O serialu nad podstawie tej książki słyszę już kolejny miesiąc. Że trwają prace, że będzie, że nie będzie, że wiadomo, jaka obsada, że znowu produkcja została przesunięta. Że to byłby fajny serial dla wszystkich spragnionych ciepła i miłości. I najważniejsze: polski! ak więc chwilowo musiałam się zadowolić kolejnym tomem, tym razem Miłością nad rozlewiskiem, który kończy historie różnych osób, mieszkających nad rozlewiskiem. Wszyscy bohaterowie są porównywalnie poturbowani przez życie, głównie z powodu nieszczęśliwej miłości, bo miłość szczęśliwą spotkali dopiero nad rozlewiskiem. Nie wiem, w czym dokładnie tkwi urok tych historii, ale aż się chce rzucić w cholerę swoje dotychczasowe życie wierząc (naiwnie), że gdzieś tam, pomiędzy Pasymiem a Olsztynem, w każdym razie daleko od stolicy, można sobie wszystko poukładać, przewartościować własne życie, wybaczać zdrady i po prostu cieszyć się pełnią życia. Można się też zakochać, tak na zawsze. Można odpocząć, zwłaszcza psychicznie, i nabrać zdrowego dystansu
do wielu rzeczy. Można znaleźć rodzinę, której zawsze się szukało. Można… Kochamy bajki, a my, kobiety - w szczególności te o szczęśliwej miłości, dlatego tak chętnie sięgamy po historie, które są trochę przesłodzone a jednak wiarygodne. Mają one działać trochę jak terapia – mają nas oderwać od tego, co mamy na co dzień: od gwaru, hałasu, stresu w pracy, braku czasu, braku chęci i zastanawiania się nad wszystkim po trochu. Czytamy i oto dostajemy gotowe rozwiązanie: ciesz się życiem i pozwól innym na popełnianie błędów. Sobie też.
Ci, którzy czytali wcześniejsze tomy, tym chętniej sięgną po kolejny, zamykający historię. Bo warto wiedzieć, co nowego u Gosi i Basi, dowiedzieć się, dlaczego Paula przenosi się nad rozlewisko i tu zamieszkuje, dlaczego inni też tu chętnie wracają. Interesuje nas to, bowiem „wkleiliśmy się w tę rodzinę, w rozlewisko” i żyjemy życiem mieszkańców, jednocześnie dziwiąc się, że „na takiej wsi”, gdzie rządzą tylko „przesądy i gusła”, można być szczęśliwym człowiekiem. Tutaj życie toczy się w nieco innym rytmie. Tu jest czas na rozmowę z drugim człowiekiem, nie ma osądzania a jedynie próba zrozumienia.
Krótkie chwile, spędzone w towarzystwie znajomych w Warszawie pokazują, jak bardzo mogą się różnić podejścia równolatków do życia. Warszawscy znajomi „robią kariery” zamiast pracować, mieszkają w „studiach” zamiast we własnych mieszkaniach. Ci młodzi-gniewni gromadzą gadżety i ludzi, aby potwierdzić swój status finansowy. Niby tęsknią za miłością, ale nie potrafią jednocześnie wejść w jakieś głębsze relacje z kimkolwiek, bo ludzi także traktują jak trofea. Ciekawe, ile osób marzy o tym, aby mieć ciekawą pracę, którą się wykonuje z prawdziwą przyjemnością, mając jednocześnie świadomość, że samemu się decyduje o czasie, jak się poświęca na swoje obowiązki, a jaką jego część oddaje się „do dyspozycji” bliskich osób.
Autorka „wali nas wszystkich po nerach” i pokazuje, że można być szczęśliwym człowiekiem, spełnionym życiowo. Najczęściej jednak trzeba się odciąć od swojego otoczenia, uciec od problemów zestresowanej metropolii nad takie rozlewisko i przy innym odczuwaniu upływającego czasu – żyć. I być sobą. A czy to wyjdzie? Jako ludzie mamy prawo do popełniania błędów, więc… dajmy sobie chociaż szansę.