Trwa ładowanie...
Informacja prasowa
09-11-2016 12:01

Przeczytaj fragment książki ''Grażyna Hase. Miłość, moda, sztuka''

''Grażyna Hase. Miłość, moda, sztuka'' to pierwsza biografia legendarnej polskiej projektantki mody. Poprzez zdjęcia, anegdoty, wypowiedzi znajomych i samej bohaterki poznajemy niezwykłe życie kobiety twórczej, przedstawicielki elity artystycznej epoki PRL-u. W książce Krzysztofa Tomasika projektantka nie tylko wspomina życie zawodowe, ale po raz pierwszy uchyla rąbka prywatności, opowiadając o swoich związkach i małżeństwach, w tym z wybitnym scenografem Wowo Bielickim oraz węgierskim piosenkarzem Pálem Szécsim. Dzięki uprzjemości wydawnictwa Marginesy publikujemy fragment książki.

Przeczytaj fragment książki ''Grażyna Hase. Miłość, moda, sztuka''Źródło:
d3wxbf3
d3wxbf3

* ''Grażyna Hase. Miłość, moda, sztuka'' to pierwsza biografia legendarnej polskiej projektantki mody. Poprzez zdjęcia, anegdoty, wypowiedzi znajomych i samej bohaterki poznajemy niezwykłe życie kobiety twórczej, przedstawicielki elity artystycznej epoki PRL-u. W książce Krzysztofa Tomasika projektantka nie tylko wspomina życie zawodowe, ale po raz pierwszy uchyla rąbka prywatności, opowiadając o swoich związkach i małżeństwach, w tym z wybitnym scenografem Wowo Bielickim oraz węgierskim piosenkarzem Pálem Szécsim. Dzięki uprzjemości wydawnictwa Marginesy publikujemy fragment książki.*

Okres dojrzewania Grażyny Hase jest ściśle związany z czasem odwilży politycznej, kiedy wraz z końcem stalinizmu do władzy doszedł Władysław Gomułka. Zmiany objęły obyczaje i kulturę; zaczęto realizować nowy rodzaj filmów, słuchano innej muzyki, pojawił się typ nowoczesnej dziewczyny naśladującej Brigitte Bardot czy Marinę Vlady. Jednym z ważniejszych wydarzeń zwiastującym przemiany był Światowy Festiwal Młodzieży, który rozpoczął się 31 lipca 1955 roku. Uczestniczyła w nim także nastoletnia Grażyna.

Grażyna Hase: Momentem szczególnie ważnym w okresie mojego dorastania był Światowy Festiwal Młodzieży, który się odbył w Warszawie i trwał dwa tygodnie. Zjechali goście z całego świata – wtedy jeden czarny na ulicy to już była sensacja, a tu nagle pojawiła się cała masa ludzi różnych ras, mówiących wszelkimi językami, kolorowych, roześmianych. Mam wrażenie, że wcześniej nic nie było, wszystkie ważne miejsca spotkań dla młodzieży pojawiły się potem. Wtedy usłyszeliśmy świetną muzykę jazzową, taką, że nogi same chodziły i od razu młodzi zaczynali tańczyć boogie-woogie. Myśmy tego nie znali, były walce, tanga, sama tańczyłam w zespole ludowym, gdzie uczyłam się mazura, poloneza, oberka. Te nowe tańce od razu chwyciły, najpierw próbowało się z cudzoziemcami, a potem już tańczyliśmy sami. Jednocześnie potworzyły się pary polsko-cudzoziemskie, efektem było trochę kolorowych dzieci.

Wówczas pojawili się Melomani, w czasie festiwalu grali na placu Dzierżyńskiego. Najważniejsza była jednak niesłychana barwność, sama obecność tej zagranicznej młodzieży, zobaczenie, jak oni wyglądają. W efekcie po raz pierwszy sami przebraliśmy się na zachodnią modłę. Dziewczyny powycinały sobie dekolty w bluzkach, zawiązały włosy w końskie ogony, z tenisówek robiło się balerinki i obowiązkowy był szeroki pas z taśmy gumowej do rozkloszowanej spódnicy. Oczywiście od razu zostało to uznane za strój nieprzyzwoity. Kiedy wcześniej nosiło się nylonowe bluzki, a pod spodem było widać ohydną bieliznę, to wszystko było w porządku, a ten delikatny dekolt gorszył.

d3wxbf3

Po festiwalu dla warszawskiej młodzieży nic już nie było takie samo. Powstała grupa, która wyznaczała trendy w stolicy. Mieli swój sposób spędzania czasu, styl ubierania, własne kluby. Piątego kwietnia 1956 roku w baraku przy Emilii Plater otwarto klub Stodoła. Wkrótce wyrosła jej konkurencja – Centralny Klub Studentów o nazwie Hybrydy, który się mieścił przy Mokotowskiej. Gienek Frajer, czyli Eugeniusz Halski, bramkarz Stodoły królujący na parkiecie, pisząc wspomnienia, wyliczał podobieństwa i różnice obu klubów: „Hybrydy tym się różnią od Stodoły, że tu serwuje się wino, a w Stodole piwo. Oba kluby łączy to, że przychodzą tu fajne, bardzo ładne dziewczyny: Maja Wachowiak, Grażyna Hase, Ewa Wende, Teresa Tuszyńska, Agnieszka, dziewczyna Rzeszotarskiego, Ewa Frykowska i wiele, wiele innych” [Gienka Frajera życie jak rock and roll, s. 47].

Grażyna Hase: Wtedy w Warszawie było kilka miejsc, gdzie się wszyscy spotykali. Już jako nastolatka biegałam na basen Legii, na koncerty Melomanów albo na galaretkę do Baru Owocowego na Marszałkowskiej. W Hybrydach, Stodole bywałam od początku. Tańczyło się słynne boogie-woogie, najchętniej z Heniem Melomanem. Inni prowadzili w tym czasie intelektualne rozmowy albo zakładali kabarety. Młynarski, Pietrzak, Kofta – to są znajomości z tamtego okresu. Byliśmy w podobnym wieku, studiowaliśmy na podobnych uczelniach, przychodziła sobota i wiadomo było, że idzie się tańczyć, dyskutować, oglądać teatrzyki, które przyjeżdżały (Bim-Bom, To Tu). Jednocześnie poznawało się ludzi ze środowiska artystycznego, filmowego, teatralnego.

Basen Legii, podobnie jak Stodoła czy Hybrydy, to było także ważne miejsce spotkań. Nie wiem, jak to się działo, ale od początku maja do końca września spędzało się tam po kilka godzin dziennie. Wszyscy tam chodzili, nieważne, czy pracowali, studiowali, uczyli się. To był taki letni salon Warszawy, a najważniejszy był trawnik przy basenie, gdzie leżało się na ręcznikach czy leżakach i wzajemnie się obserwowało, witało się ze sobą, rozmawiało. Przychodziły dziewczyny, byli panowie, odchodziło obustronne ocenianie. Pewnie dzisiaj podobną rolę odgrywają modne kluby, gdzie single schodzą się w weekendy.

Niezwykłą parę przyjaciół wzajemnie się ścigających w podrywach tworzył reżyser Jerzy Gruza z Mieczysławem Jahodą, operatorem filmowym. Było nawet powiedzenie: „Nie chodź, dziewczyno, na jahody, bo popadniesz w gruzy”.

d3wxbf3

Na Legii byli też tacy, którzy szli tam popływać i poopalać się, chociaż pływało się trudno, był tłok w wodzie, ciągle ktoś kogoś szturchał. Teraz, jak o tym myślę, wydaje mi się, że na Legii bywali wszyscy, łącznie z Jerzym Gruzą, Andrzejem Rzeszotarskim, Ryszardem Manickim.

Później też wiadomo było, że obiad jada się w Związku Literatów, a wieczorem idzie do SPATiF-u. Do Bristolu szło się na fajfy albo przychodziło się w porze dancingu, wtedy wchodziło się od ulicy Karowej. Trzeba było mieć przynajmniej piętnaście złotych, bo pięć złotych dla portiera, pięć szło na szatnię i pięć na pięćdziesiątkę. Przy barze wszyscy stali w trzech rzędach, czasem trzeci rządu był częstowany przez tych z przodu.

Grażyna Hase obracała się w kilku kręgach. Z jednej strony był świat jazzowy, a z drugiej towarzystwo studentów architektury poznanych jeszcze w szkole średniej (technikum geologiczne) w czasie wyjazdu do Kazimierza nad Wisłą.

d3wxbf3

Na zdjęciu: Grażyna Hase, lata 70.

(img|698492|center)

Grażyna Hase: Andziuś Pańkowski miał WFM-kę, a Tereszczenko MZ-etkę, pożyczałam od nich motocykle i byłam postrachem całego Kazimierza, jak wpadałam na motorze na rynek. Lubiłam wtedy chodzić boso, więc tak też prowadziłam. W efekcie na nodze, w miejscu, gdzie się zmienia biegi, miałam ranę. Nie zwracałam uwagi na ból, byłam zachwycona. Jechałam z rozwianym włosem, ubrana na czarno, w za dużym swetrze i wąskich spodniach. To był okres popularności egzystencjalizmu, wszyscy byliśmy zapatrzeni w Sartre’a, ale właściwie cała filozofia sprowadzała się do odpowiedniej stylizacji. Słuchałam Juliette Greco, którą miałam okazję poznać po latach w czasie mojego pobytu na Muzycznym Festiwalu w Łańcucie.

d3wxbf3

Znajomości zawarte w Kazimierzu zostały mi do dziś. Zaczęliśmy się spotykać po powrocie do Warszawy, razem bywać w różnych miejscach. Prawdopodobnie przez tych znajomych zostałam wprowadzona do Piwnicy przy placu Grzybowskim, ten klub też był dla mnie ważnym miejscem. Do Piwnicy chodzili głównie architekci i chemicy. Jednym z nich był znany dziś jako Tata Kazika Staszek Staszewski. Odwiedziliśmy go kiedyś całą grupą w mieszkaniu w okolicach Gagarina – Kazik był wtedy malutki, dopiero co się urodził. Przez kilka lat Staszek był głównym architektem w Płocku. Jeździliśmy tam, a kiedyś zrobił dla nas wielki bal. Inna impreza była w Zegrzu, już nie pamiętam z okazji czyich imienin wyprawiona, być może Jana Dunina-Mieczyńskiego, twórcy Piwnicy.

Ważny w życiorysie Grażyny Hase był poznany wówczas Andrzej Roman, którego nazywała starszym bratem. Bywała jeszcze w jego rodzinnym domu pod Warszawą, gdzie mieszkał z rodzicami. Tam po raz pierwszy uczestniczyła w przyjęciu z okazji imienin Andrzeja obchodzonych 16 maja, potem już zawsze ten dzień był w jej kalendarzu zarezerwowany na tę uroczystość. Jak na starszego „brata” przystało, nie tylko zabierał Grażynę w miejsca, które należało znać, poznawał ze swoimi przyjaciółmi, ale kiedy trzeba, udzielał jej też reprymendy. Zachował się list, w którym Andrzej w kilku punktach dowcipnie strofował młodszą „siostrę”, upominając, jak nie należy postępować. W pierwszym punkcie pisał na przykład: „Jeżeli ktoś dorosły umawia się – powinien… itd. Wystarczyłoby zadzwonić w czwartek i powiedzieć: nie chcę, odczep się!”.

Andrzej Roman był także trenerem Grażyny, gdy postanowiła nauczyć się grać w tenisa ziemnego. Spotkali się na kortach Legii, nastolatka miała rakietę podarowaną jej przez dziennikarza Krystiana Barcza (był w Stanach Zjednoczonych, gdy zamordowano Johna Kennedy’ego, i jako pierwszy przekazał relację z miejsca zamachu do Europy), którą grała ponoć sama Maja Berezowska (rakieta do dziś wisi w domu Grażyny Hase na honorowym miejscu). Roman, jak na świetnego tenisistę przystało, pokazał dziewczynie, na czym polega forhend i bekhend, ustawił uczennicę pod ścianą i nakazał ćwiczyć dotąd, aż wróci. Sam udał się na pięterko do klubu, gdzie grono kilku dżentelmenów z pasją grało w karty. Trwało to dłużej, niż pierwotnie planowano, a Roman zapomniał o podopiecznej, która ćwiczyła tak zapamiętale, że nadwyrężyła bark (pojawił się stan zapalny). Nic dziwnego, że po takiej lekcji nie miała ochoty na kontynuację treningu i choć potem odwiedzała korty, żeby się zobaczyć ze starszym „bratem” i jego kompanami, w tym z
Bohdanem Tomaszewskim, to poprzestawała na piciu herbaty, rozmowie i oglądaniu turniejów. Braki w tenisie nadrobiła wiele lat później na kortach w Sopocie, u jednego z braci Korneluków, pionierów tenisa na Wybrzeżu.

d3wxbf3

Ważne były miejsca i ludzie, ale także moda. Grażyna Hase przywiązywała dużą wagę do tego, jak wygląda i co nosi. Chciała się podobać i wyróżniać z tłumu. Już w szkole średniej miała w związku z tym liczne problemy.

Grażyna Hase: Dziś można się z tego śmiać, ale za pojawienie się w bluzce bez rękawów zostałam wyproszona ze studniówki – powiedziano, że demoralizuję chłopców. Sama moja goła ręka demoralizowała najwidoczniej. To nie była jedyna taka historia. Kiedyś zakręciłam sobie włosy na papiloty, chciałam mieć loki typu pudel, bo zobaczyłam w gazecie zdjęcie Jimiego Hendrixa. Przyszłam w nowej fryzurze do szkoły, na nieszczęście akurat tego dnia było przysposobienie wojskowe i pan profesor Otwinowski wsadził mi głowę pod kran. Pamiętam to jako straszne upokorzenie, wróciłam do sali ociekająca wodą. Naturalnie cała klasa miała używanie, chłopcy uważali, że to śmieszne, a ja już nigdy więcej papilotów nie nakręciłam.

Kiedy dzisiaj o tym myślę, zastanawiam się, czy jednak czasem nie przesadzałam ze strojami zupełnie nieodpowiednimi na zajęcia szkolne. Zawsze miałam za krótko albo za długo, za wąsko albo za szeroko. Pamiętam, jak raz na inną lekcję przysposobienia wojskowego przyszłam w wąziutkiej spódniczce, długość midi, z rozcięciem. Kiedy profesor mnie zobaczył, od razu zarządził ćwiczenia na boisku i padła komenda: „Padnij! Powstań!”. Nie było to łatwe do wykonania w takim stroju.

Jak przystało na późniejszą kreatorkę mody, nastoletnia Grażyna bardzo szybko zaczęła sama wymyślać i szyć sobie ubrania. Dla dobrego efektu była nawet gotowa sporo wycierpieć.

d3wxbf3
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3wxbf3