Przyzwyczajamy się do bohaterów, nie ma co ukrywać. Każda lub prawie każda seria kryminalna czy sensacyjna ma swoich fanów, a wśród nich jest wielu takich, co z wdzięczności za kolejne spotkanie z ulubioną postacią gotowi są darować autorowi nazbyt wątłą lub nazbyt przekombinowaną intrygę czy też grzeszki kompozycyjne. Czytelnicy, którzy obdarzyli sympatią Williama Wistinga, komisarza policji z Larviku, rozwiązującego zagadki kryminalne w cyklu powieściowym norweskiego autora Jørna Liera Horsta, na razie nie byli do tego zmuszeni – wszystkie dotąd przetłumaczone na polski powieści (kolejno tom 9, 8, 7 i 10; pierwszych sześciu na razie ani widu, ani słychu) utrzymują mniej więcej równy poziom.
„Ślepy trop” zaczyna się w kilka miesięcy po zakończeniu akcji „Jaskiniowca”. Line, córka Williama, ze względu na zaawansowaną ciążę chwilowo przerwała pracę w „Verdens Gang”; za pół ceny kupiła dom po nieboszczyku Hansenie i teraz z pomocą ojca kończy remont. Do domu nieopodal sprowadza się inna samotna matka – Sofie Lund, dawna koleżanka szkolna Line; ta z kolei odziedziczyła dom po dziadku, zmarłym przed paroma miesiącami. Choć była jego jedyną wnuczką, nie darzyła go ciepłymi uczuciami i miała ku temu swoje powody, jednak … cóż, spadek jest spadkiem, nawet po krewnym z kryminalną przeszłością. Gdyby nie śmierć Franka Mandta, młoda kobieta wciąż musiałaby tkwić pod jednym dachem z nieodpowiedzialnym i skłonnym do przemocy partnerem, a tu, na prowincji, i ona, i jej mała córeczka nareszcie znajdą trochę spokoju. A raczej znalazłyby, gdyby Sofie w piwnicy nie odkryła potężnego sejfu, do którego brakuje klucza…
Tymczasem policjanci z Larviku powoli smakują gorycz porażki, jaką ponieśli, poszukując zaginionego przed pół rokiem taksówkarza. Jens Hummel dosłownie zapadł się pod ziemię. Nie znaleziono ani jego, ani jego samochodu czy choćby najmniejszego śladu po tym, co robił, odstawiwszy ostatniego pasażera do hotelu. I oto nagle w barze Suzanne pojawia się klient, który niedwuznacznie zdradza, że wie, gdzie się znajduje auto Hummela. Informacja okazuje się prawdziwa, a osobnik, z którego ust wyszła, co ma na koncie, to ma, ale o zabójstwo oskarżyć go nie sposób. Wydaje się, że śledztwo znów utknie w martwym punkcie, lecz dwa przypadkowe odkrycia – i obecność przy jednym z nich córki policjanta, która sama ma zacięcie detektywistyczne – sprawiają, że zagmatwany wątek nabiera nieco ostrzejszych konturów. A wtedy znów wyłania się kolejna przeszkoda: Wisting musi się zmierzyć nie tylko z niechęcią świadków do udzielania informacji, ale także z oporem, ba, wręcz złośliwością kolegów z innego komisariatu. Jak się okaże,
nie bez przyczyny.
Akcja toczy się dostatecznie wartko, by czytelnika nie znudziły fragmenty opisujące prywatne sprawy pierwszo- i drugoplanowych bohaterów, i dostatecznie powoli, by się nie pogubił w kolejnych jej zwrotach, nie pozapominał istotnych faktów i nazwisk (a propos nazwisk, w tekście trafił się zabawny lapsus. W pewnym momencie Line wspomina historię swego nowego domu, „myśląc o ojcu Viggo Mortensena”. Jak może pamiętają ci, którzy czytali „Jaskiniowca”, poprzedni właściciel domu, stary Hansen, istotnie miał na imię Viggo, zaś Mortensen to nazwisko technika pracującego z ojcem Line. I gdyby nie ekranizacja „Władcy Pierścieni”, pewnie nikt by się nie przejęzyczył…). Po drodze mamy okazję przyjrzeć się współczesnym metodom pracy policji, takim, jak śledzenie trasy poszukiwanej osoby za pomocą danych z jej karty płatniczej lub z billingu telefonu komórkowego; nie zastępują one wprawdzie przesłuchiwania świadków ani zabezpieczania śladów, lecz mogą pchnąć dochodzenie na nowe tory lub wskazać, gdzie należy szukać
brakującego ogniwa. I po raz kolejny unaoczniamy sobie, jak ważna w tym zawodzie jest rzetelność: jedno drobne nadużycie, zdawałoby się, bez znaczenia, jedno naciągnięcie danych tak, by pasowały do założenia, może doprowadzić do skazania niewinnego człowieka, a co gorsza, do tego, że niebezpieczny przestępca nadal pozostanie na wolności. A przecież nie wszędzie znajdzie się taki Wisting, który wściubi nos w nie swój rewir!
Póki jednak wściubia, mieszkańcy Larviku mogą być spokojni. I my też, bo to znaczy, że na razie autorowi nie brak pomysłów na kolejne odsłony zawodowych perypetii Williama. A gdyby tak jeszcze wydawca zechciał uzupełnić brakujące tomy cyklu…