Z lekkim dystansem podchodzę zwykle do książek sezonowych, zwłaszcza tych świątecznych, których czar pryska jak mydlana bańka albo tuż po lekturze, albo tuż po gwiazdce. Banalna historia, może trochę sentymentalna, może nawet mocno wzruszająca, chwila uniesienia i po wszystkim. Sięgając po Świąteczny sweter nie byłam więc pełna entuzjazmu, choć przyciągająca uwagę okładka i pięknie ozdobione stronnice kusiły niesłychanie. Przyznać zresztą muszę, że Beck wie, jak zadbać o czytelnika – już na wstępie serwuje nam informację, że książka wzorowana była w znacznej mierze na jego osobistych przeżyciach i, choć niektóre nazwiska czy wydarzenia zostały poniekąd zmienione, nadal jest to opowieść o najważniejszych świętach jego życia. Jeśli dodamy do tego pozycję Becka – gospodarza programu radiowego i telewizyjnego w Fox News oraz autora, którego książki zostały okrzyknięte przez „New York Timesa” bestsellerami, to większej zachęty do lektury nikt już chyba nie będzie potrzebował. I tak poznajemy historię, która
wydarzyła się ponad trzydzieści lat temu, a która do dziś odbija się na pisarzu swym echem.
Bohaterem książki jest Eddie, przeciętny dwunastolatek (z którym Beck pod koniec książki jawnie się utożsamia), wychowywany przez mamę i marzący o czerwonym rowerze z supermodnym, czarnym siodełkiem. Jak sam mówi, święta Bożego Narodzenia umarły dla niego trzy lata temu, wraz z ojcem. Do dziś z łzami w oczach wspomina prowadzoną przez niego piekarnię, zawsze zadowolonych klientów i wypieki, które ojciec kochał niemal tak samo mocno, jak rodzinę. Już wtedy odgrywał on w życiu chłopca niebagatelną rolę – był nie tylko głową rodziny, ale i mistrzem w swoim fachu, prawdziwym artystą, rzeźbiącym w cieście i wkładającym w pracę całe swoje serce. Może nie byli wtedy bogaci, ale na pewno szczęśliwi. Sielanka skończyła się jednak wraz z nadejściem nieuleczalnej choroby, która w końcu zabiła ojca. Wtedy też zaczęły się problemy finansowe. Eddie doszedł jednak do wniosku, że jeśli będzie się bardzo gorąco modlił i spełniał dobre uczynki, Bóg na pewno go wysłucha i da mu na gwiazdkę rower – wymarzonego huffy’ego, na
jakiego wszyscy jego koledzy dawno już mogli sobie pozwolić, a którego on wciąż nie może doprosić się od niezbyt zamożnej matki. Jak nietrudno się domyślić, żadnego roweru pod choinką nie było. Był za to sweter – czerwony, ręcznie robiony, świąteczny sweter. A wraz z nim złość, rozgoryczenie, ostre słowa. I wypadek, w którym zginęła matka, i w którym wraz z nią zginął dla Eddiego Bóg.
Książka opisuje dalsze dzieje chłopca, którego na wychowanie wzięli jego dziadkowie. Nic jednak nie jest już takie samo – brak świątecznego podniecenia, domowej atmosfery. Nawet dziadek, dotąd tak uwielbiany przez chłopca, przestaje mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Eddie zamyka się w swoim świecie, nikogo do siebie nie dopuszczając. W niezwykle krótkim czasie zmienia się nie do poznania. Oto jest dwunastoletnim chłopcem bez rodziców i bez pieniędzy, skazanym na ubogie życie na dziadkowej farmie. Pojawia się więc wrażenie ogromnej niesprawiedliwości, potęgowane przez poczucie winy – w pewnym sensie to przez upór chłopca doszło bowiem do tragicznego wypadku. I nawet nie same jego losy są tu najważniejsze. Znacznie bardziej liczy się to, co rozgrywa się w jego sercu. Otóż Eddie buduje wokół siebie mur, sam sobie wynajduje wrogów, nijak nie pozwala sobie pomóc. Rani więc siebie i bliskich, marząc o wielkich pieniądzach i dużym domu, najlepiej jak najdalej stąd. A święta? Święta nie mają już dla niego
najmniejszego znaczenia.
Jest więc to historia niezwykle piękna i pouczająca, która bez cienia moralizatorstwa w jasny, klarowny sposób wykłada nam, co w życiu winno być najważniejsze. Wyczytamy z niej losy chłopca niezwykle przez życie doświadczonego, który niejedno musiał przejść, aby móc stać się tym, kim jest dzisiaj. Może brzmi to nieco przesadnie, wręcz patetycznie, a nie taka jest przecież ta historia. Beck niczego nam nie narzuca, poprzez przedstawienie emocjonujących przeżyć małego chłopca, podaje nam prosty przepis na szczęście. Gdzieś mu się po drodze ta świąteczna magia zagubiła, gdzieś zagubił się zresztą on sam. A jednak wspomnienie owych dni trwa w nim do dzisiaj, choć nigdy więcej nie przyszło mu do głowy, żeby tamten sweter założyć. Podobnie zresztą, jak nigdy nie zamierzał go wyrzucić. W tym właśnie swetrze skumulował się dla niego cały urok świąt – pamięć o najdroższej matce, która własnoręcznie, oczko po oczku, zrobiła dla niego ten prezent, a którego on na czas nie potrafił docenić. Również pamięć o ojcu, z
którym niejedne święta przecież spędził, oraz o dziadkach, niezwykle cierpliwych i kochających. Myślę, że nie tylko względy komercyjne zadecydowały o tym, kiedy książka trafiła do księgarń. Świąteczny sweter jest bowiem historią, która w ten specyficzny klimat niezwykle się wpisuje i która wdzięcznie przypomina nam, że nie prezenty się liczą, nie oświetlone ulice ani mikołaje w oknach, lecz coś zupełnie, zupełnie innego.