Zacznijmy (uczciwie) od tego, że nie tęskniłam za przygodami Lokiego zwanego Kłamcą. Nie można mnie zaliczyć do fanów serii. Z drugiej jednak strony, wiązałam z tym tomem pewne nieśmiałe nadzieje nadzieje, głównie dlatego, że miała to być powieść, a nie, jak dotąd, zbiór opowiadań. Ponadto w czasie dzielącym wydanie drugiego i trzeciego tomu było mi dane przeczytać dwa niezłe opowiadania autora. Mowa o Krwi na ich rękach, nastrojowej opowieści wietnamskiego weterana z antologii Księga strachu oraz Domu na wzgórzu, jednym z nielicznych jasnych punktów antologii Epidemie i zarazy. Stąd wzięły się pewne oczekiwania. Jak sprostał im tom o intrygującym językowo podtytule Ochłap sztandaru?
Najkrótsza odpowiedź brzmi: częściowo. Przede wszystkim wielowątkowa forma przysłużyła się opowiadanej historii. Głównie dlatego, że autor nie zawahał się odsunąć Lokiego na dalszy plan (czy może raczej: dodać jeszcze czterech równorzędnych perspektyw narracyjnych). Choć Kłamca odbywa interesującą wyprawę, która z Irlandii prowadzi go na drugą stronę tęczy, do krainy elfów, równie ważne są paryskie perypetie Jenny i Erosa oraz amerykańska zasadzka Bachusa na Światowida, podszywającego się pod Świętego Mikołaja. Dominujący motyw, łączący wszystkie pozostałe, stanowi jednak konfrontacja sił nieba i piekła – przedwczesna Apokalipsa, wywołana przez przedsiębiorczego Lucyfera, któremu po latach starań udało się w końcu, mimo anielskiego podstępu, odnaleźć Czterech Jeźdźców. Przestrzenne rozrzucenie bohaterów pozwala obserwować różne oblicza końca świata, naznaczone atrybutami jego ewangelicznych posłańców. Uzupełnienie stanowią relacje ze sztabów Góry i Dołu. Jest zatem różnorodność - każdy wątek został
napisany w innej konwencji, choć wszystkie zostały potraktowane z przymrużeniem oka - połączona wspólnym mianownikiem w logiczną całość. Językowo też jest lepiej, zniknęły stylistyczne nieporadności. Główną wadę stanowi, częściowo będąca pochodną opisanego powyżej fabularnego rozbicia, fragmentaryczność wszystkich opisanych historii. Bierze się ona jednak przede wszystkim z małej objętości powieści. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek to napiszę, odnosząc się do cyklu o Lokim, ale Ochłap sztandaru jest zdecydowanie za krótki. Zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę, że pierwotnie miał być ostatnią odsłoną tej historii. Autor zdecydował się jednak napisać jeszcze co najmniej jeden tom, by odpowiednio wszystkie wątki dopracować i nie domykać ich na siłę (co akurat jest intencją chwalebną).
W efekcie Ochłap to zaledwie przystawka, sprawny kolaż ze skrawków kilku w różnym stopniu napoczętych historii, które (może z wyjątkiem wątku Lokiego) urywają się, zanim cokolwiek się w nich wyjaśni. Posiłek kończący się na przystawce najczęściej rozdrażnia konsumenta. Jeśli ktoś podziela takie podejście, niech lepiej poczeka z lekturą na ukazanie się dania głównego, które powinno zostać zaserwowane w kolejnym tomie. Tak naprawdę dopiero wówczas będzie można ocenić Ochłap sztandaru, stanowiący jedynie wstęp do większej całości.