Wyobrażam to sobie tak: Christopher Tolkien to taki Aragorn, wkłada zbroję i od czasu do czasu nurkuje między przepastne szuflady, stosy papierów i zakurzone biurka. Wraca z wyprawy z jakimś zapomnianym przez świat rękopisem swojego sławnego ojca i wydaje to w formie książkowej, dodając komentarz w postaci odwołań, które tylko on i fani-wariaci rozumieją. Tym razem niebezpieczne wojaże Tolkiena juniora zakończyły się wydaniem poematów ojca. Legenda o Sigurdzie i Gudrun składa się z dwóch poematów wzorowanych na poezji staronordyjskiej (nie staronordyckiej, bo Tolkien tego słowa nie lubił). Pierwszy z nich opowiada historię wybrańca bogów, Sigurda, wielkiego herosa i wojownika. Wśród większych osiągnięć Sigurda można wymienić zabicie smoka czy przebudzenie Walkirii Brynhildy. Czyli poważny z niego był człowiek. Drugi poemat przedstawia losy pięknej żony Sigurda, Gudrun, która wsławia się tym, że morduje króla Atliego, historycznego Atyllę.
Przy odrobinie wysiłku można więc zagłębić się w mroczny świat legend, w których bogowie nie są wcale tacy pozytywni, a bohaterowie nie zawsze w porządku. Protagonista ze skazą nie jest wcale wymysłem współczesnym. Tą pozycją wybić można argumenty z rąk zwolennikom głupich teorii, według których średniowieczna literatura składała się z opowiastek o rycerzach i pięknych damach. W Legendzie zjawiskowe kobiety lubią kłamać i manipulować, a wielcy wojownicy pić na umór i zdradzać swoje małżonki. Nie taki wcale ładny świat legend i mitów. W książce zawarto zarówno wersje oryginalne obu poematów, jak i tłumaczenie. Dzięki temu czytelnik ma szansę na własne oczy zobaczyć, jak różne są rodowody literatury angielskiej i polskiej, jak innych środków używają. Dobitnie pokazuje to aliteracja, którą przepełniony jest oryginał. W wersji polskiej tego narzędzia tłumaczki nie zastosowały, ponieważ „dałoby [to] w efekcie utwór sztuczny, jeśli nie komiczny”. Zróbmy zresztą eksperyment. Oto część oryginalnej strofy:
‘Beer I bring thee
brown and potent!’
‘Guile there gleameth
grimly blended!’
Tłumaczenie z książki:
„Piwo ci niosę
chmielone i mocne!”
„Podstęp w nim migoce
podle domieszany!”
Wersja z uwzględnieniem aliteracji:
„Piwo przynoszę
potężne, brązowe!”
„Zdrada z niego zerka
złowrogo wmieszana!”
I rzeczywiście, trzecia strofa brzmi trochę jak z rymowanki dla dzieci (a przynajmniej jej mrocznej wersji). Czy więc dobrze zrobiły tłumaczki nie wprowadzając do wersji polskiej egzotycznych metod? Zdecydowanie tak. Poemat czyta się gładko, szybko, obrazy płynnie się zmieniają. To głównie dzięki tym cechom tłumaczenie jest tak znakomite.
Legenda wyjątkowo spodoba się studentom anglistyki. Przyszli tłumacze też mogą nauczyć się kilku sztuczek analizując wersję oryginalną i polską. No i fani będą mieli kolejną pozycję na swojej tolkienopółce (i do tego ładnie wydaną, a to się przy książkach Tolkiena bardzo liczy!). Nie mogę sobie jednak wyobrazić takiego „standardowego” czytelnika, który kupuje poemat stylizowany na staroislandzki i przy szklance herbaty zagłębia się w historię Sigurda. Byłby to piękny świat. Niestety, żyjemy w tym pełnym Zmierzchów i Domów nad rozlewiskiem.