Oryginalny tytuł powieści – Frannie in pieces idealnie oddaje jej klimat (polska Układanka już trochę mniej). To historia nastolatki, której rodzice są rozwiedzeni, matka ułożyła sobie życie na nowo z innym mężczyzną, a w dodatku nagle umiera jej ojciec. Nic więc dziwnego, że jej życie, już wcześniej podzielone między oboje rodziców, rozsypuje się jeszcze bardziej. Dziewczyna, mająca zadatki na artystkę, doskonale bowiem rozumiała się jedynie z nim, rzeźbiarzem o nieszablonowym sposobie bycia i patrzenia na świat. Teraz, gdy go zabrakło, wszystko się zmienia – Frannie musi od nowa ułożyć swój świat. A okazją do tego staje się pudełko z puzzlami, na którym jest jej imię, a które znajduje podczas porządkowania rzeczy ojca. Pudełko, które ten, wraz z zawartością, specjalnie z myślą o niej wykonał. Nieoczekiwane znalezisko pozwala jej się oderwać (dosłownie i w przenośni, choć szczegółów nie zdradzę) od smutnej rzeczywistości i pozwoli poznać lepiej tatę, którego tak nagle utraciła i któremu nie
powiedziała wszystkiego, tak jak on nie zdążył wszystkiego powiedzieć jej. Dziewczyna łącząc wszystkie elementy ze sobą pozna historię swojej rodziny, swojego pojawienia się na świecie, a także dostanie lekcję samodzielności, odpowiedzialności i miłości, a także spróbuje pogodzić się z tym, co nieuniknione.
Autorka wprowadzając do zwykłej obyczajowej powieści dla młodzieży element niesamowitości – bardzo pomysłowy i piękny, muszę przyznać, stworzyła pozycję nietuzinkową, od której trudno się oderwać, niezależnie od wieku, w jakim się jest. Mimo braku typowej akcji, a także „warstwy konsumpcyjnej", że się tak wyrażę, czyli wszystkich tych ciuchów, teledysków, wypraw do centrum handlowego i głupiutkich rozmów o niczym z koleżankami, pozycja ta powinna zainteresować tych, do których miała być skierowana. Choć miejscami wymaga skupienia, a niektóre opisy się dłużą i mogą być nieco nużące, książka jest godna polecenia. Nie wydumana, nie przegadana, trafia w serce.