Dla wolnego rynku naturalnym jest opatrywanie poszczególnych produktów etykietami i grupowanie je w pewne kategorie. Wszystko po to, aby klient mógł w niezmierzonym bogactwie oferty łatwiej odnaleźć potrzebny mu towar i czym prędzej dokonać jego zakupu, zamiast pałętać się po sklepie i zadręczać niezbyt błyskotliwymi pytaniami obsługę, która ma przecież dużo ciekawsze rzeczy do roboty niż poszukiwanie na nie odpowiedzi. Reguła ta dotyczy również rynku książki – tytuły z jednoznaczną etykietką bez przeszkód lądują na stosownej półce, do której kierowani są potem potencjalni zainteresowani. Gorzej jest, jeśli z tytułu, okładki i opisu na niej księgarz nie jest w stanie wywnioskować, do jakiej z utworzonych przez siebie kategorii książkę zaliczyć. I wtedy rodzi się niebezpieczeństwo, że Anioły i demony Browna wylądują w dziale literatury religijnej, Rycerz spod Ciemnej Gwiazdy White'a wśród książek historycznych, a szowinistyczny poradnik rodem z dowcipu Mężczyzna – władca kobiet na półce ze science
fiction. Książki – o czym czasem zdają się, niestety, zapominać szufladkujący je księgarze – są jednak specyficznym towarem. Owszem, większość zostaje gatunkowo sformatowana przez autorów i wydawców pod wymogi rynku, ale największe sukcesy na owym rynku (i zyski księgarzom) przynoszą te tytuły, które przekraczają ustalone schematy, łączą – wydawałoby się – odległe od siebie założenia gatunkowe, nie mieszczą się na żadnej dotychczasowej półce. Jednym z pisarzy, który z założenia nie uznaje gatunkowych barier i rynkowych ograniczeń w tym względzie, jest George R. R. Martin, a opowiadania z drugiego tomu jego autorskiego zbioru Retrospektywa są tego najlepszym dowodem. Jak sam autor twierdzi, znalazło się tutaj kilka gatunkowych „hybryd”, które często miały trudności z przebiciem się przez mur schematycznego myślenia redaktorów i wydawców, a kiedy już im się to udawało, odnosiły sukces wśród czytelników.
Takim utworem jest „Trupiarz”, łączący motywy rodem z horroru i klasycznej SF, czy „Pamiątką po Melody”, zawierająca elementy dramatu obyczajowego i opowieści grozy. Podobnie rzecz się ma także z „Żeglarzami Nocy” – znakomicie sprawdzającymi się jako mieszanka science fiction z opowieścią o duchach i dramatem psychologicznym, a także „Małpia kuracja” i „Człowiek w kształcie gruszki” – udanie swatające urban fantasy z hororrem. Najsławniejszą tego typu „hybrydą” Martina są oczywiście „Piaseczniki”, których czytelnicza popularność zaskoczyła samego autora, bowiem wcale nie uważał tego tekstu za swoje szczytowe osiągnięcie. W warstwie fabularnej odnajdziemy tu elementy horroru osadzone w scenerii kosmicznej SF, doskonale poprowadzoną sensacyjną intrygę, umiejętnie budowane napięcie, rosnące z każdym zdaniem. W drugim dnie tej historii dostrzeżemy jednak sięgającą mitologicznych korzeni przypowieść o odpowiedzialności nie tylko za swe czyny i słowa, ale również za własne wnętrze – za myśli, uczucia i emocje.
Przypowieść o tym, że zabawy niedoskonałego człowieka w Boga zawsze mszczą się na samym człowieku. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał żadnego utworu Martina, to naprawdę warto żeby zaczął właśnie od „Piaseczników”, które doskonale ukazują zalety warsztatu, zakres pisarskich zainteresowań i twórczych możliwości autora.
Drugi tom Retrospektywy uzupełniają dwie opowieści o międzygwiezdnym inżynierze ekologu Havilandzie Tufie – jako próbka humorystycznej space opery, i dwa scenariusze odcinków seriali grozy, ilustrujące romans autora z Hollywood i telewizją. Martin planowo starał się pisać utwory jak najbardziej różnorodne i umieszczać je u bardzo różnych wydawców. Z jednej strony chciał w ten sposób pozyskiwać wciąż nowych czytelników, którzy po przeczytaniu jednego podobającego się im opowiadania, sięgną po kolejne opublikowane gdzie indziej. Z drugiej zaś strony pokazywał w ten sposób swoją wszechstronność i umiejętność mierzenia się z każdym gatunkiem, tematem, formalnym ograniczeniem. Jak napisał w odautorskiej nocie: „złe opowiadania grozy skupiają się na sześciu sposobach na zabicie wampira”, a „dobre opowiadania grozy zmuszają nas do przyjrzenia się własnej twarzy w mrocznym krzywym zwierciadle”. Jak pokazują jego teksty zebrane w omawianym tomie, Martin pozostaje wierny wyrażonym w ten sposób założeniom
twórczym i – ze sporym powodzeniem – dokłada starań, aby pisać dobre opowiadania, nie tylko grozy, ale też science fiction i fantasy, jak i będące wszelkimi możliwymi gatunkowymi „hybrydami”.