Litewski poeta, pisarz, dramaturg Alvydas Slepikas w swojej debiutanckiej powieści „Mam na imię Maryte” podkreśla, że historia „wilczych dzieci” pozostaje dla wielu jego rodaków białą plamą. Świadomość istnienia, a tym bardziej okrucieństwa i trudów, z jakimi musieli się mierzyć mali Niemcy zamieszkujący po drugiej wojnie światowej tereny Prus Wschodnich, wydaje się być znikoma w litewskim społeczeństwie. Mimo że niektóre z „wilczych dzieci” uratowały się przed pogromem właśnie dzięki pomocy życzliwych Litwinów.
„Mam na imię Maryte” to wielowątkowa, pozlepiana z jednostkowych narracji historia niemieckiej rodziny starającej się przeżyć na terenie Prus Wschodnich, które po konferencji poczdamskiej stały się częścią Polski, ZSRR i Litwy. Niemieckie kobiety i dzieci straciły wszelkie dobra, musiały mieszkać w oborach i być świadkami zajmowania ich domów przez nowych prawowitych lokatorów.
Jest rok 1946. Okrutna powojenna zima przynosi Niemcom na Prusach Wschodnich głód i cierpienie. Nikt nie przejmuje się losem pozostawionych kobiet i osieroconych dzieci. Są bite, gwałcone, poniżane, mordowane z zimną krwią. Kilkulatki szukające jedzenia postrzega się jako szczury. Dziewczynki słyszą od starszych kobiet, że nie wolno patrzeć w oczy mężczyznom i trzeba się smarować gnojem, by uniknąć gwałtu. Chociaż i to nie zawsze pomaga. Życie na Prusach Wschodnich to dla nich nieustanna walka o przetrwanie, a jedyną nadzieją na chwilowe poprawienie losu jest wysyłanie dzieci na Litwę, gdzie mali Niemcy mieli większe szanse na zdobycie czegokolwiek do jedzenia.
Alvydas Slepikas opisuje dramat „wilczych dzieci” w bardzo poetycki sposób. Trafne metafory i wyraziste opisy na długo zapadają w pamięć. „Mam na imię Maryte” to historia pełna bólu i przemocy, a zarazem na niemal każdej stronie czytelnik dostrzega iskierkę nadziei. Dziecięca ufność i niewinność zdaje się przykrywać koszmar zgotowany przez wojnę. Wola walki i troska o najbliższych jest silniejsza od bólu, jakiego doświadczają mali bohaterowie.
„Mam na imię Maryte” można postrzegać jako próbę rozliczenia dawnych krzywd i niesprawiedliwości, jako zapełnienie białej plamy w historii Litwy. Slepikas, opierając się na prawdziwych relacjach ludzi żyjących w tamtych czasach, nie kreuje się jednak na sędziego. Nie stawia wyroków, nie wartościuje. Autor pobudza emocje czytelnika, samemu stojąc niejako z boku. Jego opisy okrucieństwa są niesamowicie dosadne w swojej wymowie, chociaż przebija z nich pewna neutralność. Zło przenika ten świat, jest jego fundamentem, i wydaje się być czymś naturalnym, codziennym. Czytelnik obserwuje świat oczami dziecka, które nie wie, że można żyć inaczej. Mali Niemcy niczym Jaś i Małgosia przemierzają kilometry w poszukiwaniu schronienia, spotykając po drodze czarownicę - Slepikas chętnie nawiązuje do takiej poetyki, tworząc tym samym wyjątkowy obraz powojennego horroru dzieci, o których mało kto dziś pamięta.