Trwa ładowanie...
recenzja
25-05-2010 17:33

Poznawanie przeszłości jako zadanie szachowe, czyli pisanie sagi nad wodą wielką i atramentową

Poznawanie przeszłości jako zadanie szachowe, czyli pisanie sagi nad wodą wielką i atramentowąŹródło: Inne
d1bzb3q
d1bzb3q

„Czy zdarzyło ci się, czytelniku, w letnie słoneczne popołudnie wpatrywać w rzekę, która z ciemnych głębin wynosi na powierzchnię to, co zapomniane? Czy zdarzyło ci się spoglądać czasowi w twarz?" Otóż zdarzyło ci się nie raz, bo w końcu wszyscy wpatrujemy się w taką rzekę. Bo teraźniejszość jest niekończącym się aktem przypominania. I dlatego, tak jak tobie się to zdarza, zdarzyło się też narratorowi powieści Koń Alechina Kaspra Bajona – Karolowi Lorakowi (nazwisko jest tu czytanym wstecz imieniem), który próbuje siebie odczytać od tyłu, to znaczy poznać swą przeszłość, odtworzyć losy rodów, z których się wywodzi. A jeśli dodać, że całe to wpatrywanie się, o które pyta cię w powieści Bajona narrator, ma w jego przypadku (co wciąż tu podkreślane!) miejsce nad rzeką atramentową – to chyba na naszych oczach – nie wprost – w zawoalowany sposób – zdarza się to też samemu autorowi tej - od razu to powiedzmy – ciekawej książki – sagi, będącej równocześnie opowieścią o pisaniu takiej (tej?) właśnie sagi. Ta
rzeźbiąca otoczaki rzeka to rzeka godzącej wszelkie sprzeczności narracji, nurt rozpiętej między XIX a XXI wiekiem opowieści, która zabiera wszystko, co stoi na przeszkodzie, czyniąc to kawałkiem siebie. „Przeszłość jest uświadomioną teraźniejszością. (...) I właśnie teraźniejszość człowiek uświadamia sobie poprzez przypominanie. I w ten sposób ustanawia czas." Gdyby więc nie pamięć, gdyby nie Sabina (babcia bohatera) i jej opowieści i wreszcie gdyby nie Karol i gdyby nie Bajon i jego książka – wszystko to by nie(za)istniało. To opowieść opowiedziana (i dopowiedziana) za wszystkich uczestników opisanych zdarzeń. Bo to ona daje im życie, bez względu na to, czy istnieli kiedyś czy nie.

To powieść o poszukiwaniu niemożliwego do ustalenia początku, o badaniu przeszłości. Pytania brzmią: jak doszło do?, co zadecydowało?, co było znaczące? Karol opowiada historie zasłyszane, a jego głównym źródłem jest Sabina – jego babcia. Z wielkiej atramentowej rzeki wyławia liczne zabawne anegdoty. Jest wuj, który podczas II wojny światowej dzięki czterem złotym zębom stał się żywym odbierającym ważne komunikaty radiem. Są historie, są zdjęcia, jest projektowanie przeszłości niczym filmu. Jest świadome i przymusowe cięcie, i jeszcze bardziej świadome, i jeszcze bardziej przymusowe klejenie zdarzeń odległych, wydających się wcześniej niemożliwymi do połączenia. Ferdynand Mylo wynajduje więc rzepy, Start Dobraśl wygrywa z angielskim Preston, a na terenie należącym do Jakuba Ruszpagórka wykopany zostaje Święty Jerzy w pełnej zbroi. Wszystko jest równie ważne. Obserwujemy losy dwóch rodów, które zrosły się w momencie, gdy jeden z przodków Karola zaopiekował się napoleońskim grenadierem Jacquesem Louraquem.
Kluczowym bohaterem staje się zaś arcymistrz szachowy Heliodor Mylo, który kiedyś tam w 1935 roku przegrał pojedynek ze słynnym Alechinem. Został podpuszczony. Alechin poradził sobie ze słynnym „debiutem Mylo", poświęcił konia, by wygrać partię ze zdezorientowanym takim posunięciem Heliodorem. I tak jak kiedyś tam Alechin, tak teraz tu narrator powieści Bajona, jej bohater i chyba sam autor, ruchem konika szachowego, próbuje pokonać sprzeczności, skacząc po osobach, miejscach (z B1 na B2 i dalej, dalej...). Bo tej partii nie da się już wygrać klasycznym ruchem w linii. Byle pionkiem, byle schematem, byle powieścią. I dlatego „Koń Alechina" (choć konkretny, wyrazisty, narzucający się ze swoim światem) ma być też, jak się wydaje, opowieścią o każdym z nas, gdyż wszystkie narracje gdzieś się przecież przecinają. Bo każdy opowiada przed sobą o innych i o każdym z nas inni opowiadają. Każdy jest bohaterem (praprawnukiem) osobnej (o)powieści – niepodobnym wcale do: Saint-Loupów, Castorpów, Millów, Rastignaców,
(...), Bloomów, (...), Wokulskich (...), Pninów, (...) Józiów, Tomaszów, (...), Settembrinich... Bliżej nam do postaci, które projektor (latarnia magiczna) rzuca w prosty sposób na będącą ekranem ścianę. No i teraz do Karola Loraka.A Karol Lorak pyta. Heliodor kolaborował czy nie? Zmarł wcześniej czy żył jeszcze po wojnie? Dowiedział się czegoś o skarbie, do którego kluczem miało być jedno z zadań szachowych? Nie sposób się tego dowiedzieć, gdyż już w momencie dziania się, wszystko jest pamięcią i narracją. A badanie przeszłości jest jak rozwiązywanie zadania szachowego. Jak odtwarzanie poszczególnych ruchów, które doprowadziły do określonej sytuacji. Narrator tej opowieści patrzy więc na przywoływane przez siebie historie przodków jak na partie szachowe. Ktoś wybrał taki a nie inny ruch, ograniczając pole dalszych możliwości. Ktoś inny w konsekwencji wykonał kolejny ograniczający dalsze możliwości. Oczywiście dróg dojścia do danej sytuacji mogło być wiele, ale ostatecznie – jak czytamy – znajomość reguł
czyni wielkiego mistrza. A świadomość istnienia reguł – wielkiego pisarza – tego już nie czytamy – to dodajemy od siebie. A chodzi głównie o to, że Bajon pisze sagę, która jest sagą ponowoczesną, albo raczej sagą po ponowoczesności. Podważa możliwość napisania takiej powieści, by w ogóle móc ją napisać. Jego Karol Lorak chce napisać uczciwą powieść o przeszłości, więc razem dekonstruują, by móc zacząć budować. Bo czasem, jak wiemy, trzeba poddać konia, by potem wygrać całą partię. Gdzieś w połowie powieści pojawia się utrzymany w konwencji parodii filozoficzny wywód, w którym to dowiadujemy się, że „ecieplociowatość" świata powoduje, że nie sposób dotknąć centrum, konkretu, transcendencji owego „plecie", któremu ciągle towarzyszy „ecie" – jaźń, przypominanie, wyobrażanie, (opowiadanie?). To pocięte i poklejone kartki współczesnej filozofii. To teoria znaku i chyba Nietzsche, gdyż autor tej jakże głębokiej rozprawy ma być też autorem poematu pt. „Oto mówi Zoroaster". W każdym razie jeśli spojrzeć na powieść
Bajona, jak na taką właśnie rozprawę – to jest to z jednej strony powieść „na serio", a z drugiej tylko takie „eciowate" gadanie, które nie jest w stanie stać się opowieścią o tym, o czym chce opowieścią się stać. I tu wchodzimy, zdaje się, na poziom metanarracji, który każde nam widzieć w tej opowieści (i powieści) wspomnianą na początku opowieść o opowiadaniu. Z góry skazaną na niepowodzenie próbę, która poprzez to, że taką siebie widzi, staje się jedynym możliwym do przyjęcia (a przez to wartościowanym ostatecznie dodatnio!) sposobem wykonania natrętnego, niedającego spokoju zadania: opowiedzeniem o sobie, o przodkach, o historii, odnalezieniem początku i wskazaniem ruchów, które doprowadziły do momentu, z którego się wspomina i pisze. Niech będzie więc tak, że jest to piękna epicka opowieść, mająca swoje alibi, wciągająca saga napisana w czasach, które wymagają od niej cudzysłowu i wielu nawiasów. Mamy więc zwroty do czytelnika, piętrową narrację, achronologię i wieloznaczność. Każda anegdota staje się
znacząca, zmusza do odczytania w niej czegoś więcej, jakby miała drugie dno. Namawia do interpretacji. W taki sposób nawet wyciąganie tasiemca z gardła generała (kolejna zwyczajna - ?! - anegdota) staje się dla zmuszonego do nadgorliwości czytelnika np. snuciem długiej opowieści, którą trzeba z siebie wydusić, by stać się wolnym. To taki skutek uboczny zaproponowanej przez Bajona stylistyki względności. Negatywny? Pozytywny? Chyba pozostający ostatecznie ponad tymi kategoriami. Tak jak cały świat przedstawiony powieści z nieistniejącymi (?) miejscowościami i nic niemówiącymi nazwiskami, które przeplatane są czarno-białymi fotografiami mającymi niby potwierdzić prawdziwość opowiadanej historii.

Jeśli jednak niczym Karol Lorak, zaczęlibyśmy dogrzebywać się prawdy – mogłoby się na przykład okazać, że Heliodor Mylo wicemistrz świata w szachach z 1935 roku był kobietą.Ktoś polepił świat przedstawiony z różnych kawałków. Ktoś z nas zadrwił i to w taki sposób, że po zamknięciu książki nigdy nie będziemy pewni, czy Koń Alechina nie jest przypadkiem powieścią z kluczem, który znajduje się tylko i wyłącznie w świadomości, w pamięci, w mózgu – żeby powiedzieć jeszcze konkretniej – jej autora. Bajon musiał najpierw napisać TĘ książkę i opowiedzieć TĘ historię czy po prostu napisać TAKĄ książkę i dać się opowiedzieć TAKIEJ opowieści, która nie poprzez fakty, a poprzez swój status będzie także TĄ jego opowieścią? Książka trudna to i pytanie niełatwe. Karol Lorak i epilog podpowiadają, że opowieść musiała zostać opowiedziana, by w pokoju i w spokoju żyć dalej swoim, już teraz własnym życiem. Wracamy do zadania szachowego. Grali Lorakowie i Mylo, grały jak zwykle białe i czarne i trzeba było zastanowić
się, jak doszło do sytuacji, którą mamy na szachownicy. Właśnie po to, by dalej (i niech to będzie ten poszukiwany od lat skarb, do którego mapą miało być jedno z zadań szachowych opisanych w książce Heliodora!) grać samemu. I miejmy nadzieję, samemu pisać. Bo jeśli nawet debiutu Mylo nie było, to jest debiut Bajona. Na razie oceniam go wysoko, odkładam książkę, kończę recenzję... ale kto wie, co jeszcze z tej partii szachów wyniknie.

d1bzb3q
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1bzb3q