Trwa ładowanie...
recenzja
03-01-2011 10:11

Przygarnij kota – a może dogonisz marzenia

Przygarnij kota – a może dogonisz marzeniaŹródło: Inne
d2c855n
d2c855n

Na ogół przy wyborze lektur nie sugeruję się szatą zewnętrzną, bo już dostatecznie dużo razy zdarzyło mi znaleźć gniota w prześlicznej oprawie i perłę z paskudnym bohomazem na okładce. Na ogół – ale czy można się oprzeć wrażeniu, że portret ślicznego kotka, wychylającego się z nieco łobuzerską miną z cholewki męskiego trzewika, zapowiada jakąś sympatyczną i wesołą historię o przyjaźni człowieka i zwierzęcia? A ponieważ i wydawca anonsował treść książki w sposób dość obiecujący – „to bezdomny kot – niezwykły jak każdy kot - niespodziewanie wkracza w życie samotnego trzydziestosiedmiolatka i w cudowny sposób je przeobraża” – zasiadłam do czytania z nadzieją doznania pozytywnych emocji. I, jak to często bywa, okazało się, że chociaż moje oczekiwania co do treści nieco rozminęły się z rzeczywistością, ostateczny efekt okazał się jednak dość satysfakcjonujący.

Bohaterem i narratorem powieści jest trzydziestosiedmioletni wykładowca literatury niemieckiej na uniwersytecie w Barcelonie. Satysfakcjonująca praca to jednak nie wszystko... Samuel nie ma przyjaciół, nie ma żony ani dziewczyny, a jego relacje z jedynymi żyjącymi członkami rodziny – siostrą i szwagrem – opierają się bardziej na poczuciu obowiązku, niż na bliskości. I oto w kolejny samotnie spędzany dzień Nowego Roku nawiedza go nieoczekiwany gość... bezdomny młody kot, który najwyraźniej przybył pod jego drzwi z zamiarem zyskania przytulnego schronienia. Samuel częstuje go mlekiem, ale ponieważ nie przepada za zwierzętami - nie z jakiegoś szczególnego powodu, ot, po prostu, pewnie dlatego, że nigdy miał z żadnym bliższego kontaktu – zamierza oddać kociaka do schroniska. Nim stanie się to możliwe, zwierzak doprowadzi do spotkania Samuela z nieznanym dotąd sąsiadem – staruszkiem, samotnikiem jak on – a potem zacznie się cały łańcuch niespodziewanych zdarzeń, w przebiegu których na drodze mężczyzny pojawi
się jeszcze kilka ciekawych postaci, a on sam odkryje na nowo barwy zapomnianych uczuć... A wszystko przez jeden spodeczek mleka wystawiony w korytarzu...

Styl i nastrój powieści początkowo przypominał mi bardzo lubiane przeze mnie książki Erica-Emmanuela Schmitta ; kiedy jednak do akcji wkroczył nawiedzony (może nawet cierpiący na jakąś łagodniejszą postać schizofrenii?) fizyk Valdemar, zrobiło się mniej „schmittowsko”, a bardziej „coelhowsko”. To już niezupełnie moje klimaty, a swoją drogą mam wrażenie, że fabuła niewiele by straciła, gdyby autor trochę rzadziej dopuszczał tę postać do głosu. No i racjonalna część mojej osobowości na pewno wolałaby, gdyby bohater odkrył w sobie niepodejrzewane dobre strony i możliwość wpływania na własne życie dzięki samemu obcowaniu z kotem i zaprzyjaźnieniu się z mądrym staruszkiem, a nie dzięki potraktowaniu tegoż kota i staruszka jako narzędzi bliżej nieokreślonych sił metafizycznych, wyzwalających zmianę biegu przeznaczenia...

Tak czy inaczej, książka jest napisana bardzo ładnym językiem, ma ciepłą, sympatyczną aurę, i choć jej przekaz składa się właściwie z samych truizmów (jeżeli zrobisz bezinteresownie coś dobrego, może to zaowocować dobrem okazywanym tobie; zauważaj ludzi wokół siebie, bo nigdy nie wiesz, czy nie jest im pisane, by odegrali w twoim życiu jakąś ważną rolę; nie pozbawiaj się prawa do marzeń – a nuż się spełnią?), nie można zaprzeczyć, że działa jak źródło pozytywnej energii. I chociaż kotek o egzotycznym imieniu Mishima (będącym dziełem zabawnego przypadku) przez prawie cały czas tkwi na drugim planie, po lekturze pozostaje podświadome przeświadczenie, że mieć kota, to zyskać zupełnie nową jakość życia...

d2c855n
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2c855n