Problemy z książką Jerzego J. Fąfary zaczynają się już od okładki. Pomijam w tym miejscu sam projekt graficzny, kolorystykę i tym podobne kwestie, które przy odrobinie dobrych chęci można by zbyć milczeniem. Niżej podpisany trochę takich chęci wbrew pozorom posiada, więc od razu przechodzi do sprawy dużo istotniejszej, a mianowicie tytułu książki Fąfary. 18 znaczy życie – rzecz o Józefie Szajnie z co najmniej dwóch powodów nie wydaje się tytułem szczególnie udanym. Po pierwsze, 18 znaczy życie tak naprawdę niewiele znaczy. Uważny czytelnik dowie się z tekstu umieszczonego w ramce na piętnastej stronie, że Józef Szajna miał na przedramieniu wytatuowany numer 18729, którego dwie pierwsze cyfry oznaczają „życie”: „Bowiem w języku hebrajskim cyfry zapisywane są literami alfabetu i każda litera ma wartość liczbową. I tak liczba 18, zapisana literami, tworzy jednocześnie słowo chajim – życie. Suma cyfr 729 też wynosi 18, czyli również chajim. Życie podwójne. Także rok na obrazie podarowanym Janowi Pawłowi II
to 1-9-9-1. Jeden – dziewięć + dziewięć i jeszcze raz jeden. Znów osiemnastka, otoczona dwiema jedynkami”. Prawda, że to przekonujący wywód? Dodam jeszcze, że również suma pierwszych czterech cyfr oświęcimskiego numeru Szajny daje liczbę 18. Gdyby jeszcze trochę poodejmować, pomnożyć i podzielić dałoby się jeszcze kilka osiemnastek odnaleźć. Nie chciałbym ironizować czy popadać w lekkomyślny ton przy okazji pisania o obozowym tatuażu, ale właśnie czymś takim wydają mi się numerologiczne rozważania Fąfary. Mówiąc jeszcze brutalniej, warto zapytać czy obozy koncentracyjne przeżyły wszystkie osoby, których tatuaż zawierał liczbę 18. Doprawdy, nie widzę sensu w doszukiwaniu się magicznych znaków i symboli ocalających jedną osobę w sytuacji, w której zginęły miliony innych więźniów. I proszę mi wierzyć, że słowa: „nie widzę sensu” są w tym wypadku eufemizmem. Czepiam się? Być może, ale to właśnie z owych rozważań numerologicznych wziął się przecież tytuł książki Fąfary. Na kolejnych trzystu stronach do słów
18 znaczy życie autor już nie powraca.
Po drugie, rzecz o Józefie Szajnie nie do końca jest rzeczą o Józefie Szajnie. Przede wszystkim należy uprzedzić przyszłego czytelnika, że nie jest to biografia Szajny. Więcej – nie znajdziemy tutaj nawet podstawowych informacji z życiorysu zmarłego w ubiegłym roku artysty. Fąfara bowiem na ponad trzystu gęsto zapisanych stronicach opisuje skrupulatnie pobyt Józefa Szajny oraz jego szkolnych przyjaciół w Auschwitz. Oczywiście, nie wybór tematu książki prowokuje moje krytyczne uwagi, ale sposób, w jaki został przedstawiony oraz brak określenia tejże tematyki czy to w tytule czy to w informacjach z IV strony okładki, z której dowiemy się, że Szajna był „jednym z największych twórców teatru na świecie”. Fąfara w swojej książce o twórczości Szajny wspomina zaledwie kilkakrotnie i to na marginesie lub w formie napisanych przez studentów Wyższej Szkoły Zarządzania w Rzeszowie wypracowań (Anna Szymańska: „Czasami w sztuce brzydota jest czymś pięknym”). Raz jeszcze mówiąc brutalnie: czytelnik, który chciałby
odkryć źródło artystycznej wielkości i geniuszu Szajny na podstawie lektury 18 znaczy życie musi stwierdzić, że źródłem tym był właśnie pobyt twórcy w Auschwitz.
Z IV strony okładki dowiadujemy się, że książka Fąfary nie jest „imaginacją twórczej wyobraźni, każde zdanie jest oparte na faktach, które autor gromadził przez ponad dwadzieścia lat”. Jeszcze dalej czytamy, że dzięki tak wytężonej pracy postawała książka „tworząca nowy gatunek literacki z pogranicza beletrystyki, reportażu, eseju, pamiętnika intymnego, dramatu, wywiadu, filozoficznej rozprawy o możliwościach ludzkiej psychiki”. Zastanawia się dlaczego Fąfara nie napisał tradycyjnej, klasycznej biografii Szajny. Jeśli mam zgadywać i ponownie prawić złośliwości, to zdaje się, że chodziło o stworzenie „nowego gatunku literackiego”. Czym ów hybrydyczny gatunek się charakteryzuje? Przede wszystkim urywanymi wątkami, narracyjnym chaosem, nieustannymi retrospekcjami, przeskokami czasowymi i przestrzennymi oraz łączeniem archiwalnych nagrań, zapisów autentycznych rozmów i wypowiedzi z literacką fikcją (mowa chociażby o niezbyt udanych fragmentach scenariusza etiudy filmowej, dzięki którym możemy zapoznać się z
rozmową Rudolfa Hoessa z Arthurem Liebehenschelem). Dzięki takiemu łączeniu gatunków i różnych sposobów opowiadania poniekąd unika Fąfara odpowiedzialności ze własne dzieło. Wszelkie krytyczne uwagi dotyczące stylu tej prozy, użytych metafor czy porównań z góry mogą być dyskredytowane i uznawane za niewłaściwe i „nie na miejscu”. Skoro bowiem „każde zdanie oparte jest na faktach”, jakim prawem wolno krytykowi czepiać się poszczególnych sformułowań czy stylistycznych kiksów, których tutaj nie brak? Wszystkie zarzuty tego rodzaju mogą być ocenione jako krytyka wymierzona w szczere i autentyczne świadectwa byłych więźniów obozów koncentracyjnych.
Być może ryzykowne jest formułowanie takiej uwagi, ale wydaje się, że Fąfara nie zapoznał się ze słynnym postulatem Adorna domagającego się „poszukiwania języka i takich form poetyckich, w których cierpienie ofiar nie zostałoby złagodzone przez ich estetyzację” (cyt. za: P. Śpiewak). Nie chcę powiedzieć, że autor 18 znaczy życie swoją estetyzującą stylizacją zamierzał łagodzić cierpienie ofiar, ale nie zmienia to faktu, że sporo się znalazło w książce pretensjonalnych, nietrafionych lub niepotrzebnie lirycznych sformułowań i środków poetyckiego obrazowania. Kilka przykładów: „stacja kolejowa mojego ciała”, „szary budynek słowa nicość”, „sekundy to psy słońca” (!), „wiatr wyobraźni” czy „kosmiczny pył naszego śladu na ziemi”. Najciekawsze, najbardziej porażające, a zarazem literacko najskuteczniejsze są te fragmenty książki Fąfary, w których autor nie sili się na „ulirycznianie” obozowej rzeczywistości, nie szuka na siłę nowych form wyrazu i nowych, oryginalnych gatunków literackich. Najlepszymi fragmentami
18 znaczy życie są oryginalne wypowiedzi Szajny i jego przyjaciół oraz te akapity, w których Fąfara pisze konkretnym, surowym językiem, pozbawionym udziwnień i poetyckich ozdobników, opowiadającym rzetelnie o kolejno następujących po sobie wydarzeniach. Szkoda, że takich fragmentów jest tutaj stosunkowo niewiele. Szkoda, że autor zamiast po prostu przedstawić czytelnikowi świadectwa byłych więźniów i realistyczną relację tamtych wydarzeń, postanowił wynajdywać nowe gatunki literackie.