Można poczuć pewną niezręczność mówiąc, że książka o takim ładunku emocjonalnym, takiej fabule, stworzona z myślą, że „po niej nic nie będzie wyglądało tak samo”, po prostu nie dała sobie rady z tym, co sama stworzyła i trochę minęła się z oczekiwaniami, jakimi mamiła… A szkoda, bo pomysł, choć mało oryginalny, jest całkiem „wdzięczny”, jakkolwiek niewłaściwe to brzmi, i warto byłoby zrobić z niego kawał powieści, która na długo pozostanie w pamięci.
Aaron i Ania są nierozłącznym rodzeństwem. On, po śmierci ojca, czuje obowiązek opieki nad młodszą siostrą. Ona, zagubiona, przywiązana do brata, nie bardzo wie, jak rozumieć otaczającą ją nową rzeczywistość. Matka pogrążona w depresji, zawsze na lekach, zawsze w łóżku, owiana niemalże legendą. Dom, pokaźna posiadłość, która popada w ruinę. Ekscentryczna ciocia, która wyciąga rękę, by pomóc młodocianym zagubionym. I ich nowy dom, w którym z pewnością nie dzieje się dobrze…
Telegraficzny skrót, który dobrze oddaje nie tyle charakter, co pewien styl pisania, w jakim powstała powieść. Wiele niedopowiedzeń, niejasności, uwag i cech, które mają dla powieści znaczenie, ale nie są rozwinięte, ergo ich sens się nieco zatraca. Nie oznacza to jednak, że nie czyta się płynnie. Owszem, bez żadnych problemów książkę się pochłonie, ale nie bardzo przyswoi się to, co chce przekazać. A z pewnością pragnie zbulwersować, zdziwić, uczulić i przedstawić okrucieństwo, które spotyka niewinne dzieci i niemożność poradzenia sobie z nim przez wiele lat. Przedstawia mechanizmy powstawania traumy, bezsilność, która towarzyszy wszystkim zastraszonym oraz wykorzystywanie słabości. Robi to szybko, zwięźle, zbyt ogólnikowo, by można było poczuć na sobie ciężar przeżyć bohaterów. A przecież właśnie tak miało być – mocno, dosadnie, tak, by poczuć to w środku i już nigdy nie móc się otrząsnąć. Nie wyszło.
Pomysł na postaci jest przerażająco mało oryginalny. Dwójka outsiderów z własnego wyboru brnących w mało przyjazny wizerunek, który ma potęgować ich krzywdę i niezrozumienie, jakie okazuje im świat. Aaron to młodociany buntownik, bohater dla młodszej siostry, który dobrze radzi sobie w roli obrońcy, mniej jednak z własnymi emocjami, ciągle skrytymi, nie mogącymi znaleźć właściwego ujścia. Wydaje się wręcz wyzuty z uczuć, a nie mało ambitnego, i zimny, grający kogoś, kim nie jest. Krzywda, której doznaje, jeszcze bardziej wpływa na jego zamknięcie się i wrogie nastawienie do świata. Ania to mała gotka, może raczej emo, sprawiająca wrażenie jakby opóźnionej emocjonalnie, ciągle trzymająca się połów płaszcza brata. Małomówna, choć inteligentna, lizuska, choć zamknięta w sobie, dziwna, a raczej dziwaczna, choć chcąca i potrzebująca akceptacji. Słowem – drażniąca. I postępująca w sposób trudny do wytłumaczenia i zrozumienia… Podobnie z resztą jak brat.
Powieść miała wstrząsać, a tymczasem zaledwie otwiera puszkę Pandory, ciągnie kilka srok za ogon, które choć są z jednego gniazda, nie do końca się dogadują, co pozostawia wiele wątpliwości i pewien niedosyt. Owszem, niewątpliwie trafia w czuły punkt, ten, który zapala oburzenie, sprzeciw, złość i ogromne pokłady współczucia. Ale z drugiej strony pozostawia niedosyt, bo skoro wyciągnęła tak ciężkie działa, powinna walczyć nimi otwarcie, bez zawahania, tak, żeby Czytelnik naprawdę solidnie oberwał. A tu pojawiają się powidoki historii nieco podobnych, jak Kwiaty na poddaszu Andrews czy Dziewczyna z sąsiedztwa Ketchuma , które przecież dotykają tego samego problemu. Faktem jest, że
po lekturze tej ostatniej, a nie daj Boże po obejrzeniu filmu, mało co potrafi naprawdę zszokować, ale warto docenić starania tych, którzy wierzą, że uda im się to zrobić. Małgorzata Warda z pewnością w to wierzyła, dlatego przekazała czytelnikowi dosadną, przyzwoitą i trudną – problematycznie – powieść, którą czyta się z prawdziwym zaangażowaniem. Tylko kończy z mniejszym zapałem…
Nie mniej – w zależności od poziomu wyczulenia – Dziewczynka , która widziała zbyt wiele, mimo wielu swoich niedoskonałości, jest pozycją, z którą warto się zapoznać, nawet dla tych wad. Ciekawe jest to, że wywołuje ochotę obejrzenia filmu, a polskie kino całkiem nieźle radzi sobie z takimi tematami. Przede wszystkim też – powieść pozostawia po sobie wrażenia, może nie takie, na jakie jest się nastawionym, bo jednak wydaje się zbyt cicho mówić o tym, co zasługuje na krzyk tak oburzenia, jak przerażenia, ale na pewno nie jest stracona. A najważniejsze – już chyba na wstępie, co, trzeba, przyznać, jest naprawdę sprytnym chwytem, intryguje… bo co właściwie widziała tytułowa dziewczynka…?