Trwa ładowanie...
17-02-2015 13:19

"Przestałem czytać komiksy" - wywiad z Jeanem Van Hamme'em

Mieć w dorobku choćby jedną fenomenalną serię to marzenie chyba każdego autora komiksów. On napisał ich kilka. Sprzedał więcej komiksów niż Uderzo i Herge. Rysowali z nim najlepsi europejscy artyści. Osiągnął bodaj wszystko, co się dało. O swojej pracy, niechęci do serii odpryskowych i trudach pisania telewizyjnych scenariuszy opowiada nam Jean Van Hamme, ojciec „Thorgala”.

"Przestałem czytać komiksy" - wywiad z Jeanem Van Hamme'emŹródło: AFP
d6n90nr
d6n90nr

Mieć w dorobku choćby jedną fenomenalną serię to marzenie chyba każdego autora komiksów. On napisał ich kilka. Sprzedał więcej komiksów niż Uderzo i Herge. Rysowali z nim najlepsi europejscy artyści. Osiągnął bodaj wszystko, co się dało. O swojej pracy, niechęci do serii odpryskowych i trudach pisania telewizyjnych scenariuszy opowiada nam Jean Van Hamme, ojciec „Thorgala”.

Bartosz Czartoryski: Jak się czuje żywa legenda komiksu?

Jean Van Hamme: Mówi pan o mnie?

Nie inaczej.

No cóż... przez całe życie robiłem swoje i nieskromnie powiem, że swój cel osiągnąłem.

d6n90nr

Czyli?

Żeby mnie czytano! Żeby czytało mnie mnóstwo ludzi! Jestem spełnionym artystą, całkowicie usatysfakcjonowanym swoimi wyborami, swoim życiem. Oczywiście zawsze, kiedy człowiek stawia sobie jakiś cel i do niego dąży, co jakiś czas powinie mu się noga, ale to czyni sukces jeszcze smakowitszym. Nie potrzeba mi psychiatry, zdrowie, odpukać, dopisuje.

Po tylu nagrodach i milionach sprzedanych egzemplarzy nie uderza się o szklany sufit?

Pewnie niektórym popularnym autorom faktycznie się nudzi i dopada ich myśl, że nie można osiągnąć już niczego więcej, że napisali już wszystko, co mieli do napisania, dlatego staram się szukać nowych wyzwań, coraz bardziej pociągają mnie na przykład sztuki teatralne. Zresztą nie zawsze robiłem komiksy, tworzyłem scenariusze filmowe, pisałem dla telewizji.

Zaczynał pan zaś jako powieściopisarz.

U podstawy każdej powieści czy scenariusza leży, rzecz jasna, pomysł, dopiero potem myśli się nad sposobem opowiedzenia swojej historii. Sam proces pisania danego typu tekstu jest różny zależnie od medium. Na przykład kiedy pisze się serial dla telewizji, trzeba pamiętać, że w produkcję zaangażowany jest cały sztab ludzi, którzy będą siedzieć człowiekowi nad głową i ględzić - tego się nie da, tamtego się nie da, to za drogo, tamto za drogo. Z filmem jest łatwiej, bo praktycznie dyskutuje się z dwiema osobami: z producentem i reżyserem. Aha, dodam jeszcze, że mówię o francuskiej telewizji, bo belgijska nie ma kasy.

(img|546830|center)

d6n90nr

Rozumiem, że scenarzysta jest tam małym trybikiem w wielkiej machinie?

Ano tak. I nigdy się nie wie, na kogo się trafi. Można mieć fajną ekipę, ale ludzie ze stacji telewizyjnej okazują się idiotami - lub odwrotnie - i wtedy jest ciężko. Pracowałem kiedyś przy serialu „Piwny smak miłości”. Była tam taka straszliwie głupia dziewucha, zresztą żona reżysera, i protestowała, chcąc wyrzucić wszystkie retrospektywy. Argumentowała, że w zeszłym roku stacja miała serial z podobnymi zabiegami narracyjnymi i nikt nie chciał go oglądać. Nie mogła zaakceptować, że my kręcimy coś zupełnie innego!

Komiks to też często praca kolektywna.

Tak, ale, jako scenarzysta, muszę zainteresować swoim pomysłem już tylko jedną osobę - rysownika. Z kolei pisanie powieści to chyba najbardziej komfortowe zajęcie, bo nawiązuje się intymną więź z czytelnikiem, można dokładnie wytłumaczyć, co dzieje się w umyśle i sercu bohatera. Dla mnie zawsze najistotniejsze były emocje, jakie chciałem u czytelnika obudzić; literatura daje mi praktycznie nieograniczone możliwości. Na ekranie decyduje o nich reżyser, a w komiksie, w dużej mierze, rysownik. Utalentowany współpracownik potrafi nawet skomplikowanej, złożonej historii nadać zrozumiałą i przejrzystą formę.

Pracował pan przy filmach, serialu i grze powstałych na bazie pańskiej serii „Largo Winch”?

Nie miałem nic wspólnego ani z filmem, ani z serialem i może, patrząc na efekty, to był błąd, że nie postawiłem w umowie podobnego warunku... Przy grze również niczego ze mną nie konsultowano, ale z drugiej strony zakładam z góry, że ludzie, którzy się za coś zabierają, wiedzą, co i jak. Cóż, każdy może się pomylić.

d6n90nr

A miał pan rację, zostawiając „Thorgala” w rękach innych?

Staram się o tym nie myśleć. Machnąłem ręką na to, co się dzieje z „Thorgalem”. Serie poboczne tylko konfundują czytelnika, ale rozumiem, że wydawcy chodzi o pieniądze. I nie piętnuję podobnego podejścia, bo dzięki zyskom z tych serii szansę otrzymają debiutanci, na których przeznaczona zostanie część budżetu. Powiem panu tak - moja przygoda z „Thorgalem” skończyła się po trzydziestu latach i wtedy sprzedałem wydawcy swoją część praw do tytułu. Dla mnie to już koniec tej przygody. Ale rozmawiałem któregoś dnia z Grzegorzem Rosińskim i powiedział mi, że scenariusze, które dostaje, nie są zbyt dobre. Ciężko znaleźć dobrego autora.

Niedawno znowu nastąpiła zmiana. Yvesa Sente zastąpił Xavier Dorison.

Tak jest. Nie będzie mu łatwo, bo „Thorgal” to moja osobista, indywidualna wizja pewnego świata, będącego mieszanką fantasy i science-fiction, a sam tytułowy bohater ma silny charakter, który zrodził się gdzieś tam w moim sercu. Ciężko jest wskoczyć w skórę innego pisarza, każdy z nas ma inną wrażliwość. Niby to już nie mój problem, ale wiem, że nawet Rosiński czuje się trochę zagubiony, wydawca również próbuje posklejać to do kupy. Ale Dorison to inteligentny facet, bardzo utalentowany, choć to może nie wystarczyć. Zobaczymy. Sam nie chciałem nigdy pisać serii pobocznych, choć miałem taką propozycję przy „XIII”, zgodziłem się jedynie nadzorować pojedynczy album. Nie przepadam za takim rozrzedzeniem tytułu i naciąganiem czytelnika, który musi kupować trzy różne serie, żeby ułożyć kompletną historię.

(img|546831|center)

d6n90nr

Nie jest pan jednak dumny, widząc, że pańskie dziecko dorosło i żyje własnym życiem, a inni autorzy chcą kontynuować to, co pan zaczął?

Duma jest mi obca. Nie pozwalam sobie na nią. Satysfakcja? Tak. Ale nie duma.

Yves Sente przejmował po panu także „XIII”.

Tak było. Niech pan jednak nie myśli, że miałem jakiś wpływ na to, co się działo z tą serią, Sente ma swój styl, całkowicie odmienny, jakbym miał mu się wcinać, przepisywałbym jego scenariusze od nowa, a to nie fair. Kiedy przestaję pisać komiks, to przestaję, wycofuję się w cień.

Nie zrezygnował pan za wcześnie? Dzisiaj komiks, za sprawą wysokobudżetowych adaptacji komiksowych, przeżywa całkiem interesujący okres.

Może w Stanach Zjednoczonych, ale nie w Belgii. U nas jest naprawdę ciężko. Pojawiło się tyle różnych serii, aż zbyt dużo, nie wiadomo, co kupować, a z tego może dziesięć procent do czegoś się nadaje. Dlatego też przestałem czytać komiksy. Zapoznaję się tylko z tymi, które poznaję jako juror na festiwalach, bo wierze, że otrzymuję selekcję faktycznie najlepszych rzeczy, jakie zostały wydane w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. I, chcąc nie chcąc, jestem na bieżąco.

Jakiego komiksu pańskiego autorstwa wobec tego brakuje na polskim rynku?

Zdecydowanie „De telescoop”. Króciutki komiks, siedemdziesiąt kilka stron. I „Lune de guerre”, bo to rzecz o ludzkiej głupocie.

d6n90nr
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d6n90nr