Jeden z bohaterów Jonathana Carrola miał kiedyś powiedzieć, że najbardziej schizofreniczną muzyką jest muzyka irlandzka, bo miesza się w niej śmiech i płacz jednocześnie. Cóż, to samo można powiedzieć o czeskiej literaturze. Czesi potrafią pisać jak nikt inny, bo chyba tylko u nich można doświadczyć jednocześnie ciepłej, pogodnej ironii wobec siebie i jednocześnie poczuć duszną, klaustrofobiczną atmosferę zamknięcia, paniki, narastającego strachu. Okrzyknięty najlepszym czeskim prozatorem od czasów Hrabala , Tomaš Zmeškal nie wychodzi poza to coś, co można nazwać literacką schizofrenią. Jego nominowany do literackiej nagrody Angelus List miłosny pismem klinowym to pozycja, która zapewniła mu nie tylko popularność, ale ustawienie jeszcze za życia w gronie najbardziej zasłużonych i kultowych pisarzy czeskich. Piedestały jednak, jak wiadomo, są czymś równie
wygodnym, co niebezpiecznym, bo gdy się już dostąpi zaszczytu zasiadania na nim, pojawia się zawsze groźna perspektywa bycia zeń zrzuconym – a to już przykre doświadczenie. Czy zatem warto stawiać Zmeškala w panteonie największych czeskich pisarzy?
List miłosny pismem klinowym opowiada historię rodziny Czernych. Josef i Kwieta wiedli spokojne, umiarkowanie szczęśliwe życie do chwili, w której upomniała się o nich, a w zasadzie o Josefa, Historia i Josef trafił do więzienia. Dramat, jaki rozegrał się po obu stronach, odcisnął piętno na rozdzielonym na ponad dekadę małżeństwie i – jak się miało rychło okazać – sprawił, że nic już nigdy nie było takie samo. Brzmi dość banalnie, ale sęk w tym, że trudno zdradzić czytelnikowi więcej tak, by nie popsuć przyjemności płynącej z lektury. No właśnie… List miłosny… zdecydowanie nie należy do książek, które czyta się z przyjemnością i wcale nie jest tak dlatego, że autor w jakikolwiek sposób nie radzi sobie z pisarską materią – wprost przeciwnie. Zmeškal wnika głęboko w koszmar, który spotyka Czernych (i zresztą nie tylko ich) i idzie dalej: rozciąga go na całą rodzinę. Drobiazgowo odmalowuje atmosferę lęku, paranoi i wstydu, co sprawia, że śmiech cichnie w nagle zduszonym strachem gardle. Nawet jeśli
pojawiają się zabawne, często bardzo autoironiczne wątki, zostają niemal natychmiast zdominowane przez to, co zdecydowanie nie budzi śmiechu: ponure, wręcz apokaliptyczne, wizje przyszłości, psychiczne tortury i upokorzenie, wstyd, który wyzwala gniew, zamyka usta, nie pozwala wybaczyć, a co za tym idzie – normalnie żyć… Duszno tu, iście po kafkowsku (są zresztą takie fragmenty, które nie pozostawiają złudzeń, kto im patronuje), a zaraz potem – znów ta ciepła, choć bardzo gorzka, ironia, szczególnie w pełnym smutku i niewypowiedzianego żalu zakończeniu.
Ale mimo, że tyle tu potencjalnych wruszeń, List… wcale do nich nie prowokuje. Nie płakałam po zamknięciu książki, nie odczułam też nici porozumienia z bohaterami (no, może poza Jirzim, ale to zbyt jednopłaszczyznowe porozumienie, zbyt krótkie i nietrwałe, by można o tym powiedzieć coś więcej). To zresztą nie jest wzruszająca historia, raczej – surowy traktat, w którym po raz kolejny zadano pytanie o pochodzenie i przyczynę zła i po raz kolejny widać, że nie ma jednej odpowiedzi. A nawet, że ta odpowiedź w ogóle nie istnieje. Chwilami zdawało mi się także, że – o ile porównać sytuację spotkania pisarza i czytelnika podczas lektury do labiryntu z Minotaurem – ciągle po drodze muszę uważnie sprawdzać, czy wciąż mam w dłoni nić, która doprowadzi mnie do sedna opowieści. Nadal nie wiem, jak tak naprawdę miała historia cukiernika Svobody do historii Josefa Czernego, ale być może dla kogoś będzie to aż nadto jasne. I choć lubię niedopowiedzenia, tych dla mnie w Liście… odrobinę za dużo (właśnie o tego
cukiernika).
Z pewnością List miłosny pismem klinowym to bardzo dobra książka, którą warto przeczytać, choć przygnębienie, w jakie mnie wprowadziła zdaje się gwarantować, że powrotu do lektury raczej nie będzie. A co z panteonem? Gdzieś w tej duchocie, zgryzotach i chwilowym, nerwowym śmiechu, zabrakło mi emocji, ciepła, gorących uczuć – wszystko jakby wyważone, nawet nienawiść. Zszarzałe od codzienności, wytarte. Za wcześnie na odpowiedź.