''Proces wykluczenia'' Lidii Czukowskiej
Tym, których interesują losy i dusze ludzi poddanych ciśnieniu władzy sowieckiej – a kto inny sięgnie po wspomnienia Lidii Czukowskiej, pisarki, przyjaciółki i powierniczki Anny Achmatowej – zapiski te wydadzą się znajome.
Tym, których interesują losy i dusze ludzi poddanych ciśnieniu władzy sowieckiej – a kto inny sięgnie po wspomnienia Lidii Czukowskiej , pisarki, przyjaciółki i powierniczki Anny Achmatowej – zapiski te wydadzą się znajome.
Tak, to schyłek epoki Chruszczowa i początek zastoju Breżniewa, lata 60. i 70., czyli te same czasy, które opisuje niezapomniana książka „I powraca wiatr...", czyli wspomnienia Władimira Bukowskiego. Nie ma już masowych aresztowań, tortur i wyroku „dziesięciu lat bez prawa korespondencji"; jest elegancja, pisma do władz, procedury, zebrania i głosowania. Śruby imadeł mają, by tak rzec, mniejszy skok gwintu, zaciskają się jednak z tą samą nieuchronnością.
Lektura Bukowskiego pozostaje z czytelnikiem na zawsze, zapiski Lidii Korniejewny wydają się miejscami bliższe innemu tekstowi kanonicznemu dla historii ruchu dysydenckiego w ZSRS, czyli „Zapiskom z rozprawy" Fridy Wigdorowej, świadka procesu karnego Josifa Brodskiego z roku 1964. Czukowska opisuje – stąd tytuł – proces swego wykluczenia z życia literackiego szczegółowo: przywołuje nazwiska funkcjonariuszy literatury, korespondencję z wydawcami, stara się zrekonstruować przebieg posiedzenia Związku Pisarzy RFSRS poprzedzającego wykluczenie jej z tego gremium. Ale to nie egotyzm dyktuje jej ten tryb postępowania.
Pisarka, która przechowała sporą część spuścizny Achmatowej i której mąż został rozstrzelany w więzieniu NKWD w lutym 1938 roku, wiedziała, że najważniejsze są próby utrwalenia pamięci. Być może była naiwna, wierząc, że kolejne pokolenia upomną się kiedyś o sprawiedliwość – opisywani przez nią dyrektorzy wydawnictw i literaci, biorący udział w nagonkach, zmarli w dostatku i zaszczytach. A jednak pisać trzeba.
Lidia Czukowska była o tym przekonana, zawierając w grudniu 1962 roku umowę na wydanie powieści „Sofia Pietrowna" traktującej o wydarzeniach 1937 roku, której rękopis przez lata przechowywała w ukryciu. W marcu 1963 roku Kreml postanowił jednak „przyhamować z odwilżą" – i druk wstrzymano. Wkrótce po tym zażądano od niej, jako od redaktorki dzieł pisarzy, którzy zginęli za Stalina, by we wstępie i w komentarzach do nowo wydawanych dzieł milczała o okoliczności ich śmierci – był to warunek ukazania się tych książek. Kalkulacja racji była dramatyczna: nie chodziło wszak o poświadczenie nieprawdy, jedynie o unik, a nagrodą mogło być ocalenie czyjejś zakazanej dotąd spuścizny! Czukowska nie rozstrzygała za innych, zadeklarowała jedynie: „Nade mną taka arytmetyka nie ma już władzy".
Świetny wstęp do książki wyszedł spod pióra Marka Radziwona, ale redaktorem naczelnym nowej, bardzo obiecującej serii wydawniczej imienia Aleksandra Hercena okazuje się Adam Michnik. Czyżby chodziło o pełniejszą stylizację na czasy breżniewowskie, kiedy tak en vogue były formułowane nieznośnie patetycznym tonem pochwały i potępienia?
Wojciech Stanisławski