana, bo gdy w końcu dojeżdża do domu, to okazuje się, że przeleżała pod ziemią kilka dni. Symbolicznie, niczym Jezus Chrystus, powróciła z martwych po trzech dniach, chociaż jej funkcje życiowe (puls krwi czy łaknienie) wciąż nie są normalne. Znaczącym elementem układanki jest fakt, że bliscy znajomi i krewni mają problem z wizualnym rozpoznaniem bohaterki.
Rachel Beck, bo tak zwie się protagonistka, faktycznie została zamordowana; dokładnie: uduszona konopnym sznurem. Dziewczyna nie pamięta, kto ją zabił i z jakiego powodu. Nie rozumie, dlaczego nie jest martwa. Zresztą żadna z występujących w bieżącym tomie postaci nie potrafi na to pytanie udzielić odpowiedzi. Rachel pragnie dowiedzieć się, kto jest odpowiedzialny za taki bieg wypadków. Dlatego zwraca się do najbliższych: ciotki Johnny, która prowadzi zakład pogrzebowy oraz najlepszej przyjaciółki Jet, aby pomogły ustalić prawdę i wziąć odwet na sprawcy.
Tyle tytułem wstępu i przybliżenia fabuły. Zaznaczyć należy, że obok przedstawionego wątku w komiksie rozgrywają się i inne wydarzenia, które tymczasem dość luźno się ze sobą wiążą. Wiele z nich ma bardzo dramatyczny przebieg, śmierć zbiera obfite żniwo. Warto nadmienić, że żadna postać, żaden epizod nie jest na siłę wepchnięty w fabułę. Czytelnik ma możliwość snucia własnych przypuszczeń, scenarzysta nie spieszy się, aby rozwikłać zagadkę post-życia Rachel. Subtelnie budowany jest klimat opowieści (ni to grozy, ni to kryminału). Niewielka ilość występujących postaci podkreśla kameralny charakter opowieści. Akcja prowadzona jest leniwie. To jednak nie dziwi, w końcu cykl liczy sobie łącznie siedem tomów. Pierwszy mamy za sobą i trzeba szczerze powiedzieć, że historia – mimo wielu niewiadomych – jest intrygująca, a pozycję czyta się z wielkim zainteresowaniem. Podczas lektury sami staramy się rozgryźć, co właściwie dzieje się w miasteczku Manson.
Terry Moore sprawnie żongluje ogranymi tematami popkultury takimi jak: zemsta zza grobu, nawiedzony las, dzieci w kontakcie z duchami, purytańskie samosądy na czarownicach, beznadzieja małych amerykańskich miasteczek. Wyciska z nich jednak zupełnie nowe soki. „Rachel Rising” to nie horror, gdyż podczas czytania nie czujemy strachu, nie boimy się przewrócić strony, to raczej niepokój i biegające wzdłuż kręgosłupa mrówki. Nieskromnie liczę, że polski wydawca nie każe długo czekać na „dwójkę”.
W otwierającym akapicie wspomniałem, że omawiany komiks, to pierwsza pozycja wydawnictwa Fantasmagorie. Dlatego warto poświęcić trochę uwagi, aby przyjrzeć się książce z perspektywy wytworzonego produktu. Album wydano w twardej oprawie, dodatkowo posiada jeszcze obwolutę. Strony wydrukowano na kredowym papierze, czerń ma właściwe nasycenie. Nie zauważyłem żadnych fuszerek czy niedoróbek. Całość prezentuje się nadzwyczaj dobrze.