Po tym, jak niesamowicie przytłoczyły mnie barokowa ornamentyka i oniryczne rozbuchanie opowieści o Ambergris, byłam przekonana, że lektura najnowszego przetłumaczonego na polski dzieła Vandermeera będzie trudnym doświadczeniem. Jednak, ze względu na znacząco mniejszą objętość powieści, miałam cichą nadzieję na pozytywne zaskoczenie. Z przyjemnością stwierdzam, że nie była ona płonna. Dzięki formie maksymalnie skondensowanej, dostajemy w Podziemiach Veniss wyłącznie to, co w pisarstwie Vandermeera najbardziej wartościowe: oryginalną wizję świata, opisaną wspaniałym językiem (w czym niemożliwa do przecenienia zasługa tłumacza, Grzegorza Komerskiego). Fabularnie to pozornie typowy quest, śledztwo, a następnie wyprawa ratunkowa, rozpisana na trójkę bohaterów. Nicholas, niedoceniany artysta, w poszukiwaniu kolejnego „nowego początku”, pragnie skontaktować się z wpływowym i tajemniczym Quinem, guru Żywej Sztuki, twórcą hybrydalnych gatunków rozumnych. Od przyjaciela, Shadracha, pracującego dla Quina,
otrzymuje niezbędne wskazówki i ostrzeżenie, by pod żadnym pozorem nie próbował się targować z jego pryncypałem. Kiedy Nicholas przepada bez wieści, jego siostra Nicola, dawniej związana z Shadrachem, postanawia go odnaleźć. Ślad wiedzie na dziesiąty poziom podziemi Veniss, gdzie nikt nie wchodzi z własnej woli. Niebawem Shadrach, który dwadzieścia cztery lata przeżył w podziemiach, nim loteria umożliwiła mu wyjście na powierzchnię i ujrzenie słonecznego światła, podąży śladem Nicoli. Nie spodoba mu się to, co odkryje na końcu drogi...
Wrzucony bezpośrednio w akcję, czytelnik zmuszony jest rekonstruować sobie zasady rządzące światem przedstawionym na bieżąco, ze skrawków informacji towarzyszących poczynaniom poszczególnych postaci, a liczne luki wypełniać za pomocą własnej wyobraźni. Jest to logiczna konsekwencja faktu, że dla bohaterów mechanika świata jest oczywista, zastana i nie wymaga tłumaczenia – skupiają się na swoich celach i wspomnieniach, świat interesuje ich tylko o tyle, o ile w ich realizacji pomaga lub przeszkadza. Wcześniej władały nim SI, pokonane w wojnie, której szczegółów nie poznajemy. Obecnie wszystko wskazuje na to, że status władcy przysługuje Quinowi, który w poprzedniej epoce był bioinżynierem pracującym na zlecenie SI, w obecnej zaś niepostrzeżenie awansował na odpowiednik bóstwa. Niczym bóg, powołał on do życia nowe stworzenia rozumne, w rezultacie wieloletnich eksperymentów: genetycznie zmodyfikowane surykatki i genesze. W oczach swoich stworzeń właściwie jest bogiem i oddają mu one cześć. Na jego rozkaz
służą ludziom, jako ekskluzywne i drogie zabawki, wielofunkcyjne pomoce domowe, wyznacznik najwyższej społecznej pozycji. Ludzie widzą w nich wyłącznie to: użytecznych służących, bo taki jest plan Quina. Plan, do realizacji kolejnej fazy którego nieświadomie posłuży przedziwnemu bogu Veniss trójka bohaterów opowieści. Mają sprawić, że stworzenia Quina przestaną słuchać rozkazów, zyskując własny cel – ich historie staną się przyczynkiem do kolejnego dziejowego przełomu.
Jednak przewrotny plan Quina jest tylko niezbędnym fabularnym zwornikiem tej historii, której najistotniejszy element stanowią przemyślenia i odczucia bohaterów – w tym sensie podziemia są metaforą, dosłownej podróży na dół towarzyszy coraz głębsza introspekcja. I trudno jednoznacznie przesądzić, co wywołuje większe przerażenie: okropności najniższych poziomów, fantastyczne deformacje niegdyś ludzkich organizmów, Boschowska makabra magazynu organów (a wszystko to odmalowane z charakterystyczną dla Vandermeera plastycznością), czy mimowolne odkrycia, dokonywane przez bohaterów w głębinach ich własnych dusz, których dotąd celowo nie penetrowali. Szczególne wrażenie robią partie narracyjne Nicoli, poprowadzone w drugiej osobie, co musiało być prawdziwym wyzwaniem, ale pozwoliło uzyskać niezwykły efekt.
Świat Podziemi Veniss Vandermeer wykorzystał także w opowiadaniach, z których jedno, opisujące późniejsze wydarzenia, Wojna Balzaka, również weszło w skład polskiego wydania. Jest to uniwersum na tyle interesujące, że pozostaje mieć nadzieję, iż doczekamy się także publikacji pozostałych tekstów w nim osadzonych. Komu Ambergris przypadło do gustu, ten po Podziemia sięgnie z własnej inicjatywy, ale szczególnie chciałabym zachęcić do tego osoby, które po lekturze Miasta szaleńców i świętych podobnie jak ja stwierdziły, że z tym autorem im nie po drodze. Warto dać mu jeszcze jedną szansę.