W niezmierzonej przestrzeni kosmicznej jaśnieją blaskiem miliony gwiazd. Ale ani jedna z nich nie wydaje się świecić dla kapitana Wilsona Cole'a, bohatera cyklu Starship Mike'a Resnicka. Kiedy był oficerem Floty galaktycznej Republiki (co zostało opisane w tomie pierwszym), nagminnie narażał się na gniew przełożonych i kary regulaminowe za zbytnią dowolność w interpretacji rozkazów. Kiedy natomiast, zmuszony przez okoliczności, został międzyplanetarnym piratem (o czym traktuje tom drugi), na bezwzględne łupienie niewinnych bliźnich nie pozwalały mu skrupuły natury moralnej. Wydawało się więc, że wraz z całą załogą okrętu „Teodor Roosevelt" skazany zostanie na biedę, głód i w końcu – unicestwienie. Wszystkie kłopoty kapitana Cole'a brały się stąd, że niezależnie od zewnętrznych okoliczności miał na każdy temat własne zdanie i nie wahał się go użyć. To znaczy: śmiało wprowadzał w życie własne, oryginalne rozwiązania, oparte na niezwykłej inteligencji, przemyślności, poczuciu obowiązku wobec załogi,
ludzkości i innych ras inteligentnych, a także na bliskim rycerskiemu kodeksie honorowym. Cały ten wachlarz przymiotów zjednywał bohaterowi sympatię czytelników, jednak nie wystarczał do zapewnienia jemu i jego podwładnym dostatku, bezpieczeństwa i spokoju ducha. Wręcz przeciwnie.
W trzecim tomie cyklu wydaje się, że jakaś szczęśliwa gwiazda w końcu zaświeciła i dla kapitana Cole'a. Porzuciwszy piractwo, on i jego ludzie (tudzież gromada Obcych pozostających pod jego komendą), zaczęli robić karierę najemników. Oczywiście starannie wybierali zleceniodawców, aby nie wciągnięto ich w jakieś przestępcze procedery. Wydarzeniem przełomowym w ich karierze okazało się lądowanie na Stacji Singapur, będącej neutralnym kompleksem rozrywkowym w rozdzieranej konfliktami galaktyce. Dzięki pomocy zarządzającego stacją Platynowego Księcia, udało im się pozyskiwać kolejne, coraz poważniejsze i coraz lepiej płatne zlecenia. Strategia kapitana, polegająca na przygarnianiu pod swoje skrzydła niedawnych przeciwników, zaowocowała zaś znacznym wzrostem liczebnym jego flotylli.
Przygody Wilsona Cole'a i jego załogi na pograniczu cywilizowanych terytoriów galaktyki mają w sobie urok dawnych opowieści o eksploracji położonych na starej Ziemi nieznanych krain, z Dzikim Zachodem na czele. Tempo akcji, przenoszącej nas z jednego układu planetarnego na drugi, nie zwalnia ani na chwilę, zaś pokaźny ładunek humoru zawarty w dialogach łagodzi drastyczne nieraz sceny przemocy. Ta ostatnia bowiem nadal pozostaje podstawowym sposobem rozwiązywania problemów we wszechświecie, choć od naszych barbarzyńskich czasów do tych opisywanych przez Resnicka upłynęło blisko trzydzieści wieków.
Trzeci tom Starship, w jeszcze większym stopniu niż dwa poprzednie, głosi pochwałę indywidualizmu i samodzielności myślenia, które stanowią broń przeciwko bezduszności, głupocie i zakusom wszelkich form totalitaryzmu, stawiających sobie za cel podporządkowanie człowieka z góry założonym wzorcom. Powieść nobilituje tradycyjne wartości, z honorem, przyjaźnią i lojalnością na czele, i choć opisuje niejedną walkę, zdecydowanie wypowiada się przeciwko wojnie. Symboliczne w tym względzie jest przyjęcie przez Cole'a do swojej załogi oficera Imperium Teroni, przeciwko któremu walczył w szeregach republikańskiej Floty jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Bo choć kaprys losu postawił ich po dwóch stronach linii frontu, to okazuje się, że obaj wyznają podobne systemy wartości. Przy tej okazji rodzi się pytanie, na które odpowiedź będzie równie istotna w świecie przyszłości z wizji Resnicka, jak i w naszym dzisiaj. Czy zamiast podkreślać dzielące nas różnice, co prowadzi do eskalacji konfliktów, nie warto oprzeć
wzajemnych stosunków na tym, co nas łączy?