W jednym ze swych felietonów Rafał Ziemkiewicz napisał, że najgorszą rzeczą w życiu pod komunistyczną nahajką nie był wcale brak wolności, zbrodnie polityczne czy partyjna propaganda. Najgorszy był syf – szarość, brud, beznadzieja i świadomość, że najlepsze, co może w takim ustroju spotkać człowieka to wyrób czekoladopodobny i pół kilo zwyczajnej zdobytej bez kolejki. Felietonista ów i tak miał szczęście bycia młodym u kresu istnienia tego ustroju – tego farta nie mieli bohaterowie Pod żabą Tibora Fischera - dwaj Węgrzy, Gyuri i Pataki, rocznik 1930. Akcja rozpoczyna się, gdy mają po czternaście lat, a ich ukochany Budapeszt został zamieniony przez Niemców w twierdzę bronioną przed Armią Czerwoną. Okropność bytowania cywilów w oblężonym mieście to jedno, widok zbrodni i występków dokonywanych przez obie strony to drugie, ale dla żywotnych chłopców najgorszym był czas spędzony w zamkniętej piwnicy. Gdy wydaje się, że po
skończonej wojnie będzie można żyć normalnie, okazuje się, że i Węgry wpadają do stalinowskiego koszyczka – tym samym mały dławiący bohaterów obrzydłówek trwa dalej, aż do wielkiego buntu w 1956 r.
Powieść ma właściwie same czytelnicze zalety – jest nieprawdopodobnie zabawna. Fischer chętnie operuje humorem absurdalnym i sytuacyjnym. Książka lekko napisana, podejmująca jakże poważny temat, wzruszająca tak, że czasem trudno opanować wilgotnienie oczu, a jednocześnie niezwykle zdystansowana. Właśnie ów dystans jest tu najciekawszy – bohaterowie robią, co mogą, aby utrzymywać się z dala od polityki i coraz ciaśniej otaczającej ich rzeczywistości. Walczą o swoją młodość – chcą żyć, kochać się, bawić się, działać. Jednak na dłuższą metę udawanie, że wujka Soso nie ma, a funkcjonariusze bezpieki to coś, co przytrafia się innym, nie jest możliwe. Właśnie ów styk politycznej i społecznej siermiężności terroru z normalną, jak najzwyklejszą, jak najbardziej ludzką skłonnością do radości życia i poszukiwania szczęścia, nadaje powieści tak wiele elementów absurdalnego komizmu, ale również jest przyczyną okropnych tragedii.
Przez karty powieści wielokrotnie przewija się szyderstwo z romantycznej tradycji, tak żywej w naszej części Europy. Ośmieszany wielokroć Sándor Petőfi, węgierski wieszcz, poległy w młodym wieku w walce o wolność, kompletnie nie przemawia do obu bohaterów. Ich największym marzeniem jest ucieczka na Zachód – Węgry ich duszą, nie tylko ustrojem i tępotą komunistycznych przywódców, ale i tym, że są małym krajem, a tylko w jego obrębie mogą się poruszać. Zachód stanowi dla nich więcej niż Ziemię Obiecaną, to miejsce gdzie jest kolorowo i gdzie można robić, co się chce. Tych, którzy po wojnie wrócili do Budapesztu, traktują jak ludzi niespełna rozumu. Dopiero, gdy Pataki trafia do Niemiec, zaczyna rozumieć piekło wolności. Nie dziwi też zachowanie Gyuriego w scenie finałowej powieści. Bo choć nigdy przed sobą tego nie przyznali, ukochali swój kraj nie mniej niż Petőfi, acz nie widzieli sensu plamić swoich koszul własną krwią od rosyjskich kul.
Powieść zbudowana jest z pojedynczych epizodów, za wyjątkiem pierwszego rozdziału, ułożonych chronologicznie. Obejmuje tylko ciekawe wypadki z życia Gyuriego i Patakiego, pomijając szarą i brudną codzienność znajdującą się pomiędzy. Nawet to, że obaj są koszykarzami i należą do uprzywilejowanej w komunizmie kasty sportowców, nie zapewnia im takiego komfortu, o jakim marzyli.
Pod żabą kończy się rozdziałem o powstaniu węgierskim w 1956 r., w którym wbrew swej woli bierze udział Gyuri. I tu również Fischer zachowuje dystans – mógłby się rozwodzić nad nieszczęściami czy odwagą mieszkańców Budapesztu, jednak nie robi tego, skupiając się na jednym, dodajmy, nie najodważniejszym uczestniku, który, wciągnięty w wir wydarzeń, usiłuje się jakoś z tego wyplątać. Efekt, jaki tym sposobem uzyskuje autor, jest o wiele bardziej przejmujący, niż gdyby tworzył ody ku czci bohaterstwa – obrazy budapesztańskich hultajów i kryminalistów, którzy z narażeniem życia bronią ludzi i atakują radzieckie czołgi są tu o wiele bardziej wymowne niż najwznioślejsze przymiotniki. Doprawdy, aż dziw czasem bierze, że mamy z Węgrami tak podobne doświadczenia historyczne i tak mało o nich wiemy.