Być banalnym to niewielka sztuka, ale być banalnym w stylu tak uroczym, to już nie lada umiejętność. Za sprawą Zafóna otrzymaliśmy pozycję niemiłosiernie prostą, wręcz trywialną. Nieszczęśliwa miłość, czarne charaktery i natłok przeciwności losów to standardowy zestaw wątków na dobry szmatławiec. I u Zafóna mamy to wszystko, nawet w nadmiarze. Jest niebo, szare jak popiół, i książki, które krzyczą swoimi złotymi literami, i cienie, co to ciągną się tu jak ślubne welony. Ba, jest nawet Wróżka Zębuszka! Tego typu banałów tu nie brakuje. Nie tylko spłycają one narrację, ale czynią ją nieznośną dla wyrafinowanego czytelnika, który już ma za sobą trochę lekturologicznych doświadczeń. Mdłe metafory czynią tę pozycję błahą, tuzinkową, czasem odpychającą. Jest jednak coś, co pozwala oceniać tę książkę jako sprytnie przemyślaną, jako przypuszczalnie atrakcyjną i wabiącą czytelnika. Otóż intrygi mnożą się tu jak baby w matrioszkach, a losy bohaterów komplikują z każdą stroną. Już wprowadzony na początku Cmentarz
Zapomnianych Książek pozwala wierzyć czytelnikowi, że oto ma do czynienia z pozycją tajemniczą, urokliwą i potencjalnie niebezpieczną. Kiedy niespełna dziesięcioletni chłopiec bierze w dłoń jedną z ksiąg i czuje, że oto powtórnie został usynowiony, odbiorca tekstu wkracza na jego poziom zaawansowania, zaczyna postrzegać świat nie swoimi, a jego oczami i bronić cmentarnych zbiorów z drapieżnością jaguara. Kiedy dziecko marzy o piórze wiecznym, na jakie jego ojca jeszcze długo nie będzie stać, można wyczuć, że oto znaczy ono wszystko. I kiedy pod koniec utworu czuje, że jego kobieta ma w oczach zapowiedź świata, to już wiemy na pewno, że właśnie mieliśmy do czynienia z człowiekiem spełnionym nie tylko na gruncie uczuciowym, ale również intelektualnym i metafizycznym, który wiedział, gdzie kończą się dla niego granice świata i w którą stronę sięgnąć ręką, by dotknąć nieba.
Niestety, ta interpretacja wydaje się tak samo banalna, jak cała książka. Bo śmiem przypuszczać, że takie właśnie było zamierzenie autora – stworzyć książkę, którą cały świat zechce przeczytać, która trafi na listę bestsellerów i zbyt szybko z niej nie zniknie. A, jak doskonale zdążyliśmy się już przekonać, największym zainteresowaniem ze strony czytelników spotykają się pozycje najbardziej banalne i przystępne, które trafią do największej liczby odbiorców. Cień wiatru jest bowiem pozycją, którą chce się mieć na półce w rodzinnej biblioteczce, którą można podarować cioci z okazji imienin i polecać przyjaciółkom na wieczorkach przy winie. I nie mówię, że to źle. Bo mimo nieustannego powtarzania utartych już przez wcześniejszych pisarzy schematów, mimo całego zbanalizowanego zaplecza i nikłej wartości dla rozwoju literatury, ta książka rzeczywiście ma prawo się podobać. I podoba się. Przynajmniej mnie. Wbrew temu, co wcześniej napisałam.