Trwa ładowanie...
recenzja
10-06-2013 15:43

Przegrana batalia, wygrane chwile

Przegrana batalia, wygrane chwileŹródło: "__wlasne
d3nufmd
d3nufmd

Jeszcze nie tak dawno o raku nie mówiło się w ogóle. Chorzy na czas leczenia kryli się w cieniu, znikali z życia publicznego na rok czy dwa i jeśli wracali do zdrowia, najczęściej do końca życia milczeli na temat przebytej choroby. Jeśli im się nie poszczęściło, informowano tylko w nekrologach o ich „długich i ciężkich cierpieniach". Potem nagle coś się zmieniło i zaczęły się ukazywać książki poruszające ten trudny i bolesny temat. Kto był pierwszy? Na Zachodzie może Cornelius Ryan , który, zachwyciwszy czytelników plastycznymi opisami zmagań wojsk alianckich z opierającymi się faszystami, przystąpił do dokumentowania swojej prywatnej bitwy z chorobą nowotworową; jego zapiski już po śmierci pisarza zebrała i opublikowała żona (A Private Battle, 1979). U nas najpewniej Tamara Zwierzyńska-Matzke , młoda dziennikarka, której w analogiczny sposób powstała
książka ( Czasami wołam w niebo ) ukazała się już w XXI wieku. Potem nastąpił istny wysyp sprawozdań z walki z rakiem, czasem publikowanych „na gorąco" w prasie, a dopiero potem wydanych w formie książkowej ( Krystyna Kofta , Lewa, wspomnienie prawej ), czasem sporządzanych z perspektywy czasu, czy to w postaci wywiadu ( Kamil Durczok i Piotr Mucharski , Wygrać życie ), czy powieści ( Anna Mazurkiewicz , Jak uszczypnie, będzie znak ). Rozwój technologii, umożliwiający podzielenie się własnymi myślami i emocjami z setkami czy tysiącami ludzi w czasie nie dłuższym, niż potrzeba na wystukanie tekstu na klawiaturze i wciśnięcie „Enter", dał taką sposobność również ludziom niezwiązanym zawodowo z literaturą i mediami.

Tę właśnie opcję wybrała początkowo autorka Chustki, decydując się na prowadzenie bloga dokumentującego jej własną batalię z nowotworem najpierw nie-bardzo-jeszcze-wiadomo-jakim, a potem, kiedy już wyniki badań ułożyły się w spójną całość - paskudnym, niedającym zbyt dużych widoków na przeżycie najbliższych pięciu lat. Nawet człowiek, który już osiągnął wiek równy przewidywanej statystycznej długości życia, nie wita tego rodzaju perspektywy ze stoickim spokojem – bo przecież mógłby jeszcze doczekać ślubu ostatniego wnuka, albo narodzin pierwszego prawnuka, albo własnych diamentowych godów, wszystko jedno, przecież zawsze na coś się czeka... - a jak ją przyjąć, jeśli ma się trzydzieści kilka lat, małe dziecko i dopiero niedawno spotkanego mężczyznę swojego życia? Czy w ogóle się da nie oszaleć z rozpaczy, usłyszawszy podobną diagnozę? Da się, i nawet jest to raczej regułą... chociaż wielu ludzi może pomyślałoby, że szkoda, bo utrata zmysłów oszczędziłaby im przynajmniej cierpień duchowych, uwolniłaby od
konieczności dokonywania wyboru między bardziej agresywną chemią, dającą pięć procent szans na wydłużenie życia o bliżej niesprecyzowany okres i prawie sto na wystąpienie powikłań równie przykrych i bolesnych jak objawy choroby, a poddaniem się, od uczucia bezsilności i upokorzenia, kiedy po kolei odmawiają posłuszeństwa różne części organizmu... Ale można i tak, jak Joanna: „kpić, póki starczy sił" i starać się żyć tak, jakby się miało jeszcze do przeżycia całe lata, tylko bardziej świadomie, doceniając każdą chwilę spędzoną z bliskimi, każdą najdrobniejszą przyjemność, każde „lepiej" albo „nie gorzej", i utrwalać te ostatnie dni, żeby istnieć dłużej chociaż jako bohaterka książki...

Trudno spokojnie czytać tego rodzaju dokument, zwłaszcza gdy się już wie, że ostatecznie zwyciężył rak. Że synek Joanny musiał między piątym a siódmym rokiem życia zmierzyć się z doświadczeniem, jakiemu nie jest w stanie sprostać niejeden dorosły, a cóż dopiero dziecko, nawet inteligentne ponad wiek. I po tak silnych emocjach głupio publicznie zwracać uwagę na cechy tekstu, które nas irytują i które w każdym innym przypadku wytknęlibyśmy jako mankamenty: ignorowanie zasad pisowni (zdania rozpoczynane małymi literami, za to liczne rzeczowniki osobowe - Syn {i odnoszący się do niego zaimek On}, Babcia, Szwagier, Ulubiony Doktorek, Główny Klient itd. - wielkimi; prowokacyjne błędy ortograficzne – „poczebuję czeciej ręki" , „ofszę", „czeba" - i pisane fonetycznie wyrazy angielskie – „bjuti kejs", „biliw mi", „kołczowanie", „kanselować", „byznesmytyng", „Kofihewen") tudzież mnóstwo wulgaryzmów (nie, nie mam na myśli tych, którymi się rzuca w chwilach trudnych i dramatycznych; stosunkowo łatwo zrozumieć
wykrzyknięcie: „p.....lę!" tuż po usłyszeniu diagnozy czy nazywanie nowotworu „sk......em", znacznie trudniej wtykanie w codzienne zapiski fraz: „śniegu wokół było w ch..", „p....ylion akcji charytatywnych", „j...e mnie coś w stawie", „trzymajcie ch..aski").

Tym bardziej, że dziesiątki innych fragmentów zdradzają ponadprzeciętną wrażliwość autorki: kochać potrafi większość ludzi, ale ilu z nich umie tak pięknie wyrażać słowami miłość do męża, do syna, do życia, przeplatać najbardziej prozaiczne zapiski cytatami z wierszy i piosenek? Momentami ma się wrażenie, że cała ta opowieść to jeden wielki poemat prozą – spójrzmy chociażby na taki fragment:

d3nufmd

„ (...)

deszcz zmoczył mi kurtkę, policzki i okulary.

wysunęłam język.

smakował wiosną.

uwielbiam deszcz.

niech więc pada.

chciałabym zamieszkać w domu z ogrodem zimowym.

z fotela, wśród zielska, patrzyłabym na moknący ogród,

na kropelki deszczu łączące się w smużki, które tworzą

jeziorka, rwące potoki, strumienie i powodzie.

darmowy spektakl żywiołu.

w przerwach od gapienia się czytałabym książki, popijając

d3nufmd

z kubka gorącą korzenną herbatę z konfiturami wiśniowymi.

albo pomarańczowo-imbirowymi.

malinowymi.

morelowymi.

mirabelkowymi?

pigwowymi?"

I od razu zapomina się o tym, co wcześniej językowo zazgrzytało, a myśli się tylko o tym, jak nieprzewidywalny jest nasz los, jak często nie doceniamy tego, co w życiu dobre i piękne. Ktoś może powiedzieć: po co czytać o tych wszystkich szczegółach, tomografiach, histopatologiach, wymiotach, workach na mocz, przecież i bez tego wiemy, że rak potrafi być straszny i że nie każdemu udaje się go pokonać. Ale jest jeszcze wiedza o tym, co czuje osoba chora, czego prócz leków i naświetlań potrzebuje. Jak bardzo chce, żeby jej życie – choćby tylko jeszcze przez jakiś czas – wyglądało normalnie... Tego nie uczą w szkole, więc im więcej takich książek, tym więcej w społeczeństwie otwarcia na problemy chorych i dążenia do zminimalizowania ich cierpień.

d3nufmd
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3nufmd