Doświadczenie uczy, że trudno jest mieć pełne zaufanie do książek dotyczących historii pisanych przez domorosłych jej badaczy, a może tylko zwyczajnych „czytaczy” o niej. Przez dziennikarzy, którzy na co dzień żyją z eksploatowania sensacji i stawiają ją często na pierwszym miejscu, zgodnie z wymogami chwili. Każdy z nich zawsze twierdzi, że to co mówi lub pisze jest faktem. Szkoda, że tak często tylko medialnym. Autor tej książki poza tym, że coś kiedyś studiował (nie wiemy czy dokończył nauki) pracował jeszcze jako scenarzysta, producent telewizyjny i reżyser. To, wbrew pozorom, nie przydaje mu wiarygodności. Najważniejszy jednak w ocenie pracy człowieka powinien być jej końcowy efekt, a ten w omawianym przypadku nie jest, delikatnie mówiąc, najlepszy. Cóż prostszego niż wziąć „na tapetę” tak atrakcyjny temat jak tajne stowarzyszenia i organizacje, i zacząć wypisywać na ich temat różne, nawet sprzeczne opinie. Temat jest „wiecznie żywy” i zawsze znajdą się tacy, co z wypiekami na twarzy czytać będą
rewelacje serwowane im szczodrą ręką przez autora książki. Spiski bowiem zdają się tu - mimo pojawiających się często twardych zaprzeczeń - tłumaczyć prawie wszystko. Śmierć Jana Pawła I i rozmaite rewolucje, przewroty, krachy na giełdzie i wielkie zabójstwa, siłę mafii i potęgę Kościoła. Autor zdaje się sugerować, że najprostsze wyjaśnienia, najbardziej prawdopodobne są najmniej wiarygodne. Że spiskowcy zacierają wszelkie ślady, ich długa ręka sięga dosłownie wszędzie, no może nie aż do głowy autora wypełnionej po brzegi tak dobrze skrywaną wiedzą tajemną. Jego samego macki rozmaitych ośmiornic i zakapturzonych sekretnych stowarzyszeń nie omotały, tak jakby tego nie był po prostu wart. Mimo, że to właśnie on stara się wydrzeć ich tajemnice, rozświetlić tło wydarzeń, pokazać palcem kto, co i dlaczego. Hotelarz Erich von Däniken prześledził kiedyś historię kontaktów ludzi z przybyszami z Kosmosu, pieczołowicie odkrywając to, co umknęło uwadze niefrasobliwych, leniwych bądź zacietrzewionych naukowców. Klaus
Mai też wie dużo, wiele odkrył i to tylko czytając, czytając, czytając. Autor miesza fakty i mity, rzeczy wiarygodne, możliwe do sprawdzenia i własne domysły. Lekko, swobodnie, beztrosko. Trudno to wszystko w pełni rozróżnić. Wypisuje wiele sprzecznych stwierdzeń, tak jak mu w danym momencie jest wygodnie. Raz sceptycznie odnosi się do wszechmocy jakiejś tajnej organizacji, innym razem głosi teorię spiskową nie popartą niczym konkretnym poza ogólnymi stwierdzeniami. Jaki jest klucz tego podziału nie wiadomo. Irytujące jest takie podejście: do jednych źródeł z bezgranicznym zaufaniem, do innych z surowym sceptycyzmem. Autor zachowuje się tak jakby pragnął zadowolić wszystkich: zwolenników spisków i tajnych związków oraz ich przeciwników. Kuriozalne są niektóre stwierdzenia, np. to, że Opus Dei może mieć więcej członków niż oficjalnie to podaje. Przecież tak może być w przypadku każdej organizacji niejawnej i jawnej. Zawsze mogą istnieć jacyś tajni członkowie, działający po cichu, w ukryciu, w konspiracji.
Łatwo głosić taki pogląd, trudniej go rzetelnie udowodnić a konkretach. „Tajne stowarzyszenia nie są próżnym gadaniem ani dobroduszną maskaradą, skoro uruchamiały lub wspierały wydarzenia historyczne o światowym zasięgu. O ile ich rytuały mogą czasem u kogoś wyczarować uśmiech na ustach, o tyle ich działania z pewnością już nie.” Sensowne wnioski, ciekawe spostrzeżenia, prawdy, półprawdy i zwyczajne bujdy są wymieszane w jednym kociołku. Organizacje działające jawnie, zarejestrowane, z tymi nieformalnymi lub o których wiadomo tylko z plotek i nie zawsze wiarygodnych doniesień mediów bądź publikacji. Tajne służby pomieszane z sektami. Organizacje mafijne z lożami, klubami biznesowymi bądź organizacjami około studenckimi. „Trzeba uważać, aby zupełnie normalnym wydarzeniem nie przypisywać cech spiskowych tylko dlatego, że się je obserwuje, mając na myśli tajne stowarzyszenia. W przeciwnym razie zachodzi niebezpieczeństwo stania się samemu ofiarą teorii spiskowych i dostrzegania tajemniczych machinacji w
zwykłych faktach.” Zgadzam się w pełni z tym stwierdzeniem autora, ale jednocześnie widzę, że wtedy kiedy tylko zechce buduje z radością średniowiecznego „wolnego mularza” własne teorie spiskowe barwnie i jasno tłumaczące złożone zdarzenia mające miejsce na świecie. Co go przekonuje do tego, że jedne teorie są sensowne, a inne nie?! Tego nie wiemy i z tej książki się nie dowiemy. W książce poruszone są tematy dotyczące najważniejszych nowożytnych tajnych związków: karbonariuszy, wolnomularzy, różokrzyżowców, iluminatów. Do tego dochodzą różnego rodzaju jawne i mnie jawne organizacje oraz związki, które kojarzą się z tajemnicami i spiskami. Poznajemy historię ich powstania i rozwoju, mitologię z nimi związaną. Związki z polityką i prawdopodobny wpływ na rozmaite wydarzenia w historii. Opowieści o ich szczytnych bądź niecnych celach i zwykle bardzo złożonych zasadach działania. Czy są jakieś cechy wspólne tajnych związków? Tak, według autora to lojalność i wiara w cele. Mają strukturę religijną, w której
centrum stoi tajemnica. Tajne stowarzyszenia dają człowiekowi poczucie przynależności do pewnej elity i bycia kimś absolutnie nadzwyczajnym, lepszym, wybranym. W imię tego poczucia wyjątkowości potrafią oddawać się cudacznym rytuałom i zachowaniom. I to nawet w przypadku związków jakoby niereligijnych, racjonalistycznych w duchu. Ludzi w tajnych stowarzyszeniach otacza tajemnica, którą mogą poznawać stopniowo, często poprzez udzielaną im łaskę przez ich niejawnych przywódców. Autor często opisuje szczytne cele, które głoszą związki, ale w praktyce wyraźnym efektem ich działań jest raczej praktyczne swoiste braterstwo, między sobą, a nie chociażby z całą ukochaną ludzkością. Ładnie brzmiące frazesy na ogół nie mają żadnego odniesienia do codzienności. Wielu ludzi wybitnych w swojej epoce, zasłużonych dla nauki i kultury było podobno członkami takich związków. Parali się wybitni naukowcy tajnymi spotkaniami, magią, astrologią, okultyzmem. Szukali kamienia filozoficznego, próbowali przemienić różne metale w
złoto. Jedni byli podobno głęboko religijni (i wierzyli w działanie magii?!), inni okultystami racjonalistami, matematykami ezoterykami. Dziwne są takie stwierdzenia, ale autor się nad nimi zbytnio nie zastanawia. Nie czyta się tej książki łatwo. Nie jest napisana w dobrym stylu, a sama redakcja jest raczej niechlujna. Spotykamy wiele literówek, które w czasach komputerów nie powinny się już zdarzać. Kilka przykładów z jednej strony 103: starotestamentowejhistorii, szstuki, kościały. Inny minus tej pozycji to swoisty miszmasz tematów i wątków, tematyczne cicero cum caule. Dziennikarskie plotki, uproszczenia i tezy wielokrotnie powtarzane w celu uwiarygodnienia. Wszystko czego się dowiadujemy na nieznaną wartość, trudne jest do rzetelnego ocenienia. Na pewno wszędzie jest jakieś ziarenko prawdy, ale co jest prawdą, a co nie - oto jest pytanie. Czytając o tajnych związkach można wyciągnąć jeden prosty wniosek: doskonale służą one swoim członkom, jako zwyczajna grupa ich zdecydowanego wsparcia. Dbają o awanse,
o promowanie swoich ludzi. Utopijne wizje, wzniosłe ideały wydają się często zasłoną dymną dla bardziej prozaicznych celów: władzy, wpływów, pieniędzy, manipulowania otoczeniem, bezkarności. I takie wytłumaczenie celów jest o wiele prostsze i bardziej wiarygodne niż doszukiwanie się tylko wzniosłości. Już pierwsze związki wolnomularskie powstawały w celu ochrony tajemnic cechu, dbania o wiedzę rzemieślników i wzajemną fizyczną ochronę. I taki jest cel wielu istniejących dziś tajnych stowarzyszeń: zaspokajanie potrzeby bycia kimś lepszym, wtajemniczonym, oświeconym, wybranym oraz popieranie swoich ludzi w drodze do władzy, zaszczytów, wpływów. Oczywiście nie dla samej wzniosłej idei, ale z bardziej praktycznych, prozaicznych powodów.