Na przestrzeni ostatnich kilku lat Maria Ulatowska wypracowała rozpoznawalną, sielsko-bajkową stylistykę twórczości. Sądząc po najnowszej publikacji autorki – nie zanosi się w tym wypadku na radykalną zmianę strategii pisarskiej. „Prawie siostry” można z czystym sumieniem ustawić – obok wcześniejszych książek Ulatowskiej – na półce sygnowanej szablonowym hasłem: „opowieść o życiu, marzeń spełnieniu i ponadczasowych wartościach”. Po raz kolejny otrzymujemy fabułę prostą, nieskomplikowaną i przyjemną w odbiorze, z obowiązkowym happy-endem i budującym przesłaniem. Ten sam pozostaje także ogólny zarzut: historie oparte na jednakowych schematach i powtarzanych w nieskończoność wątkach łatwo się czyta, a jeszcze łatwiej – zapomina.
Autorka stylizuje opowieść na formę obyczajowej kroniki życia trzech szkolnych przyjaciółek – Teo, Leksi i Luśki – a więc tytułowych „prawie sióstr”. Nadwyżka żeńskich bohaterek skutkuje typową dla tego typu lektur, romantyczno-dramatyczną scenerią zdarzeń. Na potencjalnego czytelnika książki czeka pokaźna dawka wzruszeń, miłosnych uniesień i życiowych rozczarowań, osadzonych w urokliwej scenerii Bydgoszczy i Gdyni. Czekają ponadto (prawie bez wyjątku) sympatyczne i charakterystyczne postaci, skonstruowane według sprawdzonych fabularnych schematów. Znajdzie się w książce i nawrócony drań-kobieciarz, i wrażliwa dziewczynka z domu dziecka, wreszcie: charyzmatyczna kierowniczka schroniska dla zwierząt – matkująca wszystkim i wszystkiemu. Mnożąc mniej lub bardziej prawdopodobne epizody, Ulatowska dba o zachowanie ciepłego, rodzinnego nastroju „wiecznej niedzieli”. Miejscami przesłodzoną wymowę scen i szablonowość postaci stara się równoważyć, włączając w splot zdarzeń przysłowiową „prozę życia”:
zdradę, rozwód, śmierć, żałobę. Efekt końcowy nie odstręcza, lecz wypada nie do końca wiarygodnie. Autorka po raz kolejny balansuje na granicy literackiego banału, myląc obyczajowość fabuły z fabułą miejscami spłyconą i przegadaną. Tę powierzchowność obrazowania widać zwłaszcza w zakończeniu opowieści, które wydaje się sklecone naprędce i bez głębszego namysłu. Kluczowy dla finału wątek „zrośniętych dwóch palców u lewej stopy” wyczerpuje przy tym dopuszczalny limit „szczęśliwych zbiegów okoliczności”, które – nawet w przypadku twórczości lekkiej i rozrywkowej – wypada dozować z należytym umiarem.
Fabularne niedostatki utworu przynajmniej częściowo rekompensuje spójna konstrukcja narracji. Autorka dzieli oto książkę na trzy osobne partie, poświęcone odmiennym płaszczyznom czasowym. Tak pomyślana struktura współgra z ogólną koncepcją fabuły – współczesne losy tytułowych „prawie sióstr” splatają się bowiem z wydarzeniami znacznie odleglejszymi, sięgającymi końcówki lat 70. „Czas przeszły”, „Czas teraźniejszy” i „Czas przyszły” – a więc kolejne segmenty powieści – można uznać za symboliczne cezury, wyznaczające kolejne etapy dojrzewania powieściowych bohaterów. Dzięki temu zabiegowi przejrzysta staje się całościowa struktura książki, a i ogólny dynamizm akcji widocznie wzrasta. Z drugiej strony: mnogość odległych w czasie wątków i rosnąca w toku lektury liczba nowych postaci wydaje się miejscami niepotrzebnie gmatwać przebieg zdarzeń. Zastosowanie dość klasycznego chwytu łączenia teraźniejszości z przeszłością niesie za sobą także dodatkowe zagrożenie. W literackich historiach obyczajowych
pozornie niewinne retrospekcje często przeradzają się bowiem w wizje rodem z telenoweli – pełne „tajemnic z przeszłości”, „zakazanych miłości” i (obowiązkowo) „nieślubnych dzieci”. „Prawie siostry” korzystają z „telenowelowych” schematów w sposób raczej umiarkowany. Niemniej – ukazane w utworze miłosne turbulencje bohaterek miejscami niewiele się różnią od fabuły standardowego telewizyjnego tasiemca.
Powyższe zarzuty nie powinny zniechęcić zagorzałych sympatyków twórczości Marii Ulatowskiej. Najnowsza jej książka dostarczy bowiem stosownej porcji rozrywki, a w fabule znajdziemy dodatkowy bonus – postać znaną z wcześniejszej powieści, tj. „Sosnowego dziedzictwa”. Jako utwór typowo relaksacyjny i mało wymagający – historia Teo, Leksi i Luśki sprawdzi się niezawodnie. W pozostałych przypadkach – warto poszukać innej lektury. Słowem: „Prawie siostry” to prawie bajka, a zarazem prawie udana powieść obyczajowa. Hurraoptymistyczną wymowę powieści równoważą co prawda wątki „życiowe”, jednak – mimo widocznych starań autorki – poziom książki nie wykracza poza ramy komercyjnej powiastki „ku pokrzepieniu serc”.