Fotoreportaż prasowy może już niedługo odejść do lamusa, biorąc pod uwagę tempo rozwoju technologii multimedialnych; ale przecież niecałe sto lat temu był on praktycznie jedynym – a i tak nie dla wszystkich dostępnym z racji pokaźnego odsetka analfabetów – źródłem informacji o wydarzeniach politycznych, gospodarczych, kulturalnych.
Potężna objętościowo (plus minus 300 stron samego tekstu, do tego kilkadziesiąt stron wklejek zawierających ponad 300 zdjęć, razem kilogram i pięć dekagramów wagi) publikacja Marcina Krzanickiego jest próbą podsumowania znaczenia fotoreportażu w kreowaniu publicznego wizerunku odrodzonego po 150 latach niewoli państwa polskiego, w tym – a może przede wszystkim – osobistości odgrywających w tym państwie najważniejsze role. Jak przystało na solidne opracowanie naukowe, autor nie ograniczył swoich rozważań do analizy zebranego materiału fotograficznego: dwa pierwsze rozdziały, zajmujące mniej więcej jedną czwartą objętości książki, dają czytelnikowi solidną podbudowę teoretyczną od samej historii fotografii począwszy, poprzez krótki zarys dziejów fotografii prasowej w Polsce i na świecie aż po omówienie definicji i różnych obliczy propagandy, znów z odniesieniem do określonych realiów geopolitycznych. Kolejne cztery rozdziały to już właściwa opowieść o tym, co i w jaki sposób przedstawiali polscy fotoreporterzy
czytelnikom czasopism ilustrowanych, wydawanych w okresie międzywojennym, i na ile mogło to wpływać na tworzenie pozytywnego (czy negatywnego) obrazu odzyskanej ojczyzny oraz osób będących u jej steru. Nie potrzebujemy się gubić w domysłach, by odkryć, że najczęściej portretowaną postacią był Marszałek Józef Piłsudski, obecny w życiu publicznym II Rzeczypospolitej przez większą część jej niedługiego żywota; zaraz po nim – co równie zrozumiałe – obiektami zainteresowania reporterów byli kolejni prezydenci i znaczniejsi dowódcy wojskowi. Jeśli zaś chodzi o wydarzenia, celom propagandowym najlepiej służyły reportaże dokumentujące rozwój odrodzonego państwa i siłę jego oręża, wszelkiego rodzaju uroczystości państwowe, wizyty dyplomatyczne. Do jakiego stopnia odpowiedni dobór zdjęć i opisującego je tekstu mógł modyfikować czy wręcz kształtować od zera świadomość odbiorców, możemy dziś dociekać tylko pośrednio: ludzie, którzy mieli możliwość śledzenia prasy przez cały okres międzywojnia i na tej podstawie
dokonywać oceny sytuacji, musieliby mieć dziś dobrze ponad sto lat, nie bardzo więc mamy kogo pytać o wrażenia. Ale z drugiej strony, przecież sami sobie możemy odpowiedzieć, czy bylibyśmy skłonni dać swoje poparcie jakiemuś politykowi przeciwnej opcji tylko dlatego, że prasa przedstawia go jako skromnego i ciepłego ojca rodziny, albo odwrotnie, zniechęcić się do kogoś, kto głosi poglądy identyczne z naszymi i wykazuje skuteczność w działaniu, lecz na zdjęciach wygląda sztywno i niesympatycznie… Trochę inaczej wygląda kwestia oceny sytuacji gospodarczej i wydarzeń na arenie polityki międzynarodowej – i w historii, i w teraźniejszości można znaleźć wiele przykładów na to, iż umiejętnie skomponowane i odpowiednio podpisane zdjęcia są w stanie przekonać odbiorcę, że „jest dobrze” albo przynajmniej „nie jest tak źle”, gdy w rzeczywistości sprawa przedstawia się znacznie gorzej, albo, że „ci” są nastawieni do nas o wiele bardziej wrogo, a „tamci” bardziej przyjaźnie, choć jest akurat na odwrót.
Wszystkie te aspekty prasowej propagandy z wykorzystaniem materiału fotograficznego omawia autor obszernie i wyczerpująco, sięgając do mnóstwa tekstów źródłowych i ilustrując swoje wywody konkretnymi przykładami czy to pojedynczych zdjęć, czy całych fotoreportaży. Idealnie byłoby, gdyby udało mu się przy tym nie ujawniać własnej oceny poszczególnych osób i zjawisk - takiej na przykład, jak na str. 136, gdzie zawarta jest dyskretna, acz czytelna sugestia, jakoby marszałek Piłsudski był w pewnym stopniu winnym zamachu na prezydenta Narutowicza: „{…}zwykło się nie łączyć dwuznacznej postawy Naczelnika wobec Prezydenta z późniejszym zamachem, całość odpowiedzialności przypisując nagonce prawicy {…}. Czy jednak można bezkrytycznie odsuwać jakąkolwiek odpowiedzialność od Piłsudskiego? Nie miał on oczywiście bezpośredniego udziału w zamachu, ale też nie przeciwdziałał sytuacji, w której do niego doszło”. Ten brak pełnego obiektywizmu jest niewielkim minusem publikacji; pozostałe są jeszcze mniejsze i zupełnie
innej natury ( bardzo mikroskopijny format sporej części reprodukcji, uniemożliwiający dojrzenie szczegółów i odczytanie podpisów bez pomocy lupy – to jednak może wynikać z ograniczeń technicznych przy kopiowaniu; garstka literówek; błąd w odmianie nazwiska twórcy Katolickiej Agencji Prasowej zorganizowanej „w 1927 roku przez ks. Józefa Gawlina” [winno być „Gawlinę”]). Doskonałą dla nich przeciwwagą jest świetny styl autora, obfitość tekstów źródłowych i przede wszystkim bogactwo archiwalnych zdjęć.
Widzę przede wszystkim trzy grupy odbiorców tej publikacji: studentów (dziennikarstwa, historii, może i innych pokrewnych kierunków) oraz pasjonatów historii fotografii i najnowszej historii Polski. Jako reprezentantka tej ostatniej doceniam zwłaszcza wartość dokumentalną Fotografii i propagandy; ileż czasu zajęłoby mi wyszukanie w sieci zdjęć. o których istnieniu dotąd nie wiedziałam (dzięki scyfryzowaniu zapewne w większości są dostępne, ale trzeba by wpierw wiedzieć, czego się szuka), a cóż dopiero mówić o możliwości obejrzenia ich w porządku chronologicznym i z odpowiednimi komentarzami!