Trwa ładowanie...
recenzja
25-05-2011 12:23

Przyjemnik czytalski

Przyjemnik czytalskiŹródło: Inne
d3di5k8
d3di5k8

Dobrze czasami zająć się lekturą, która nie wymaga zaangażowania żadnych cięższych dział intelektualnej bitwy literackiej. Ot, prosta powieść – choć wcale nie banalna – oczekuje jedynie tego, by bezwstydnie oddać się przyjemności czytania. I trudno tego nie robić, bo Bezradnik małżeński to po prostu kawał świetnej rozrywki.

Sadie Drew nie należy do idealnych kobiet, a rola żony przyprawia ją o kompleks Jonasza. Takie słowa jak porządek, gotowanie czy moda są jej zupełnie obce. Ale też nikt nie wymaga, żeby się ich nauczyła. Do czasu. Na drodze Sadie stanie ekscentryczna staruszka, u której zdolna florystyka nie tylko będzie układała kwiaty. Mąż Tom – zupełne przeciwieństwo – zacznie wzbudzać podejrzenia, a grono perfekcyjnych pań domu okaże się bliższe niż można było się spodziewać. A to wszystko wraz z londyńskim gwarem, z bagażem niełatwych wspomnień i doświadczeń, wśród sytuacji, które tylko czekają na nierozważny krok – czeka na Sadie Drew. Ale przecież ona zna się na burzach…

Można by pomyśleć – co więcej – wszystko wskazuje na to, że powieść będzie trąciła doskonale znaną zewsząd fabułą rodem z komedii romantycznych, opartych na prostym schemacie: on i ona - razem – osobno – mogą – nie mogą – happy end. I w istocie, coś w takim osądzie jest, bowiem powieść Polly Williams nowatorska nie jest, ale nie jest też odgrzewanym po stokroć, twardym jak podeszwa schabowym. Przeciwnie – jest świeża, czysta, napisana z rozmachem i prawdziwym pomysłem wyłącznie po to, by czytelnika rozpieścić, rozbawić, dać mu literacką rozkosz i pozostawić z miłym poczuciem sprawienia mu odrobiny przyjemności. Nawet, jeżeli ową przyjemność czerpie z popełnianych raz po raz przez Sadie gaf, w których ta jest, jak w niczym innym, mistrzynią.

Bohaterka Bezradnika małżeńskiego jest barwna i wielowymiarowa, co stanowi zupełne przeciwieństwo stypizowanych bohaterek podobnych książek, będących albo skrajnymi feministkami albo słodkimi, bezradnymi stworzeniami rodem ze świata Little Pony. Sadie nie jest ani ładna, ani brzydka – po prostu zaniedbana, z nadprogramowymi kilogramami i widocznym brakiem makijażu, jest sprytna – radzi sobie jakoś z przeciwieństwami takimi jak zbierający się kurz czy gnijące owoce, jest kochającą żoną – choć wydaje się, że opuściła kilka lekcji z małżeńskiego życia, dobrą matką – bez uwag na marginesie i jest lubiana – a przyjaciół ma różnorakich. Jest bohaterką o prawdziwym charakterze, pełnym wad i niekłamanych zalet, nieprzejaskrawionym i na pewno nie nudnym. Jej życie, z pozoru proste i przyjemne, rozbiega się jednak na kilka torów, a Sadie nie zawsze wie, w którą stronę podążać. Chwyta się różnych sposobów, by znaleźć odpowiednią trasę i bywa, że w kółko zbiera razy, ale są też chwile, kiedy może z uśmiechem
triumfować. Jako żona nie do końca się sprawdza, nie pomaga jej również teściowa – tu już postać nieco bardziej schematyczna - ani mąż, który jest gdzieś obok, zawsze zmęczony po ciężkiej pracy, może z kimś u boku? Sadie odżywa przy nieco zdziwaczałej staruszce – będącej znowuż powidokami innych postaci – która uwielbia angażować się w czyjeś życie i z zapałem zapisuje swoje złote myśli w notesie kobiety, wykorzystywane przez nią bardziej lub mniej umiejętnie. Pojawia się też on – drugi mężczyzna, zupełnie inny od męża, ale… Sadie żyje normalnym życiem, które wcale nie jest usłane różami, a jeśli komuś może się tak wydawać – powinien spojrzeć na wyraźne ślady po ich kolcach.

d3di5k8

Nie jest jednak tak, że powieść, która przecież miała być lekka, łatwa i przyjemna, okazuje się melodramatem z „momentami”. Przeciwnie – ani to komedia romantyczna, ani dramat, raczej obyczajówka, jak to w życiu bywa – czasem zabawna, czasem smutna. Sama postać Sadie jest przesympatyczna, choć ma swoje za skórą, co potępi niejedna kobieta. Nikt w Bezradniku małżeńskim nie jest jednak krystaliczny. Jeżeli pojawiają się postaci typowe – jak wspomniana teściowa czy staruszka Enid – nie można dać zwieźć się pozorom, bo powieść idzie dalej i wychodzi nieco poza ramy stereotypów, pokazując coś więcej. Przyjmuje się to z uśmiechem, czasem zdziwieniem, bo przecież tak się zazwyczaj nie dzieje. I to jest największą wartością książki. Odczarowanie świata kobiecej literatury, pokazanie, że nie zawsze jest różowo, a droga do szczęśliwego zakończenia nie jest taka prosta, cel nie uświęca środków i nie wszystko jest tym, na co wygląda to jej główne zadania. Przez to unika się nudy, bo niczego nie można przewidzieć
– choć wydaje się inaczej. Unika się również poczucia dziwnego zawieszenia w próżni, jakie może towarzyszyć po mało wymagających lekturach. Bo skoro nie ma szoku, nie ma wstrząsu, nie ma odruchów wymiotnych czy nieopisanej nienawiści do autora – po co czytać? Powieść Polly Williams daje prostą odpowiedź, wspominaną już kilka razy – dla przyjemności, po prostu. Można z tego osobliwego bezradnika wyciągnąć coś dla siebie – ale nie trzeba, można Sadie współczuć – ale nie trzeba, można się śmiać – ale czy to naprawdę śmieszne? Na pewno przeczytanie powieści nie będzie stratą czasu. W zgrabnie i płynnie napisanej historii nie ma ani śladu infantylizmu, zarówno pod względem kreacji świata, jak i językowym. Powieść o miłości, małżeństwie, dokonywaniu wyborów i poznawaniu siebie wcale nie musi być mało ciekawa.

Pozostaje pytanie – czy nie w taką właśnie stronę idą wszystkie współczesne powieści dla kobiet?Czy nie każda z nich stara się stworzyć niebanalną bohaterkę, jak najbardziej autentyczną, przebojową kobietę z zaletami i wadami, z którą czytelniczka będzie mogła się utożsamić? Czy nie taka jest Judyta Kozłowska, budująca sobie od tak drewniany dom pod Warszawą? Albo Zuzanna Roszkowska, bohaterka * Słomianej wdowy* Iwony Czarkowskiej ? Zarówno Williams, jak i Czarkowska próbują przekazać, że czasem o wyjątkowym charakterze osoby, tym niezdefiniowanym „czymś”, decydują słabostki, wady i niedoskonałości. Może trzeba więc pokornie uderzyć się w pierś po określeniu Bezradnika małżeńskiego mianem powieści niebanalnej? Można jednak nadal mieć podniesioną głowę – w powieści bowiem nie ma
miejsca na niedociągnięcia. Nic nie dzieje się bez przyczyny, nic nie jest proste, naciągane czy pominięte. Drewniany dom nie wybuduje się z dnia na dzień, od tak, z kaprysu, nie nadszarpując domowego budżetu. Jeśli wszystko wskazuje na to, że Sadie będzie miała kłopoty – nie ma cudownych wybawień z tarapatów w ostatniej chwili, nie ma ocalających zbiegów okoliczności, nie ma idealnie skrojonych sukienek, a bohaterka nie jest typem kobiety, który zawsze świetnie wygląda. Po prostu nie zawsze daje sobie radę – dlatego jest narratorką bezradnika, a nie poradnika. Swoją drogą – tytuł intrygujący i zdecydowanie bardziej odpowiedni niż właściwe tłumaczenie oryginału How to be married.

O takich lekturach, jak Bezradnik małżeński pamięta się, bo są całkowicie altruistyczne, stawiają dobro czytelnika ponad swoje. Mogła przecież skończyć się inaczej, mogła rozczarować, mogła rozwiązać fabułę tak, by już w ogóle nijak dała się zakwalifikować, pozostawiając tak lubiany mętlik i tabun myśli. Ale nie – grzecznie się szufladkuje, choć kawałkiem rękawa wychodzi na zewnątrz i dzięki temu nie pozostanie niezauważona. Będzie miłym wspomnieniem udanej przygodny z dobrą, przyjazną książką.

d3di5k8
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3di5k8