Amerykański profesor Christopher Browning, znany jest polskim czytelnikom z pracy Zwykli ludzie: 101. Policyjny Batalion Rezerwy i "ostateczne rozwiązanie" w Polsce, wydanej w 2000 roku w „brunatnej serii” Bellony. Uczęszczał on do Oberlin College, zaś doktorat obronił na Uniwersytecie Wisconsin–Madison. Obecnie, ów członek AMACAD, American Academy of Arts and Sciences, wykłada na Uniwersytecie Karoliny Północnej w Chapel Hill. Nakładem oficyny Czarne, ukazała się jego książka zatytułowana Pamięć przetrwania. Nazistowski obóz pracy oczami więźniów.
Autor spędził ponad trzydzieści lat na badaniu niemieckich dokumentów sądowych z procesów zbrodniarzy wojennych. Jak sam twierdzi, stanowią one bardzo cenne źródło historyczne – takie też są liczne relacje ocalałych z wierzbnickiego getta. Zebrał ich ponad 290, kiedy zaś zapoznawał się z wyrokami, jakie zapadły w tych sprawach, odczuwał coraz większe rozczarowanie pomieszane z gniewem. Dobitnie napisał, że jeszcze nigdy nie zetknął się z tak rażącym naruszeniem sprawiedliwości, przynoszącym hańbę niemieckiemu sądownictwu, jak wyrok w sprawie Walthera Beckera, jednego z katów tamtejszych Żydów. Ówczesny system prawny sprzyjał ferowaniu wyroków, które, bardzo eufemistycznie, nazwać można było łagodnymi; otóż RFN odmówiła przyjęcia pojęć legislacyjnych, stanowiących podstawę procesów prowadzonych po wojnie przez aliantów. Morderstwo było tutaj pozbawieniem życia z niskich pobudek, do których należała nienawiść rasowa, a sam akt odbywał się z wyjątkowym okrucieństwem lub podstępnie. Jego sprawca, jak
wynikało z definicji, miał kierować się własną wolą i w pełni identyfikował z czynem, zaś współsprawca przyczynił się do zbrodni, realizując wolę kogoś innego. Jednym słowem, w najlepszym wypadku sprawcami byli Hitler, Himmler i Heydrich, reszta to współsprawcy, którzy „tylko wykonywali rozkazy”. Ze współwiną bywa tak, że rychło ulega przedawnieniu, toteż odpowiedzialność karna za zbrodnie wojenne była w Republice czystą, prawną fikcją. Na wszelki jednak wypadek, aby nie zrobić rodakom krzywdy, gdyby ktoś szczególnie upierał się, że nie dość, że mordował, to jeszcze identyfikował się z tym czynem i robił to z nienawiści rasowej, niemieckie sądy z zapałem dyskredytowały wszelkie zeznania świadków jako „stronnicze”, „bezkrytyczne”, „osobiste” i niewiarygodne ze względu na wiek poszkodowanego (nie mógł on być ani za młody w latach 40-tych, ani za stary w 70-tych). W ten sposób, między innymi, wspomniany kat wierzbnickiego getta, wyszedł z sądu jako wolny człowiek, uzyskawszy odszkodowanie za trzy dni spędzone w
areszcie. Wzburzony Christopher Browning stwierdził, że skoro Becker wymknął się wymiarowi sprawiedliwości, powinien odpokutować swoje winy w piekle historii.
Napisał, że to nie niedoskonałości niemieckiego kodeksu karnego odegrały decydującą rolę w uniewinnieniu Beckera, ale przede wszystkim ocena wiarygodności świadków. Tym właśnie świadkom postanowił autor oddać głos w Pamięci przetrwania.
Kiedy zaczął poszukiwać informacji na temat zbrodniczej działalności Niemca, czuł coraz większą fascynację poznawaniem dziejów obozu pracy niewolniczej w Starachowicach. Przede wszystkim jednak, zajmowały go wyzwania stojące przed badaczem, który podejmuje się odtworzenia faktów na podstawie li tylko powojennych relacji naocznych świadków. Zanim przedstawił pokłosie badania starachowickiego kompleksu pracy niewolniczej, nakreślił obraz burzliwych dziejów Wierzbnika, w którym przed wojną mieszkało około trzech tysięcy Żydów. Browning zatrzymuje się tutaj dłużej nad zagadnieniem odmiennego postrzegania roli syjonizmu przez ocalałych z Izraela i Ameryki Północnej. W kolejnych rozdziałach, skrótowo prześlizgniemy się przez tematykę początku wojny i pierwszych miesięcy okupacji, by skupić na kolejnych etapach funkcjonowania tamtejszego getta. Na podstawie relacji ocalałych, autor opisuje trud zaadaptowania się do nowych warunków w latach 1940-1942, kiedy to getto zapełniane było nie tylko miejscowymi, ale
również deportowanymi m.in. z Łodzi i Płocka. Musieli oni zmierzyć się z rozpaczliwymi warunkami mieszkaniowymi oraz próbami znalezienia źródła utrzymania, które niejednokrotnie kończyły się fiaskiem spychając całe rodziny na skraj nędzy. Kolejna część poświęcona jest dramatycznym wydarzeniom, jakie składały się na proces zagłady wierzbnickiego getta – od akcji likwidacyjnej po marsze do obozów pracy. Poruszające są tu fragmenty o koszmarnych wyborach, jakich musieli dokonywać tamtejsi Żydzi – albo porzucić swoje dzieci i pójść do obozu, albo zostać na rynku, co było praktycznie równoznaczne ze śmiercią. Część poświęcona losom Żydów w starachowickich obozach podzielona jest na kolejne etapy tworzące rzeczywistość pozostającą w cieniu Zagłady. Jest więc czas tyfusu i terroru, uosabianego przez Ralfa Althoffa, psychopatycznego sadysty, jest i czas stabilizacji, zelżenia niemieckiej polityki i sukcesów strategii przeżycia dzięki pracy. Prócz relacji chronologicznej, zajmuje się Browning również ujęciem
tematycznym. Omawia tu pracę, dzieląc ją na tę w fabryce amunicji oraz pomocnicze działania na terenie obozu, kwestię żywności i własności czy terror wprowadzany przez ukraińskich strażników. W tym ostatnim aspekcie, uwidacznia się pewna zmiana poglądów na przestrzeni lat. Wczesne relacje są w zasadzie jednoznaczne, ukazują owych strażników jako bezdusznych katów i okrutnych antysemitów, zaś lata dziewięćdziesiąte przynoszą zupełnie inny obraz. Opowieści więźniów stają się, jak sam autor zauważył, znacznie bardziej zróżnicowane, zniuansowane, nagle ofiary przypominają sobie o uratowanych przez Ukraińców istnieniach, o ludzkich odruchach, pobłażliwości. Nawet niejaki „Piorun”, który w niemieckich aktach sądowych miał być sadystycznym furiatem, po pięćdziesięciu latach okazał się człowiekiem, który nie dość, że nie bił, to jeszcze rozdawał Żydom chleb. Rozdział traktujący o strażnikach sąsiaduje z tym o Polakach i jest to moim zdaniem dobre zestawienie, znów bowiem przeczytamy o antysemityzmie, który był
„zjawiskiem powszechnym”. Tym razem nie dostaje się jednak Ukraińcom, a naszym rodakom. Wierzbniccy Żydzi utyskują na prześladowania przed wojną, gromko zapewniają również o nasilających się ekscesach po wkroczeniu Niemców. Browning szeroko opisuje trzy typy nieprzyjaznych zachowań wobec sąsiadów: radość z cierpień i poniżenia, brak wspierania, nawet, jeśli nie wiązało się z żadnym ryzykiem, oraz wydawanie Żydów Niemcom. Troje ocalałych nie daje się ponieść tym uogólnieniom mówiąc o istotnej pomocy, jakiej udzielili im Polacy, niemniej ogólny obraz, wykrystalizowany w wierzbnickiej zbiorowej pamięci jest taki, że „ani jeden Polak” nie dał Żydowi jedzenia. Autor celnie podkreśla, że indywidualni polscy przyjaciele i wybawcy z jednej strony oraz „Polacy” jako wrogi, zagrażający żywioł z drugiej, byli po prostu postrzegani, pamiętani i opisywani jako odrębne aspekty tej samej rzeczywistości. Jak się później okaże, ten drugi aspekt jest zgoła wygodniejszy, łatwiej wpisuje się w zerojedynkowe, czarno-białe ramy,
bardziej przystaje do dychotomii my-oni. Wszelkie przykłady nie pasujące do ogólnego obrazu są odrzucane, zacierane w pamięci, wypierane, by nie burzyły schematu kat-ofiara, by nie naruszały dogmatów Zagłady. Będzie to doskonale widoczne w kolejnych częściach, kiedy autor opisuje sytuację po wojnie.
Wracając jednak do ujęcia tematycznego historii obozów pracy, w Pamięci przetrwaniaprzeczytamy o sytuacji dzieci w trzech z nich, Strzelnicy, Majówce i Tartaku oraz o gwałtach, aborcji i porodach. Opisawszy te dramatyczne aspekty, autor kontynuuje ujęcie chronologiczne, ukazując czytelnikom tzw. epokę Schrotha, obejmującą pierwsze siedem miesięcy 1944 roku. Zwieńczenie panowania tego nieprzewidywalnego prymitywa i łapówkarza przypada na czas, kiedy Niemcy przystępowali do łączenia obozów na wieść o postępach radzieckiej ofensywy. Ewakuacja Tartaku jest dla Browninga przyczynkiem do opisania wydarzenia, o którym wspomina przynajmniej dwunastu świadków. Pragnie on tu przeanalizować szczegółowo te relacje celem ilustracji wyzwań i możliwości stojących przez historykiem bazującym na podobnych świadectwach. Rzeczone relacje różnią się nawet od wspomnień samej ich bohaterki, wspomnienia te są zresztą różne w zależności od czasu, kiedy dawała swoje świadectwo – zeznania z 1967 i 1971 są rozbieżne z wywiadem
z 2004 roku, udzielonym autorowi. Konstatuje on, że najprawdopodobniej ocalała włączyła do swych wspomnień archetypiczne wyobrażenie Zagłady, co zupełnie zafałszowało utrwalony obraz rzeczywistości. Jest to zapewne ów efekt sakralizacji i dogmatyzacji Holokaustu, o którym wspomniałem, aksjomatyzacji prowadzącej do zacierania pamięci i wtłaczania jej w odgórnie zdefiniowane szablony. Jeszcze większe problemy napotkał Browning usiłując odtworzyć ostatnie dni w obozach, opowieści ocalałych różnią się nie tylko chronologią, ale i są pełne sprzecznych sekwencji zdarzeń. Próbując je uporządkować, przedstawia autor ewakuację obozów, próby ucieczek, transporty i – znów – zafałszowany obraz wydarzeń, jakie miały miejsce po dotarciu do Birkenau. Ponownie zadziałał tu mechanizm zaszczepiania obrazów i wpływania na formę opowieści, fakty zastępując wspomnianymi schematami. W krótkiej części traktującej o Auschwitz-Birkenau, Browning ukazuje sytuację kobiet i dzieci, po czym przedstawia dzieje uciekinierów ze
starachowickich obozów. Okazuje się tu, że Armia Krajowa jest „konserwatywna i nacjonalistyczna”, zaś NSZ to… Niezależne (sic!) Siły Zbrojne. Członkowie tych formacji, według autora, okradali Żydów albo zabijali ich na miejscu. Zadziwia tutaj zdolność do rozpoznawania przez ocalałych, przynależności do tych organizacji, którą to umiejętność jeszcze wyraźniej widać w kolejnej części, traktującej o powrotach do Wierzbnika. Części, którą otwiera wzmianka o sztandarowych już 1500 morderstwach dokonanych na Żydach przez Polaków po ustaniu działań wojennych (źródłem jest, oczywiście, publikacja „naukowca z Uniwersytetu Princeton, Jana Tomasza Grossa ”). Autor zastanawia się tu, dlaczego ofiarami owych mordów byli zdesperowani, przeraźliwie wychudzeni Żydzi, wychodzący z ukrycia lub powracający z obozów. Przeczytamy zatem o ich cierpieniach, które mogły przyćmić wizję Polaków jako ofiar prześladowań, o groźbie utraty przejętego mienia
pożydowskiego, o poczuciu winy z powodu swojego postępowania w okresie niemieckich prześladowań oraz… obarczaniu Żydów odpowiedzialnością za śmierć Jezusa. Co ciekawe, owe poczucie winy miało skutkować kolejnymi zbrodniami, aby pozbyć się niewygodnych uczuć. Dodam, że rozważania te, włącznie z karkołomnymi teoriami psychologicznymi, są cytowane z pracy wspomnianego naukowca z Uniwersytetu Princeton. W relacjach pojawia się tu zjawisko, o którym wspomniałem – niebywała identyfikacja sprawców zbrodni. Oto do żydowskiego mieszkania wchodzi dwóch mężczyzn w wojskowych płaszczach; obecne tam siostry twierdzą, że to z pewnością byli żołnierze AK. Do innego mieszkania wkraczają mężczyźni w szynelach, natychmiast są identyfikowani przez domowników jako członkowie NSZ. Skąd ta pewność? Tego już w Pamięci przetrwania nie przeczytamy, autor nie kusi się również o żadną refleksję, pisząc o mordercach z NSZ i AK, o „samozwańczych stróżach czystości narodu” którzy nie mogli patrzeć bezczynnie na powrót ocalałych z
Zagłady. Browning wpada tu w paskudną pułapkę – Żydów, według niego, mordowali zarówno „Polacy”, jak i „naziści”. Nie Niemcy, a naziści właśnie, ot, wykrystalizowała się nowa narodowość. Dobitnie widać to w zdaniu „ostatni Żyd, który umarł w miasteczku, został zamordowany przez Polaków, a nie przez nazistów”. Są przeto źli Polacy i źli naziści, a jeśli obóz, to „nazistowski”, nie „niemiecki”. I chyba, patrząc na pojawiające się ostatnimi czasy artykuły prasowe, pozostaje się cieszyć, że nie „polski”. Pracę wieńczy opis powojennych śledztw i procesów w Niemczech, których wyroki tak bardzo zbulwersowały Christophera Browninga.
Wśród opasłych tomiszczy, pod którymi uginają się półki bibliotek historycznych, Zagłada traktowana jest zazwyczaj globalnie, opisuje się przede wszystkim zbrodnię i jej sprawców, kombinaty śmierci, mechanizmy i związki przyczynowo-skutkowe stojące za hekatombą. Jeśli poświęca się więcej miejsca jednostkom, to raczej tym największym zbrodniarzom lub bohaterom, którzy ocalili wiele istnień niejednokrotnie ponosząc za to najwyższą cenę. Ofiary skomasowane są do szarej, bezosobowej masy wychudzonych, odzianych w pasiaki strzępów ludzkich, bezwolnie miotanych przez Clio. Tymczasem, jak zauważył Browning w posłowiu, podejście mikrohistoryczne, skupienie się na świadectwach niewielkiej społeczności, umożliwia zbadanie Holokaustu jako historii zwykłych ludzi tak, jak była doświadczana przez ofiary, bez pomijania żadnego z protagonistów. Ponadto, jak podkreśla, obozy pracy przymusowej są jednym z najsłabiej przebadanych i rozpoznanych fenomenów Zagłady, zaś starachowickie obozy należą do najmniej znanych
przykładów tego zjawiska. Stworzył przeto opowieść o maleńkim wycinku Shoah, opowieść wysnutą na podstawie znacznej liczby relacji ocalałych, ukazując wszelkie blaski i cienie tej metodologii. Nie podchodził do niej bezkrytycznie, wielokrotnie poddawał w wątpliwość świadectwa zestawiając, czasem zupełnie wykluczające się, zeznania, podkreślał również, że prześladowanie nie uszlachetnia ofiar, nie czyni ze zwykłych ludzi świętych czy męczenników. Cierpienia są, jak twierdzi autor, przytłaczającą rzeczywistością. Część tej właśnie rzeczywistości ukazanej dzięki relacjom ocalałych, wspomnianą mikrohistorię niewielkiej społeczności, możemy poznać dzięki zajmującej pracy Christophera Browninga. W założeniu miało to być zgromadzenie masy krytycznej relacji, które można sprawdzić, konfrontując je ze sobą, nie przychylę się jednak do opinii autora, iż otrzymał wspomnienia pozostające względnie wolne od archetypicznych wyobrażeń Holokaustu. Moim zdaniem bowiem, wydarzenia zachowane w pamięci ocalałych, z każdym
rokiem obrastały owymi archetypami, wykoślawiając wspomnienia i nadając im sznyt zgodny z powszechnie obowiązującą wersją. Przykładów takiego mechanizmu jest w Pamięci przetrwania aż nadto.