Iśka i Rafał – małżeńska para, którą autor uczynił bohaterami swojej kolejnej powieści zaczyna mieć kłopoty.Wynikające z tego, że zmieniły się poglądy jednego (a raczej jednej) z nich w kwestii posiadania potomstwa. Rafałowi dziecko wydaje się, delikatnie rzecz biorąc, zbędne. Iśka, pracująca na stanowisku zastępczyni kierownika miejscowej biblioteki, próbuje przekonać usilnie swojego małżonka, zatrudnionego w sklepie z asortymentem AGD do zmiany zdania, uciekając się do różnych sposobów, nie wyłączając podstępu usiłuje przekonać męża na wszystkie sposoby do zmiany zdania. Rafał tymczasem każdy jej pomysł torpeduje, a najbardziej zajmuje go knuty potajemnie plan odwiedzenia wspólnoty mieszkaniowej od zrobienia pod jego oknami placu zabaw. Rafał marzy o parkingu i wydaje się, że nie cofnie się przed niczym, by swoje marzenie spełnić, a raczej, by nie dopuścić do spełnienia pragnień innych, w tym jego własnej żony. Wokół tych dwóch tematów – powiększenia rodziny i budowy placu zabaw/parkingu toczy się
fabuła tej powieści. Oczywiście są też wątki poboczne, takie jak chociażby przeklętego laptopa czy małomiasteczkowej mafii i wbrew swej nazwie, zajmują one w powieści równie poczesne miejsce.
Powieść ta wykazuje daleko idące podobieństwa do swej poprzedniczki zatytułowanej * Póki pies nas nie rozłączy* zarówno w kwestii stylu jak i samej fabuły, co sprawia, że jest nieco przewidywalna. Odnoszę przy tym wrażenie, że autor traktuje swych bohaterów z ogromnym przymrużeniem oka, obdarzając ich problemami nieraz bardzo oderwanymi od rzeczywistości i nie odpowiadającymi swą rangą ich wiekowi. Razi ponadto okoliczność, że język powieści jest taki sam, nawet gdy pałeczkę prowadzenia akcji przejmuje drugie z bohaterów.
Szkoda. Autor stara się pisać dla wszystkich zapominając, że jak coś jest do wszystkiego, to może okazać się, że jest do niczego.