Policjanci wezwani w sobotni poranek do hałasującego obywatela zastają w jego mieszkaniu jatkę: trójka dzieci nie żyje, zamordowana w brutalny sposób, a ich ojciec, Piotr Gradowski, powiesił się na żyrandolu, na tyle jednak nieskutecznie, że udało się go uratować. Teraz śledztwo ma wyjaśnić, dlaczego szanowany dotąd mężczyzna dokonał tak straszliwego mordu, bo policjanci nie mają wątpliwości, iż to on zabił. Sprawa wydaje się prosta, ale podejrzany nie jest w stanie wziąć udziału w śledztwie, bo niczego nie pamięta. W toku akcji na światło dzienne zaczynają wychodzić kolejne mrożące krew w żyłach fakty. Piotr przypomina sobie śmierć żony w wypadku, rozpacz dzieci i zmiany w ich zachowaniu, swój sen po śmierci żony, gdy dostał się we władzę sukkuba, tajemniczego mężczyznę, który śledzi jego rodzinę, głosy, próbę ratowania rodziny...
Kto oglądał lub czytał takie dzieła, jak Egzorcysta, Dziecko Rosemary, Duch czy Omen łatwo odnajdzie w powieści Kaszyńskiego inspirację znanymi z nich motywami i rozwiązaniami fabularnymi. Wprawdzie w Martwym świetle (swoją drogą, ciężko się tego światła doszukać w tekście) u Kaszyńskiego zamiast jednego dziecka mamy aż troje, ale schemat pozostaje rozpoznawalny, łącznie z brakiem jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, co kierowało mordercą. Kolejne wydarzenia są boleśnie przewidywalne, co psuje radość z lektury. Irytują też „przegadane” sceny (więcej tu opisów niż dialogów), potwornie długie rozważania głównego bohatera, nieporadny momentami język, czy kompletnie nieprawdopodobna w polskim systemie sądowniczym postać pani adwokat pojawiającej się znienacka, by bronić dzieciobójcy (w amerykańskim filmie sensacyjnym byłaby w sam raz). Trochę szkoda, bo sam pomysł był ciekawy i przy większej sprawności warsztatowej można byłoby osiągnąć lepsze efekty. Nie da się ich uzyskać wyłącznie przez
szokowanie czytelnika drastycznymi scenami z pogranicza gore czy postaciami przeklinających, agresywnych dzieci, z którymi tatuś nie umie sobie poradzić. Na razie nie mamy więc polskiej wersji Egzorcysty, tylko prawie Egzorcystę, co, jak wiadomo, robi pewną różnicę. Trzeba jednak docenić to, że autor zmierzył się z gatunkiem, który w Polsce praktycznie nie jest uprawiany.