Trwa ładowanie...

Popełnili masowe samobójstwo. Niektórzy chcieli przerwać okrutny rytuał

Dwóch mężczyzn stało się liderami ekstremalnie niebezpiecznej sekty. Gdy grupą zaczęła się interesować policja i pojawiły się poważne problemy, wybrali porażający sposób na zakończenie swojego istnienia. Doprowadzili do masowego samobójstwa.

Zakon Świątyni SłońcaZakon Świątyni SłońcaŹródło: Materiały prasowe
dsclepw
dsclepw

Wiosną tego roku media na świecie donosiły o porażającej sprawie z Kenii. Ponad 70 osób zagłodziło się na śmierć, bo uwierzyli jednemu człowiekowi, że w ten sposób "spotkają się z Jezusem". Ofiary należały do sekty Good News International Church, której liderem był Paul Mackenzie. Aresztowano go po tym, jak ktoś poinformował policję o istnieniu płytkiego, masowego grobu. Odkryto tam 31 ciał zwolenników Mackenziego. Potem pojawiały się doniesienia o kolejnych ciałach.

Jak to możliwe, że ludzie dają się omamić liderom sekt do tego stopnia, że są w stanie oddać za kult życie? Historie rażąco podobne do tej z Kenii przedstawia w podcaście Audioteki "Potęga kultu" Kristoffer Lind (czyta Mateusz Drozda). W jednym z 40-minutowych odcinków opowiada o Zakonie Świątyni Słońca. Jej liderzy doprowadzili ponad 50 osób do grupowego samobójstwa. Dlaczego nastąpił tak dramatyczny koniec?

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Audiobooki, od których się nie oderwiecie. Masa superprodukcji

Templariusze, reinkarnacja i okultystyczne rytuały

Za założeniem sekty stoi dwóch mężczyzn: Luc Jouret i Joseph di Mambro. Ten pierwszy, pochodzenia belgijsko-kongijskiego, już jako młody chłopak trafił do kartotek belgijskich służb jako potencjalne zagrożenie. Jouret miał nacjonalistyczne, skrajne poglądy. Trafił do wojska, ale tam nie był w stanie dokonać żadnej rewolucji, więc w miarę szybko zrozumiał, że wpływ na ludzi może mieć poprzez religię. Zjeździł świat, odwiedzając różne kultury i poznając różne zwyczaje, przede wszystkim medycynę alternatywną. Zgłębiał też temat reinkarnacji. Na początku lat 80. Jouret osiadł we Francji, gdzie otworzył klinikę medycyny alternatywnej, która przyciągała wiele osób...

dsclepw

Jouret zafascynowany różnymi grupami o zabarwieniu religijnym, chciał mieć swoją własną. Z hierarchią i członkami gotowymi wykładać na nią pieniądze. W jednej z takich organizacji poznał Josepha di Mambro, który podobnie jak on fascynował się ruchami religijnymi, reinkarnacją, rytuałami, okultyzmem. Wymyślili dla siebie misję: przejąć małe stowarzyszenie, rozbudować je, zdobyć nad nim całkowitą kontrolę i ustanowić własne reguły.

Powoli zaczął kształtować się Zakon Świątyni Słońca. Jouret i di Mambro wprowadzili sztywne reguły, podział hierarchiczny w grupie. Członkowie Zakonu mieli nosić specjalne szaty, uczestniczyć w ceremoniach. Przede wszystkim łączyła ich wiara w reinkarnację, a także to, że liderzy sekty są posłańcami prosto od Jezusa.

Jak tym dwóm mężczyznom udało się przekonać ludzi, że warto poświęcić życie Zakonowi Świątyni Słońca? Lind w podcaście "Potęga kultu" podkreśla, że obaj mieli talent do wmawiania ludziom, że są osobami wybranymi przez Wyższą Instancję, że zostali powołani, by ocalić ludzi przez zgubą, apokalipsą. Ogłosili się zbawicielami wybranymi, by ocalić ludzkość. W szczytowej fazie do Zakonu należało 400 osób. Wśród nich bogaci ludzie, którzy łożyli na sektę miliony. Za to byli oczywiście wynagradzani najlepszymi miejscami w hierarchii organizacji i zapewnieniem zbawienia.

dsclepw

Ekstremalnie niebezpieczni

Z biegiem czasu Jouret i di Mambro zaczęli się radykalizować. Opętani obsesją władzy kontrolowali życie członków organizacji pod każdym względem. Jouret zachowywał się nieobliczalnie. - Przed każdym rytuałem członkowie dowiadują się, że Jouret będzie uprawiał seks z jedną lub kilkoma kobietami. To ma mu zapewnić siłę do przeprowadzenia ceremonii. Nikt nie może mu odmówić. I nie ma znaczenia, czy wybrane kobiety są osobami dorosłymi czy jeszcze dziećmi. Wszystkie muszą być do jego dyspozycji – opisuje Lind w podcaście audioteki.

Liderzy Zakonu decydowali o tym, kto może być razem, a kto nie. Nadawali tytuły, by potem je odbierać i uderzać w godność członków sekty. Terroryzowali ich psychicznie do tego stopnia, że z czasem pojawiły się rozłamy w grupie. Ludzie widzieli, że liderzy sekty, którzy nawoływali do życia w skrajnym wręcz ubóstwie, sami żyją w luksusach. Zakon był maszyną do zarabiania pieniędzy, do inwestowania w nieruchomości itd. Zaczęły się odejścia z organizacji i tworzenie różnych mniejszych grup.

Jouret i di Mambro czuli oddech organów ścigania. Co, jeśli ludzie zaczną donosić na policję o ich nielegalnej działalności i traktowaniu poszczególnych członków sekty? Ktoś w końcu zgłosił się na policję, ta zainteresowała się Lucem Jouretem, ale nie była mu w stanie udowodnić żadnego poważnego przestępstwa poza tym, że posiadał nielegalnie broń. Joureta wypuszczono na wolność, ale sprawą zainteresowały się media. Di Mambro wypowiedział się kilka razy dziennikarzom, mówiąc, że ataki na sektę tylko ją wzmocnią i sugerował, że grupa może dopuścić się czegoś drastycznego.

Ceremonia w Zakonie Świątyni Słońca Getty Images
Ceremonia w Zakonie Świątyni SłońcaŹródło: Getty Images, fot: Alain Nogues

Historia jak z horroru

Zakon Świątyni Słońca na początku lat 90. przeżywał poważne problemy. Nastąpił potężny spadek dochodów (nawet o 80 proc.), rozłamy, nowe grupy, zainteresowanie mediów i organów ścigania. Jouretowi i Di Mambro zaczął palić się grunt pod nogami. Zaczęły im puszczać hamulce.

dsclepw

Tu zaczyna się historia, która wydaje się jakby wymyślona przez scenarzystów z Hollywood. Ale wydarzyła się naprawdę. Jedna z 19-letnich członkiń sekty zaszła w ciążę w di Mambro. Wiedział, że to nie będzie wyglądało dobrze w społeczności, więc wymyślił, że to nie on jest ojcem dziecka - że było to niepokalane poczęcie. Głosił, że niemowlę jest darem od Boga i że jego zdaniem będzie odbudować świat po nadchodzącej, zapowiedzianej na 1994 rok apokalipsie.

Urodziła się dziewczynka, Emmanuelle. Di Mambro tworzył jej kult. Mała musiała nosić rękawiczki, by niczym się nie ubrudzić. Nie można było na nią patrzeć, dotykać jej. Rozkazywano zbierać dokładnie jej odchody i zakopywać. Niedługo później w organizacji jedno z małżeństw straciło swoje własne dziecko. Di Mambro uznał to za zły znak i zabronił parze ponownego starania się o potomka. Dla nich to było za wiele. Dołączyli do odszczepieńców Genewskiej sekty w Kanadzie. Tam urodził się im zdrowy synek, którego nazwali... Emmanuel. To miało tragiczne konsekwencje.

Di Mambro wpadł w szał. Skoro jego córka jest zbawicielką świata, to ten chłopiec jest w takim razie Antychrystem. 30 września 1994 r. grupa członków Zakonu Świątyni Słońca w brutalny sposób zamordowała dziecko i jego rodziców przebywających w centrum Morin-Heights w Quebeku. To był dopiero początek.

dsclepw

Liderzy sekty wiedzieli, że to koniec i że prędzej czy później policja dowie się, kto stoi za brutalnym mordem na rodzinie. Zaplanowali więc najbardziej porażający możliwy koniec swojej działalności. Nie zostawili ludzi. Nie rozwiązali organizacji. Wymyślili coś na kształt Ostatniej Wieczerzy, zbierając wszystkich członków Zakonu. W dwóch szwajcarskich wsiach, Cheiry i Salvan, spalono (prawie) doszczętnie domy należące do sekty. Przed tym, jak okoliczni mieszkańcy zobaczyli kłęby dymu, usłyszeli strzały dobiegające z posesji. Nie mogli sobie nawet wyobrażać, co tak naprawdę się tam działo.

W odcinku "Zakon Świątyni Słońca" Audioteki Kristoffer Lind opisuje, co odkryła policja na miejscu pogorzeliska. Odkryto ponad 50 ciał. Część osób zażyła wcześniej truciznę i ułożyła się w kształt słońca na ziemi. Niektórzy musieli zdać sobie sprawę z tego, w czym uczestniczą i próbowali uciekać, być może próbowali przerwać rytuał, ale zostali zabici. Inne lokacje wyglądały podobnie. Ciała ułożone w kształt słońca, inne ze śladami ciosów nożem lub po postrzale. Jeden budynek nie spłonął doszczętnie, stąd wiadomo, jak wyglądały miejsca, w których Zakon Świątyni Słońca przeprowadzał swoje ceremonie.

Dlaczego nastąpił taki brutalny koniec? posłuchajcie w audiobooku Audioteki, który wręcz poraża. Lind ze szczegółami opisał masowe samobójstwo i to, co do niego doprowadziło. Niestety na wydarzeniach z dwóch szwajcarskich wiosek się nie skończyło. W kolejnych latach samobójstwa popełniali kolejni członkowie Zakonu Świątyni Słońca. Do 1997 r. odnotowano 16 przypadków samobójstw osób związanych z sektą. Najnowsze historia z Kenii pokazuje, że takie sytuacje są wciąż... aktualne.

dsclepw
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
dsclepw
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dsclepw