Przemoc seksualna w Kościele. Ofiary mają głos
Zło należy nazwać złem. Nie pomogą żadne wytyczne episkopatu, deklaracje kolejnych papieży o braku tolerancji dla pedofilii, dopóki pokrzywdzeni będą czuli, że to, co ich spotkało, jest minimalizowane – mówią Artur Nowak i Małgorzata Szewczyk-Nowak, którzy w swojej książce oddali głos ofiarom księży pedofilów. Ujawniają historie przemocy seksualnej i poniżenia, ale też bezkarności sprawców. Bo pedofile odprawiają msze, spowiadają, rozdają komunię. Przeczytaj fragment.
Artur Nowak, Małgorzata Szewczyk-Nowak: Od czego powinniśmy zacząć?
*Irena: *Musimy się cofnąć do dzieciństwa. Inaczej się nie da. Moje wspomnienia z czasu, kiedy mieszkałam z rodzicami, te pierwsze, są bardzo dobre. Bardzo kochałam i nadal kocham swoich rodziców. Z czasem jednak moje relacje z rodzicami stały się bardzo powierzchowne. Ojciec zaczął pić. Często musiałam zostawać pod opieką krewnej, która bardzo ingerowała w relacje w naszym domu. Przy rodzicach zachowywała się w miarę przyzwoicie, ale kiedy zostawałam z nią sama, zaczynało się piekło. Zajmowała się przede wszystkim moją edukacją religijną. Musiałam odmawiać modlitwy, których mnie uczyła. Pamiętam, że na przykład dopóki nie odmówiłam na głos różańca, nie dawała mi jedzenia ani nie pozwalała robić innych rzeczy. (…) To jednak nie wszystko. Ta osoba mnie inwigilowała. Zaczęła mnie śledzić, sprawdzać, dokąd chodzę i czym się zajmuję. Zaczepiała wszystkich moich znajomych, wydzwaniała do rówieśników.
Czemu tak się zachowywała?
Myślę, że chciała nas uchronić przed złem. Wszędzie widziała szatana. Dużo słuchała Radia Maryja, księdza Rydzyka i czytała o zagrożeniach duchowych. Brała to wszystko, o czym mówi się w tym radiu, dosłownie. A ja byłam po prostu dzieckiem. (…)
Co się działo potem?
Ciągle szukałam swojego miejsca. Poznałam chłopaka, z którym się zżyłam. Zaczęliśmy udzielać się w różnych miejscach. W końcu trafiliśmy do katolickiej wspólnoty, która miała integrować młodzież. Mimo wcześniejszych uprzedzeń szybko się w to wciągnęłam. To był zupełnie inny świat, byłam nim zafascynowana. Tylko że tam dużo mówiło się o zagrożeniach duchowych i szatanie. Denerwował mnie ten temat, ciągle miałam wrażenie, że zbyt mocno mnie dotyczył. Wiele pokrywało się z moimi upodobaniami: pociąg do mrocznych klimatów, muzyka, a przede wszystkim niechęć do modlitwy. Zaczęłam obawiać się, że naprawdę mogę mieć problemy duchowe. Teraz wiem, że to było głupie, ale wtedy byłam tym bardzo przerażona. Dałam się namówić na wspólne modlitwy, gdzie inni członkowie formacji modlili się nade mną. Czułam się osaczona i przygnieciona ich wzrokiem. Tak bardzo bałam się, że coś się wydarzy, że poczułam się słabo.
Teraz uważam, że prawdopodobnie była to siła sugestii. To wszystko mnie przeciążyło. Bardzo chciałam stamtąd uciec, wpadłam w jakąś histerię, upadłam na ziemię. Na końcu powiedzieli, że ujawnił się we mnie demon.
Wtedy zaczęłam chodzić do egzorcysty i ksiądz, który się mną zajął, utwierdził mnie jeszcze bardziej w przekonaniu, że jestem opętana. Przekonał o tym również moją rodzinę, którą zaangażował w duchową walkę o mnie.
Na początku były to tylko długie spowiedzi i modlitwy z tym jednym księdzem. On mnie zaczął fascynować w jakiś sposób, był bardzo charyzmatyczny. Stał się moim ”obrońcą”, uzależnił mnie od siebie.
Potem próbowali mi wybić zęby krzyżem, żebym ”przyjęła Chrystusa”. Robili to tak, że całe dziąsła miałam zakrwawione, czułam w gardle ten krzyż, myślałam, że się uduszę.
Ale w trakcie rytuałów stopniowo robił mi coraz to gorsze rzeczy, jakby się rozkręcał. Na modlitwy zaczął zapraszać swoich znajomych. Byli to najczęściej inni księża. Oni kładli się na mnie, związywali mnie. Byłam kompletnie tym skołowana. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć, bo z jednej strony rzeczywiście byłam przekonana, że siedzi we mnie jakiś zły duch, z drugiej jednak czułam, że coś jest nie tak. Czasami po tych obrzędach wracałam zasikana, bo to bardzo długo trwało. Czułam się zeszmacona. Przez trzy lata byłam przerzucana od egzorcysty do egzorcysty i było coraz gorzej, bo tam się działy straszne rzeczy. (…) Podsłuchiwali mnie, nagrywali, to była permanentna inwigilacja. Byłam na stałe zamknięta w domu i nie mogłam się z nikim spotykać. Za wszelką cenę starano się odciąć mnie od świata zewnętrznego. Ksiądz tłumaczył to tym, że kontakt ze światem może zahamować proces uwalniania mnie. Dlatego też, abym nie miała z nikim kontaktu, zabrano mi telefon i komputer. Wolno mi było tylko chodzić do kościoła i na rytuały związane z egzorcyzmami. Z czasem zaczęłam przechodzić załamanie nerwowe, miałam próby samobójcze. Rodzina nie dostrzegała mojego dramatu, słuchała tylko księży. Oni tłumaczyli, że tak ma właśnie przebiegać proces uwalniania mnie spod wpływów szatana. To były już czasy szkoły średniej, ledwie zdałam maturę.
Jak to znosiłaś?
Najgorsze było odcięcie od świata, jak już powiedziałam, albo były egzorcyzmy, albo siedziałam w domu. Chciałam uciec, a jedyną drogą wydawała mi się już tylko śmierć. Straciłam ostatnie siły. Wielokrotnie próbowałam odebrać sobie życie. Leżałam nieprzytomna w wannie. Rodzice zamiast wzywać pogotowie, wzywali księdza. To mnie wykańczało, nie dawałam rady. Naprawdę chciałam, żeby wszystko się skończyło.
Rodzice wiedzieli o tym?
Tak. Zawijali mnie nagą w dywan i dzwonili po księdza. Był jeden taki ksiądz, szczególnie agresywny. Wykręcał mi ręce, podduszał mnie. Na egzorcyzmy przychodzili duchowni, jacyś ich koledzy. To był show. Oni ohydnie komentowali to, jak wyglądam. Mówili, że mam fajne cycki, zgrabną dupę. Wcierali mi w miejsca intymne jakieś święte wody, olej egzorcyzmowany, olej do namaszczania chorych. Czasem byłam nago. Szarpali się ze mną i rzeczy, w które byłam ubrana, odsłaniały to, co powinno być zakryte. To było strasznie upokarzające, czułam się tak, jakbym była nikim, kimś, kogo można bezkarnie szmacić. Zawsze wracałam z tego w porwanych rajstopach. Później powiedzieli, że lepiej, żebym w ogóle ich nie zakładała. Wiązali mnie, ja się broniłam. Ale najgorsze było duszenie, przy którym wpadałam w panikę i chciałam stamtąd uciec. Bałam się, że umrę, choć z drugiej strony było to jakieś wyjście. To mnie przerastało, płakałam, prosiłam, żeby mnie już nie krzywdzili. Oni wszystkie moje reakcje, mój protest, wszystko to, co mówiłam, interpretowali jako głos szatana. Twierdzili, że to nie ja, tylko szatan do nich mówi. Gdy protestowałam, rodzice byli źli, bo księża tak się starają mi pomóc, a ja o nich takie złe rzeczy mówię. Mama potrafiła mnie za to uderzyć w twarz. (…)
Co się działo dalej?
Potem przejął mnie kolejny egzorcysta. W pewnym momencie ja też stałam się fanatykiem. Wszystko, co nie było kościelne, uznawałam za diabelskie. Wciąż były tylko egzorcyzmy albo cztery ściany mojego pokoju. Oni mówili, że im jest gorzej, tym bliżej jestem uwolnienia. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale ja w to wszystko wierzyłam. Teraz myślę, że byłam po prostu w to wkręcona. Nie miałam możliwości, żeby porozmawiać, skonfrontować to, co ze mną robią, z kimś z zewnątrz. W pewnym momencie czekałam już tylko na uwolnienie, a z drugiej strony kibicowałam temu szatanowi, bo czułam nienawiść do tych księży za to, co mi robili. To było takie rozszczepienie. Doszło do tego, że spałam z księdzem, który był moim przewodnikiem duchowym. On mówił, że będzie przy mnie czuwał. Nie dochodziło do stosunku, jednak podczas modlitw wielokrotnie wkładał mi ręce pod bieliznę, tłumacząc, że ”szatan boi się dotyku konsekrowanych rąk”. Często też całował mnie podczas egzorcyzmów. To była matnia.
Opowiedz o tym.
Zaczęto mnie obwozić po egzorcystach. Broniłam się, ale rodzice mnie szantażowali, mówili na przykład, że wywiozą mojego psa, a byłam bardzo z nim związana. Spotkałam się z pewnym charyzmatykiem. Za pierwszym razem zachowywał się normalnie, mówił, że nie jestem opętana, tylko że mam straszne problemy z samooceną i z zaakceptowaniem siebie. Ale za drugim razem zaczął już robić ze mnie show przed ludźmi. Ludzie lubią takie sensacje. Mówił o mnie na scenie, było to transmitowane w internecie, chciał chyba zrobić pokaz dla tłumów. (…)
Potem wywieźli mnie na południe Polski. Był tam ksiądz, który kazał mi się zatrzymać u swoich znajomych, ponieważ te egzorcyzmy miały trwać wiele dni. (…) Ksiądz zaprowadził mnie do jakichś piwnic. Była tam mała salka z drewnianym stołem i pasami. Byłam przerażona. Jak to zobaczyłam, wiedziałam, że tego już nie przeżyję. Mogłabym wrzeszczeć wniebogłosy, ale i tak nikt by mnie nie usłyszał. Mówiłam księdzu, że nie dam rady, że nie chcę, że mam chore serce. Wymyślałam to, bo liczyłam, że da mi spokój, bo albo się nade mną zlituje, albo przestraszy odpowiedzialności i odpuści. Ale nie. On miał tam jakichś pomagierów, którzy siłą mnie związali, i leżałam na tym stole przywiązana pasami. Ten ksiądz mnie dosłownie torturował – nie mogłam się ruszyć, byłam przypięta pasami w kilku miejscach. Ci oprawcy stwierdzili, że muszą obciąć mi paznokcie, żebym ich nie podrapała. Zrobili to siłą. To strasznie bolało. Obcinali tym, co mieli pod ręką, i tak, że lała się krew. Zaciskałam dłonie w pięść, żeby nie cięli kolejnych, ale wtedy wykręcali mi palce. Wcierali też jakiś olej, wkładali łapy pod bluzkę. Potem próbowali mi wybić zęby krzyżem, żebym ”przyjęła Chrystusa”. Robili to tak, że całe dziąsła miałam zakrwawione, czułam w gardle ten krzyż, myślałam, że się uduszę. Wbijali ten krzyż coraz mocniej, do skutku. Czułam, jak z dziąseł leci mi krew.
Potem było już tylko gorzej. Jak już otwarli mi usta tym krzyżem jak otwieraczem, to zatkali mi nos i lali do ust wodę egzorcyzmowaną. Myślałam, że się utopię. To były tortury. Byłam przekonana, że to koniec, nie mogłam oddychać. (…) To trwało przez kilka dni, codziennie po wiele godzin. (…)
Czemu to miało służyć, te egzorcyzmy?
Żeby demon mnie wreszcie opuścił. Im gorzej było ze mną, tym bliżej było ponoć uwolnienie.
Nie miałaś się do kogo zwrócić?
Nie miałam. Dostałam wielokrotnie w twarz za to, że kwestionowałam te metody. Teraz wiem, że to było chore, że się podporządkowałam. Jednak ja już myślałam, że mam zostać męczennicą i jestem z góry skazana na śmierć.
Jak to się stało, że się z tego wyrwałaś? Jak sobie radzisz?
Teraz jest lepiej. Spotkałam na mojej drodze dobrych ludzi. Dzięki nim chodzę na terapię. Pomogli mi ludzie z Fundacji Nie Lękajcie Się. Ale jak ktoś mnie trzyma za długo, wyrywam się, nie lubię dotyku, miewam też ataki paniki w komunikacji miejskiej. Pomaga mi pisanie. Myślę, by napisać o tym książkę, żeby przestrzec innych. (…)
Naruszono Twoją intymność?
Tak. Wprowadzano mi ten ”święty olej” pod majtki i stanik. Tłumaczyli to tym, że pochwa i piersi są szczególnie narażone na działanie diabła. Dosłownie. To się działo wiele razy. Tam byli sami mężczyźni.
To ich podniecało?
Na pewno tak, bo widziałam, że mieli erekcję i czułam to, jak mnie dociskali.
Fragment pochodzi z książki ”Żeby nie było zgorszenia. Ofiary mają głos”, Artur Nowak, Małgorzata Szewczyk-Nowak, Wydawnictwo Krytyki Politycznej.
Autorzy badają temat molestowania. Rozmawiają z osobami, które na co dzień zajmują się problemem pedofilii w Kościele katolickim. Pokazują, w jaki sposób Kościół w Polsce ochrania księży pedofilów. Czas przerwać milczenie - również dla dobra Kościoła, ale przede wszystkim - dla dobra dzieci. ”Nie chcemy dokładać kolejnych argumentów zacietrzewionym wrogom Kościoła, którym śnią się po nocach puste świątynie. Chcemy, żeby Kościół wysłuchał ofiar. Indywidualne przeproszenie każdej z nich i zadośćuczynienie za krzywdy jest bardzo ważne” - mówią.
Od 16 lutego książka dostępna we wszystkich salonach EMPIKU.