Zrobiłam test wśród znajomych. Zadałam im proste pytanie „Co napisał Andersen?”. W pierwszej chwili i bez zastanowienia rzucali biedną i zmarzniętą na kość „Dziewczynkę z zapałkami”. Ale gdy już włączyło się myślenie, gdy zaczęli się zastanawiać, przeważnie jako druga pojawiała się „Królowa śniegu” (co do „Calineczki” - typu trzeciego, nie byli pewni).
Drugi mój test, zrobiony przy świątecznym stole, dotyczył treści „Królowej śniegu” - „Czy Gerda i Kaj byli rodzeństwem?” - 99% respondentów odpowiedziało, że tak. Tylko jedna osoba, oburzona nieco, stwierdziła, że nie, oczywiście, że nie, że na tym polegała cała historia, na tak wielkiej, bezinteresownej przyjaźni, która każe bosej Gerdzie gnać przez pół świata, by odnaleźć Kaja i przyprowadzić go do domu. To mi dało do myślenia – jak mało wiemy w gruncie rzeczy o tej baśni. Gdyby przeprowadzić jeszcze jeden test i zapytać, czy znamy tę baśń – tak, oczywiście, no pewnie, jak możesz pytać?! - padłyby zniecierpliwione odpowiedzi pod zmarszczonymi brwiami. Ale czy na pewno? Tak naprawdę wiemy, że jest coś na początku, coś na końcu.
Wiemy, że jest Gerda i Kaj. Przyjaźnią się ze sobą, razem spędzają czas, łączy ich gorące uczucie. Chłopak, rażony odłamkiem szkła (skąd ten odłamek?) w serce i w oko, idzie za Królową Śniegu do jej Królestwa, a Gerda, gdy orientuje się, że Kaj zaginął, wyrusza go odnaleźć. Oczywiście, jak to w baśniach bywa, znajduje go, unicestwia szklane okruchy i żyją długo i szczęśliwie. Ale mało kto pamięta, że Gerda poświęca rzece swoje nowe czerwone trzewiki, żeby zaprowadziła ją do Kaja. Mało kto pamięta, że trafia do czarownicy, która chce ją zatrzymać u siebie i dlatego niszczy w swoim ogrodzie wszystkie róże, żeby nie przypominały dziewczynce o Kaju i więzi ją w swojej twierdzy przez trzy pory roku. Mało kto pamięta, że Gerdzie pomaga para kruków i królewska para, obdarzając ją złotą karetą i piękną mufką na długą drogę z misją ratunkową. Mało kto pamięta, że Gerda zostaje niemal zjedzona przez rozbójników, a potem uwolniona przez rozbójnicką córkę, która wzrusza się wielką miłością Gerdy do Kaja. Mało kto
pamięta, że Gerda odwiedza Finkę i Laponkę, które pomagają dziewczynce w jej podróży. A już na pewno mało kto pamięta, że w ogrodzie czarownicy kwiaty opowiadają Gerdzie przerażające historie – na przykład o umierającym dziecku albo o ukamienowanej kobiecie. I że kruk, który pomagał Gerdzie, umiera. Od razu przywiodło mi to na myśl informację, którą wyszperałam dawno temu – że Andersen nie pisał dla dzieci, że nawet był zły, gdy jego baśnie czytano dzieciom. Nie wiem, co czuje teraz, patrząc na świat z góry lub z dołu i widząc te kolorowe, lukrowane, czasem uładzone wersje jego historii... A uświadamiając sobie słabą znajomość treści „Królowej śniegu”, zdałam sobie też sprawę, że postacie i historie Andersena, stały się symbolami, ideami, znakami. Królową śniegu nazywa się często oschłą kobietę, Calineczką kogoś małego. Jego pomysły krążą po świecie, zmieniają się, ewoluują, pęcznieją nowymi znaczeniami. Pamiętam choćby strzępki piosenki z dzieciństwa, w której Krzysztof Antkowiak śpiewał „Gerda i Kaj wyszli
z baśni na świat, topią w nas odłamki szkła”.
Wydań „Królowej śniegu”, albo baśni Andersena, w których byłaby zawarta, było pewnie tyle, ile jest płatków śniegu. Ale ta jest niepowtarzalna. Poza dziwną rolą, jaką spełnia mimochodem, poza tym przypominaniem treści, którą niby każdy zna, a nikt nie potrafi przytoczyć, ta wersja jest wyjątkowa. To jest przede wszystkim „Królowa śniegu” do patrzenia. Bardziej niż tekst moje oczy kradły ilustracje – a właściwie obrazy. Pełne szczegółów, pełne znaczeń, pełne symboli. Szczęka brzęknęła mi o ziemię, gdy zobaczyłam pierwszą planszę, a gdy się już pozbierałam, stało się to znów przy następnej. I znów, i znów, i znów... Autorem ilustracji jest Vladyslav Yerko. Wśród nagród za jego ilustracje do tej książki jest Grand Prize Ukraińskiej Książki Roku 2000 i amerykańska nagroda Anderson House Fundation za najpiękniejszą książkę dziecięcą roku 2006. Nie dziwię się. Jego obrazy mówią więcej niż słowa. Wybacz panie Andersen – tym razem jesteś tylko tłem, czystym, delikatnym papierem, na który Yerko rzuca swój własny
czar. Jesteś zaledwie pretekstem do sztuki. Jego Gerda kocha goręcej, jego Kaj jest bardziej kamienny, jego Królowa Śniegu ma zimniejszy oddech, jego ogród czarownicy jest bardziej pachnący, jego rozbójnicy straszniejsi... Wziął sobie po prostu pęczek magii, zmieszał z farbami i rzucił na kartki tej książki. I gdy za oknem „śnieg na ulicach, śnieg w bramach” (jak mówi współczesny polski wieszcz Świetlicki ), dobrze przeczytać taką książkę i uwierzyć, że znów będzie lato.