Trwa ładowanie...
recenzja
27-09-2011 17:58

Przemoc humanitarna

Przemoc humanitarnaŹródło: "__wlasne
d2p9yc6
d2p9yc6

Tak jak po lekturze * Witajcie w raju* Jennie Dielemans nie można już patrzeć spokojnie na reklamy biur turystycznych, tak po przeczytaniu Karawany kryzysu na widok logo instytucji humanitarnych ma się ochotę uciekać z krzykiem. A przecież wydawałoby się, że owe instytucje to sól naszej ziemi i jedyny ratunek dla świata cierpiącego głód i ubóstwo! Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej holenderskiej dziennikarki Lindy Polman to kolejna propozycja wydawnictwa Czarne rozprawiająca się z idealistycznymi złudzeniami i bajkowymi wyobrażeniami dobra – a jeśli nie dobra, to chociaż nikomu nie szkodzącej neutralności.

Tym razem pod lupę wzięte są organizacje humanitarne. W tytule zamieszczone jest niepokojące słowo „przemysł”, raczej nie kojarzące się z takimi szlachetnymi organizacjami jak Czerwony Krzyż, Lekarze Bez Granic czy Live Aid. A jednak pomoc humanitarna to przemysł jak każdy inny, często zaskakująco brutalny, głupi i bezwzględny. „Przemysł” i „pomoc” łączą się w „przemoc”. Gdy chodzi o zdobycie jednocześnie jak największej ilości pieniędzy (tak, pomoc humanitarna to niezły interes, jej przedstawicielom należą się land cruisery i najlepsze hotele z pięknymi dziewczętami na wieczór) jak i znakomitego wizerunku, wówczas cel i sens pomocy, rzeczywiste potrzeby i uwarunkowania kraju objętego programem nie mają większego znaczenia. Co więcej, pod płaszczykiem humanitaryzmu dopuszczalne są prawdziwie okrutne akty, jak na przykład podstępne odbieranie rodzicom z Sierra Leone ich okaleczonych dzieci i wywożenie ich do Ameryki do adopcji. Bo przecież te słodkie maleństwa z amputowanymi rączkami tak rozkosznie
prezentują się w telewizji! A ich nowi, przybrani „rodzice” pompują dzięki temu swoje ego, że hej. Bo w „pomocy humanitarnej” najczęściej chodzi nie o dobro tego, komu się pomaga, tylko o własne dobre samopoczucie.

Do utrzymanie tego dobrego samopoczucia konieczna jest idealistyczna arogancja – czepianie się jak pijany płotu twierdzenia, że najważniejsze jest pomaganie człowiekowi w potrzebie. Czy ten człowiek jest naprawdę w potrzebie, czy tylko nauczył się przekonująco występować w telewizji kreując się na ofiarę, czy dziesiątki zmarłych to naprawdę ofiary „suszy” czy też zaplanowanego pogromu, który jakiemuś lokalnemu włodarzowi zapewni zainteresowanie mediów i szczodrość darczyńców, czy hojnie sypane datki nie wspierają czasem ludobójców, którzy kreując się na uchodźców przygotowują się do kontruderzenia, żyjąc jak pączki w maśle w obozach – wszystko to są pytania, które dla „humanitarystów” są zaprzeczeniem neutralności, na której bazuje cała ich działalność. Neutralności głoszonej przez Henriego Dunanta, założyciela Czerwonego Krzyża; zgodnie z tą zasadą najwyższym celem jest ulżenie ludzkiemu cierpieniu, niezależnie od okoliczności. Ta szlachetna myśl została przez współczesnych humanitarystów całkowicie
wypaczona. Stała się dla nich uzasadnieniem arogancji, ignorowania faktu, że być może swoimi działaniami przedłużają tylko wojnę, przekupując, karmiąc i troszcząc się o walczące strony.

Karawana kryzysu obnaża głupotę ludzi Zachodu, żywiącej się stereotypami na temat krajów Trzeciego Świata, gdzie Murzyni są bez wyjątku wychudzeni, chorzy i zdziczeli, ale także mniej odczuwający cierpienie niż biali (jako że przecież cierpią bez przerwy). Spotykając się z zaradnością i witalnością tych ludzi, „humanitaryści” są wręcz rozczarowani, jakby ktoś zepsuł im bajkę, w której grają oni dobre wróżki pomagające nieudolnym nieszczęśnikom.Całe kraje owego Trzeciego Świata pełne są pustych szkół i szpitali, wybudowanych przez zachodnich entuzjastów, którzy nie zadali sobie trudu zastanowienia się nad tym, czy w danym kraju da się skompletować odpowiedni personel dla tych placówek. Irak i Afganistan wchłaniają pieniądze jak gąbka, ale o modernizacji tych krajów nie ma mowy, bo większość funduszy tonie w chaosie. Dla „humanitarystów” najważniejsze jest jednak to, że oni i ich projekty dobrze zaprezentowali się w telewizji.

d2p9yc6

Może zatem należy lepiej się zastanowić, na co dajemy swoje pieniądze? Zamiast od razu się wzruszać słysząc o „biednych dzieciach skądś tam”, nie popytać, czy nasze datki nie sfinansują czasem broni dla jakiegoś lokalnego generała? Może zamiast sięgać do kieszeni, by wspomóc ofiary suszy w kraju, którego nie potrafimy nawet dokładnie wskazać na mapie, wpłacić pieniądze na konto lokalnej organizacji, której efekty działania możemy sami skontrolować? Dobrze byłoby przy tym nie tracić wiary w sens współczucia i pomagania, po lekturze książki Lindy Polman o to jednak będzie trudno.

d2p9yc6
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2p9yc6