O Polkę biją się miliarderzy. Agnieszka Pilat robi furorę za oceanem
Pochodzi z Łodzi. Jest malarką, która pasjonuje się technologią. Jej obrazy pokochali milionerzy z Doliny Krzemowej. Dziś daje lekcje malarstwa robotom z Boston Dynamics. – Robot to niesamowity wytwór ludzkiego umysłu – mówi w rozmowie z WP Agnieszka Pilat.
Karolina Stankiewicz: Zawsze gdy patrzę na portret, mam dziwne wrażenie, że on też mnie obserwuje. Z portretami pani autorstwa jest jeszcze dziwniej, bo spoglądają z nich… maszyny. Skąd taki pomysł?
Agnieszka Pilat: Początkowo specjalizowałam się w klasycznych portretach, malowałam ludzi. Ale bardzo szybko się przekonałam, że w XXI wieku portrety ludzi nie są już tak interesujące. Jeśli popatrzymy na historię portretu, to zobaczymy, że przedstawiają one zawsze tych, którzy mają władzę w społeczeństwie. Dziś, moim zdaniem, władzę ma technologia, dlatego tworzę portrety maszyn.
Czy ten pomysł zrodził się już po wyjeździe z Polski?
Pochodzę z Łodzi. Tam się urodziłam i wychowałam, dlatego do maszyn mam sentyment, szczególnie do tych historycznych, bo Łódź zawsze była miastem przemysłowym. Ale w Łodzi interesowałam się bardziej ilustracją i rysunkiem. Dopiero jak przyjechałam do Ameryki, zmieniły się moje zainteresowania. Zamieszkałam w San Francisco, które jest miastem bardzo liberalnym. Ja, jako dziecko komunizmu, nie mogłam się do tego przyzwyczaić.
Zobacz też: Lądowanie na Marsie. Wiemy, czym zajmie się łazik Perseverance
Pani obrazy spodobały się bogatym kolekcjonerom z Doliny Krzemowej. To chyba dość specyficzna grupa, bo jednak kojarzy się z technologią. A jak środowisko artystyczne reaguje na pani prace?
To jest dość bolesna sprawa dla mnie. Jest duży podział, szczególnie tutaj, w Dolinie Krzemowej. Żyje tu sporo zamożnych ludzi, którzy dorobili się właśnie na technologii. Ich inwestycje sprawiły, że czynsze w San Francisco są dziś horrendalnie wysokie. Ale nie tylko to, w ogóle życie jest tu bardzo drogie. Społeczeństwo jest mocno podzielone na tych, którzy mają dużo pieniędzy i na tych, którzy są biedni.
Niestety ci biedniejsi to bardzo często artyści. Zawsze na spotkaniach śmieję się, że jestem najbiedniejszą osobą w sali. Ale ja muszę obracać się w towarzystwie tych zamożnych ludzi od technologii, bo to są moi mecenasi. Obecnie więcej styczności mam z branżą technologiczną niż ze światem sztuki.
Mam wrażenie, że podział między tymi, którzy zajmują się technologią, a tymi, którzy dostrzegają jej mroczne oblicze – na przykład ciemne strony social mediów – jest równie silny, co między zwolennikami a przeciwnikami Trumpa.
Czy stara się być pani łącznikiem między tymi dwoma światami?
Tak, to jest moja misja. Sztuka potrzebuje swoich mecenasów czy sponsorów – tak zawsze było. Portret świetnie pokazuje, kto ma władzę w społeczeństwie i kogo stać na sztukę. Przemysł technologiczny jest młody. Ci milionerzy z Doliny Krzemowej to często młodzi ludzie, a ich kultura musi dopiero do sztuki dorosnąć. Ja sobie wyznaczyłam taką misję, żeby połączyć te dwie grupy – artystów i inżynierów.
Pani obrazy przywodzą mi na myśl "Metropolis" Fritza Langa czy serię "Gwiezdne wojny". Co panią inspiruje?
Uwielbiam "Metropolis", to wspaniały film. A co do moich inspiracji, to w moim sercu mocno tkwi szara, PRL-owska Łódź. Zawsze jak tam wracam, to cieszę się, że nie wszystko jeszcze zostało odnowione. Nie podoba mi się to malowanie miasta w piękne kolory. Mam wrażenie, że zabiera mu to duszę.
Na pewno mój sentyment do maszyn bierze się z dzieciństwa. Początkowo malowałam bardzo dużo starych maszyn. One miały stonowane kolory, dużo odcieni szarości, były bardzo dostojne. W tej chwili mam dostęp do nieco innych firm, jak Boston Dynamics, a ich maszyny są młode.
Portret młodej technologii nie może być tak samo malowany. Dlatego mam zupełnie inną paletę, podchodzę do tego trochę bardziej humorystycznie i lekko. Bo jak próbowałam na poważnie malować te nowe maszyny, to wychodziły nieco aroganckie. Były odpychające.
Czy malując maszyny, poznaje pani dokładnie ich budowę?
To zależy. Niektóre firmy pilnie strzegą swoich technologii i pewnych rzeczy nie mogę zobaczyć. Ale z reguły gdy wchodzę do takiej firmy, nikt mi nie ufa, chodzą za mną, pilnują, żebym nie ukradła jakichś sekretów. W końcu jestem z Europy wschodniej, kto wie, co ja z tym będę chciała zrobić. Po pewnym czasie mam już pełne zaufanie, ale rzeczywiście muszę uważać, by nie pokazać czegoś, co jest tajemnicą firmy.
Lubię zrozumieć maszyny. Bardzo mnie ciekawi, jak one działają. Inżynierowie, których poznaję, bardzo się cieszą, że ktoś z zupełnie innego świata się tym interesuje. Dobry portrecista nie ukazuje tylko powierzchowności, ale esencję, a żeby uchwycić esencję maszyny, trzeba coś o niej wiedzieć. Dla mnie to też jest ważne – ukazanie charakteru maszyny.
Jak się zaczęła pani współpraca z Boston Dynamics?
Wiedziałam o istnieniu tej firmy, znajomy w Dolinie Krzemowej pokazał mi Spota, który mnie bardzo zaintrygował. Zostałam tam artystą-rezydentem, ponieważ moja sztuka została przedstawiona prezesowi Boston Dynamics. Zaproszono mnie w odwiedziny do Spota i do Atlasa, a później w firmie znalazło się dla mnie tymczasowe studio i osobisty Spot.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Ktoś w tej firmie, która przecież zajmuje się głównie technologią, doszedł do wniosku, że warto będzie nauczyć robota malować obrazy. To nie jest takie oczywiste myślenie.
Boston Dynamics silnie współpracowało z wojskiem. Mieli jeden cel: zbudować wielką maszynę, która będzie w stanie poruszać się po jakimkolwiek terenie i przenieść kilkaset kilogramów. Zbudowali robota zwanego BigDog. Pozostałe projekty narodziły się później. Ale z powodu powiązań z armią, mają czasem problemy z wizerunkiem.
A jeśli w przyszłości będą chcieli udostępniać swoje roboty komercyjnie, to może stanowić to problem. Dlatego dla nich jest to korzystne, by artysta przyszedł i z humanistycznym zacięciem pokazał wszystko, co w robotach najbardziej pozytywne. Ta relacja ma dla nich sens.
Jak wygląda proces nauki takiego robota?
To wszystko jest bardzo kontrolowane i mechaniczne. Ale też bardzo łatwe w obsłudze. Po 15 minutach potrafiłam sterować takim robotem. Dostaje się taką konsolę z ekranem, na którym widać to, co "widzi" robot. Steruje się nim tak, jak grą komputerową. Fajnie by było, gdyby robot w końcu miał jakąś swoją własną inicjatywę, bo wtedy jest ciekawiej. Ale na razie nie ma czegoś takiego. Trzeba nim sterować. To uczy szacunku do ludzi i ich umysłów.
Czyli robot nie maluje obrazów sam, tylko powtarza pewne ruchy?
Tak. Można wcześniej wgrać mu pewien zestaw ruchów, które chcemy, by wykonał, albo można bezpośrednio nim kierować.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Na wideo, które robi furorę na YouTube, roboty z Boston Dynamics sprawiają wrażenie żywych istot. Czy pracując z nimi zdarzało się pani myśleć o nich w taki sposób? Albo obdarzać empatią?
Pierwszym robotem, jakiego zobaczyłam w Boston Dynamics, był Atlas. To ten, który budową przypomina człowieka. Gdy weszłam do sali, w której programowany jest robot, zobaczyłam go, jak leżał, a inżynierowie próbowali sprawić, by wstał. Nie wiadomo było, czy to się uda. On leżał jak dziecko, skulony w pozycji embrionalnej. W pewnym momencie zaczął się ruszać.
To było dla mnie bardzo emocjonalne przeżycie, którego się nie spodziewałam. Miałam wrażenie, że przeniosłam się do tego serialu "Westworld". Zrozumiałam, że ten robot to nie jest coś, co próbuje udawać, że jest człowiekiem, ale "dziecko ludzkości", niesamowity wytwór ludzkiego umysłu. Później się przewrócił i wydawał mi się bardzo bezbronny. Zrobiło mi się go szkoda.
Mówiła pani o tym, że chciałaby, żeby te roboty umiały podejmować własną inicjatywę. Ale czy to nie wiąże się z takim ryzykiem, że człowiek straci nad nimi kontrolę?
Rozumiem, dlaczego ludzie mają takie obawy. Ale ja mam podejście bardziej praktyczne. Jeżeli sama cały czas muszę takim robotem operować, albo wszystko muszę sama zaprogramować, to się zaczyna bardzo szybko nudzić. Po prostu byłoby dużo ciekawiej, gdyby nas mógł zaskoczyć. A gdyby się okazało, że taki robot zaczyna się zachowywać w niekontrolowany sposób, to byłoby to dla ludzi po prostu kolejne wyzwanie.
Zobacz tańczące roboty Boston Dynamics w klipie "Do You Love Me?":
Sztuka jest miejscem, gdzie często wyrażany jest lęk przed utratą kontroli nad czymś, co człowiek stworzył – choćby we wspomnianym "Westworld" czy w "Blade Runnerze". Już nawet "Frankenstein" o tym opowiadał. Pani w swojej sztuce próbuje przemycić odwrotny przekaz. Ale myślę, że jeśli ktoś ma w sobie ten lęk przed maszynami i postępem, to chyba może uznać pani obrazy za przerażające.
Zdaję sobie sprawę z tego, że mogą być tak odbierane. Dlatego teraz wprowadziłam nowy etap i nową technologię do mojej sztuki – rozszerzoną rzeczywistość. Nagrywam wideo albo tworzę animacje, na których maszyna zachowuje się w niezdarny albo kuriozalny sposób. Staram się ją zdemistyfikować, odebrać jej powagę… A pani się boi maszyn?
Boję się bardziej tego, jaki użytek mógłby zostać z nich zrobiony, gdyby wpadły w nieodpowiednie ręce. Ale z rozmów ze znajomymi wiem, że niektórzy faktycznie czują lęk przed samymi robotami.
To chyba związane jest z tym, że boimy się tego, czego nie rozumiemy. Zawsze mi się przypomina film "Faraon", w którym była scena zaćmienia słońca. Ponieważ ludzie tego zjawiska nie znali i nie rozumieli, można było tym sterować i wywoływać strach. Zatem im więcej wiemy, im więcej mamy w sobie ciekawości i chęci zdobywania naukowej wiedzy, tym lepiej dla nas. Trudniej nami wtedy manipulować.