Trwa ładowanie...
d2b327y
04-02-2020 07:20

Podejrzenia pana Whichera. Morderstwo w domu na Road Hill

książka
Oceń jako pierwszy:
d2b327y
Podejrzenia pana Whichera. Morderstwo w domu na Road Hill
Tytuł oryginalny

The Suspicions of Mr Whicher: Or the Murder at Road Hill House

Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Piękna książka, napisana bardzo przejrzyście. Moim zdaniem jest to literatura faktu najwyższej próby. John le Carré Międzynarodowy bestseller inauguruje serię ZBRODNIE PRAWDZIWE, która jako pierwsza w Polsce prezentuje książki zwane w ojczyźnie gatunku crime nonfiction. Znajdą się w niej tytuły poświęcone słynnym sprawom kryminalnym, głośnym zabójstwom, powracające do dawnych oraz współczesnych wydarzeń i przedstawiające je w pasjonujący sposób. Morderstwo na Road Hill wydarzyło się naprawdę. Historia ta na długi czas zawładnęła wyobraźnią Brytyjczyków, stając się inspiracją dla wielu ówczesnych autorów powieści detektywistycznych. Podejrzenia pana Whichera są szczegółową relacją z przebiegu dochodzenia, a jednocześnie ciekawym obrazem obyczajowości epoki wiktoriańskiej. W nocy z 29 na 30 czerwca 1860 roku w rodzinie szanowanego podinspektora sieci fabryk, Samuela Kenta, dochodzi do okrutnej zbrodni - w bestialski sposób zostaje zamordowany jego trzyletni synek Saville. Z dochodzenia wynika, że mordercą był ktoś z domowników, śledztwo jednak utyka w miejscu. Gdy lokalni policjanci okazują się bezradni wobec zagadki, zostaje wezwany Jonathan Wicher, jeden z pierwszych detektywów londyńskich. Błyskotliwy i bezkompromisowy śledczy przełamie niejedno tabu i przekraczając pilnie dotąd strzeżone progi domostwa angielskiej rodziny, ujawni szokującą prawdę. Wzburzy tym opinię publiczną, która obróci się przeciw niemu i uniemożliwi doprowadzenie śledztwa do końca. Recenzenci i czytelnicy Podejrzeń Pana Whichera doceniają imponującą ilość materiałów źródłowych oraz wierne oddanie realiów - epoki wiktoriańskiej. Fabuła wciąga i intryguje: składa się na nią wiele wersji wydarzeń i dróg mających doprowadzić do rozwikłania zagadki, dzięki czemu czytelnik zostaje wciągnięty w grę z tekstem, prowadzi intelektualną zabawę i niemal angażuje się w losy bohaterów. Recenzenci wspominają także o wierności detalom i o wyjątkowej - rodem z powieści gotyckiej - atmosferze książki Summerscale i cenią Podejrzenia Pana Whichera za ich wielopoziomowość. To jednocześnie proza obyczajowa, ukazująca społeczeństwo brytyjskie około roku 1860, historia kryminalna i reportaż na temat pracy ówczesnych detektywów, który pokazuje początki tego zawodu. Wielu czytelników przyznaje, że Podejrzenia pana Whichera podziałały silnie na ich wyobraźnię. Najczęściej wymieniane walory prozy Kate Summerscale to: rzetelność, bogactwo zebranego materiału i psychologiczna wiarygodność postaci. Z recenzji Podejrzeń Pana Whichera: Wspaniałe... Utrzymana w znakomitym tempie analiza autentycznego morderstwa popełnionego w Wielkiej Brytanii w 1860 roku. Rozwiązania zagadki podjął się jeden z pierwszych detektywów ze Scotland Yardu. Sprawa stała się inspiracją dla pisarzy takich jak Dickens czy Wilkie Collins, ponieważ przy jej okazji ujawniono mroczne sekrety wiktoriańskiego domu klasy średniej. Porywające. Sarah Waters, „Guardian" Czytelnik chwyta każde słowo, niecierpliwie przewraca strony, zanim zdąży je doczytać... Jeśli lubisz zgrabnie skonstruowane tajemnice kryminalne, to książka dla ciebie. „Fairfield County Weekly" Podejrzenia pana Whichera Kate Summerscale to nie tylko mroczna historia kryminalna; to obraz narodzin kryminologii opartej na nowym i niepokojącym przeświadczeniu, że niewinne, błahe, domowe szczegóły mogą ujawnić niewyobrażalny dramat temu, kto wie, jak je odczytać. Lev Grossman, „Time"

Podejrzenia pana Whichera. Morderstwo w domu na Road Hill
Numer ISBN

978-83-7414-763-7

Wymiary

135x202

Oprawa

twarda z obwolutą

Liczba stron

476

Język

polski

Fragment

CZĘŚĆ DRUGA DETEKTYW „Wyruszyłem, by przetrzeć szlak dla odkrycia mrocznej i pełnej wątpliwości drogi".Z Kobiety w bieli (1860) Wilkiego Collinsa ROZDZIAŁ CZWARTYCzłowiek - zagadka1 października 1814 - 15 lipca 1860 Było jeszcze jasno, gdy pociąg Whichera toczył się po szynach w kierunku zachodniego Wiltshire w tamtą niedzielę 1860 roku. Zwykle w lipcu na pastwiskach pyszniły się już łany żółtobrązowej pszenicy i jasnozłotej kukurydzy - ale jako że w tym roku lato nadeszło późno, zboże było jeszcze zielone jak trawa. Dwadzieścia minut po szóstej pociąg przybył do Trowbridge - lasu wież i kominów fabrycznych. Whicher wysiadł na wąski peron kolejowy. Pierwszym budynkiem, do którego się skierował po wyjściu z dworca, był komisariat policji Johna Foleya przy Stallard Street, dwupiętrowa konstrukcja wzniesiona w 1854 roku, kiedy to powołano lokalną jednostkę policji. To właśnie tutaj przetrzymywano Elizabeth Gough, choć nie wbrew jej woli, aż do następnego dnia, kiedy planowano wznowić przesłuchania. Trowbridge od wieków zarabiało na tkaninach. Pojawienie się kolei w 1848 roku przyniosło jeszcze większe zyski - teraz, z jedenastoma tysiącami mieszkańców, było największym miastem przemysłowym na południu Anglii. Fabryki wełny i farbiarnie rozpościerały się po obu stronach dworca - było ich razem około dwudziestu, a napędzało je ponad trzydzieści silników parowych. To były właśnie fabryki, które nadzorował Samuel Kent. W niedzielę wieczorem nic się tam nie działo, ale następnego dnia rano maszyny miały ruszyć pełną parą, dudniąc i warkocząc, powietrze zgęstnieje od dymu, sadzy, woni moczu (zbieranego w gospodach do rur, a następnie używanego do zmiękczania wełny) oraz barwników roślinnych spływających do rzeki Biss. Whicher wynajął bagażowego, by zaniósł jego walizki do oberży Woolpack na rynku, pół mili od dworca. Obaj mężczyźni przeszli mostem przez rzekę Biss - mały, wolnopłynący dopływ rzeki Avon - i skierowali się do centrum miasta. Przeszli obok domów przy Parade, szeregowców zbudowanych przez bogatych georgiańskich sukienników, a następnie minęli boczne uliczki pełne domków tkaczy. Tamtego roku handel nie przyniósł wielkich zysków. Sporo owiec zdechło podczas ostrej zimy, więc wełny było mniej niż zwykle, a konkurenci, czyli właściciele fabryk z północnej Anglii, raczej tanio sprzedawali swój muślin. Kiedy Whicher dotarł do Woolpack, leżącego na rogu Red Hat Lane, zapłacił bagażowemu sześć pensów i wszedł do gospody. Oberża była niskim kamiennym budynkiem z łukiem w centralnej części. Można tam było wynająć pokój za jednego szylinga i sześciu pensów za noc. W barze sprzedawano wino, jabłecznik, piwo domowej roboty i mocniejsze alkohole. Whicher mógł zamówić drinka lub dwa; kiedyś powiedział Dickensowi, że gdy był w niekomfortowej sytuacji:- Nic nie podnosi mnie na duchu bardziej niż kropelka brandy z wodą. Jonathan Whicher urodził się w Camberwell, trzy mile na południe od Londynu, 1 października 1814 roku. Jego ojciec był ogrodnikiem, prawdopodobnie jednym z wielu w tamtej miejscowości - hodował czereśnie, sałatę, róże i wierzby, a następnie jeździł do stolicy sprzedawać swoje plony. Być może opiekował się trawnikami i grządkami bogatszych mieszkańców dzielnicy - w Camberwell znajdowało się mnóstwo willi i dekoracyjnych domków kupców, którzy przyjeżdżali tutaj z Londynu wypocząć i zaczerpnąć świeżego powietrza. W dzień chrztu Jonathana, 23 października, wikary kościoła parafialnego pod wezwaniem Świętego Idziego prawdopodobnie chrzcił również dziecko innego ogrodnika oraz potomstwo szewca, stolarza robiącego meble, dwóch woźniców, producenta fletów i robotnika. Jako, że nazwisko Jonathana Whichera często przekręcano, został on tamtego dnia zarejestrowany jako syn Richarda i Rebeki Whitcherów. Wołano na niego Jack. Miał starszą siostrę, Elizę i przynajmniej jednego starszego brata, Jamesa. Kolejna siostra, Sarah, urodziła się w sierpniu 1819 roku, kiedy Jack miał cztery lata. Lato tamtego roku zapamiętano szczególnie z powodu olbrzymiej liczby rusałek żałobników - znanych również pod nazwą Camberwell Beauty dużych, aksamitnych, bordowych motyli po raz pierwszy widzianych na tamtym terenie w roku 1748. W połowie lat trzydziestych dziewiętnastego wieku Jack Whicher nadal mieszkał w Camberwell, prawdopodobnie w Providence Row, niewielkim szeregu domków w północnej, biedniejszej części wioski. Domki leżały przy Wyndham Road niedaleko młyna i sięgały aż do ogrodów złobka, ale niestety znajdowały się w niezbyt fortunnym sąsiedztwie - „cieszącym się złą sławą zarówno z powodu deprawacji i ciemnoty", jak donosił raport opublikowany przez miejscową szkołę. Po Wyndham Road włóczyły się podejrzane typy - domokrążcy, uliczni sprzedawcy, kominiarze oraz zwykli złoczyńcy. Kiedy Jack Whicher zgłosił się do Stołecznej Policji z końcem lata 1837 roku, był akurat w odpowiednim wieku, gdyż ukończył dwadzieścia dwa lata, oraz odpowiedniego wzrostu, ponieważ mierzył sto siedemdziesiąt pięć centymetrów - było to dokładnie tyle, ile wyszczególniono we wstępnych warunkach przyjęcia. Zaliczył sprawdzian umiejętności pisania i czytania oraz sprawności fizycznej, a dwóch „szacownych obywateli" parafii poręczyło za jego nieposzlakowaną opinię. Podobnie jak jedna trzecia rekrutów przyjętych w tamtym okresie, Whicher kiedy zgłaszał się do policji był zatrudniony jako robotnik. 18 września Whicher został posterunkowym policji. Jego tygodniowa pensja - około jednego funta - była tylko odrobinę wyższa od poprzednich zarobków, ale przyszłość zaczynała rysować się w jaśniejszych barwach. Stołeczna Policja, pierwsza tego typu jednostka w kraju, miała osiem lat. Londyn tak się rozrósł, stał się tak płynny i tajemniczy sam w sobie, że w 1829 roku jego mieszkańcy z niechęcią pogodzili się w koniecznością posiadania zdyscyplinowanej instytucji, która patrolowałaby ulice. Trzy i pół tysiąca policjantów znanych jako „bobbies" lub „peelers" (od nazwiska człowieka, który powołał do życia Policję Stołeczną, sir Roberta Peela), jako „coppers" (ponieważ chwytali bandytów - od angielskiego „to cop" czyli chwytać), jako Jenny Darbies (brzmiało podobnie jak żandarm) oraz jako świnie (od szesnastego wieku było to obrlżywe określenie policjantów). Whicher otrzymał służbowy mundur, w skład którego wchodziły ciemnoniebieskie spodnie oraz długi ciemnoniebieski płaszcz. Na guzikach płaszcza wytłoczono koronę oraz wyraz POLICJA. Jego oddział i numer - E47, przy czym E oznaczało Holborn - były dużymi literami wyszyte na sztywnym, zapinanym na sprzączkę kołnierzu; poniżej znajdował się gruby na cztery cale skórzany pas na szyję - miał chronić przed dusicielami używającymi garoty. Płaszcz miał głębokie kieszenie, które mieściły pałkę i drewnianą grzechotkę. Na głowie policjant nosił charakterystyczny kapelusz z błyszczącym skórzanym denkiem i skórzanymi wstawkami po bokach. Inny oficer tak opisał ów mundur: - Musiałem zakładać płaszcz sięgający nieco powyżej kolan oraz cylinder z króliczego włosia pokryty skórą - ważył pół kilograma. Do tego parę wysokich skórzanych butów, których cholewy miały grubość ponad półtora milimetra, oraz pasek szeroki na ponad dziesięć centymetrów z piętnastocentymetrową klamrą z brązu. Nigdy w życiu nie było mi tak niewygodnie. Oficer musiał nosić mundur nawet po godzinach, aby nie można go było oskarżyć o próbę zatajenia swojej tożsamości. Chcąc zasygnalizować, że ma dyżur, zakładał opaskę na nadgarstek. Policjantowi nie wolno było nosić brody ani wąsów. Wielu w zamian zapuszczało bokobrody. W czasach, kiedy każdy strój był swego rodzaju mundurem, ubranie policjanta miało swoje zalety: dziennikarka Harriet Martineau zauważyła, że ambitny młodzieniec z klasy robotniczej mógł dzięki niemu „przechadzać się ulicami nieco dumniej, a do tego zwracał na siebie większą uwagę" niż „rzemieślnik w fartuchu i papierowej czapce lub robotnik w barchanie z nosidłem do ciężarów" - barchan to szorstki materiał, z którego szyto kurtki robotników, a nosidło było skórzanym paskiem z wkładką mającą chronić ramiona przed obtarciem przy noszeniu ciężarów. Doskonały policjant miał być powściągliwy, anonimowy i pozbawiony jakichkolwiek emocji. - Człowiek z gorącym temperamentem nie nadawałby się - powiedziała Martineau - podobnie jak ktoś, kogo próżność czyniłaby podatnym na sztukę flirtu. Policjant nie mógł być zbyt niewinny, zbyt poczciwy ani niestabilny, nie mógł wykazywać słabości do alkoholu ani głupoty w najmniejszym stopniu. Andrew Wynter, lekarz i pisarz, opisał idealnego posterunkowego jako „sztywnego, spokojnego, nieugiętego", jako „instytucję, a nie człowieka. Wydaje się, że nie potrafimy uchwycić cech jego osobowości, tak jak nie potrafimy uchwycić jego zapiętego pod samą szyję płaszcza. Jest maszyną, poruszającą się, myślącą i mówiącą tylko tak, jak dyktują jego rozkazy. Wygląda na to... że nie żywi on żadnej nadziei ani strachu". Whicher dzielił sypialnię z szesnastoma innymi mężczyznami w budynku komendy policji Hunter Place przy Hunter Street, na południe od King's Cross. Był to spory budynek z cegły niedawno przejęty przez policję. Wchodziło się doń długim, ciemnym korytarzem. Podobnie jak sypialnie na górze, posterunek składał się z czterech cel, biblioteki, izby kuchennej, jadalni i pokoju wypoczynkowego. Wszyscy nieżonaci oficerowie powinni byli mieszkać na posterunku i meldować się na miejscu przed północą. Gdy Whicher pracował na poranną zmianę, wstawał przed szóstą rano. Mógł się umyć w sypialni, jeśli miał swoją własną miskę i parawan, potem jadł śniadanie złożone z kotleta, ziemniaka i kawy. O szóstej mężczyźni ustawiali się w szeregu na dziedzińcu. Jeden z czterech inspektorów tego oddziału sprawdzał obecność, po czym wyczytywał otrzymaną z Whitehall Place listę nazwisk oficerów ukaranych, nagrodzonych, zwolnionych i zawieszonych. Inspektor również informował swoich ludzi o najnowszych doniesieniach na temat przestępstw, podawał opisy podejrzanych i zaginionych osób oraz skradzionych przedmiotów. Sprawdziwszy umundurowanie i sprzęt podwładnych, wydawał rozkaz „Ruszać!". Kilku posterunkowych udawało się na komendę jako rezerwa, pozostałych natomiast sierżanci odsyłali w określone rewiry. W ciągu dnia posterunkowy okrążał rewir o powierzchni siedmiu i pół mili - w ciągu godziny pokonywał odległość dwóch i pół mili. Policjant miał dwie czterogodzinne zmiany w ciągu dnia - na przykład od szóstej rano do dziesiątej oraz od drugiej po południu do szóstej wieczorem. Poznawał każdy dom w swoim rewirze i starał się opróżnić ulice z żebraków, włóczęgów, wędrownych sprzedawców, pijaków i prostytutek. Czasami był niespodziewanie sprawdzany przez sierżanta lub inspektora, a zasady były surowe: nie wolno było oprzeć się ani usiąść na służbie, przeklinać ani rozmawiać ze służącymi. Policja miała wszystkich traktować z szacunkiem - do woźnicy, na przykład, nie można było mwić per „koniarz" - oraz unikać używania siły. Tych zasad trzeba było przestrzegać również po służbie. Jeśli posterunkowy został przyłapany w stanie nietrzeźwym, otrzymywał ostrzeżenie, a jeśli sytuacja się powtórzyła, miał zostać wyrzucony z policji. Na początku lat trzydziestych cztery na pięć zwolnień, przy całkowitej liczbie trzy tysiące takich przypadków, było właśnie z powodu picia alkoholu. Około ósmej wieczorem Whicher jadał kolację na posterunku - zwykle podawano baraninę z rusztu z kapustą, ziemniakami i kluskami. Jeśli akurat miał nocną zmianę, zajmował miejsce na dziedzińcu przed godziną dziewiątą, mając ze sobą latarnię, pałkę oraz grzechotkę. Podczas trwającej osiem godzin zmiany miał pilnować, czy okna są pozamykane, wypatrywać śladów ognia, odprowadzać bezdomnych do schronisk i sprawdzać, czy na czas zamknięto wszystkie oberże. Dystans, jaki posterunkowy pokonywał nocą, był krótszy - wynosił tylko dwie mile. Whicher miał co godzinę sprawdzać każdy punkt w rewirze. Jeśli potrzebował pomocy, sięgał po grzechotkę; z pewnością słyszał go wówczas posterunkowy w sąsiednim rewirze. Choć nocna zmiana bywała wyjątkowo ciężka w zimie, miała również swoje zalety; można było otrzymać napiwek za zbudzenie handlarzy lub robotników przed świtem, a czasami dostawało się odrobinę piwa lub brandy od każdego karczmarza w rewirze. Whicher patrolował Holborn w latach, kiedy znaczną część dzielnicy, bo aż osiem akrów, zajmowały slumsy parafii Świętego Idziego. Ta ciemna plątanina ulic i alejek pełna była ukrytych przejść pomiędzy dziedzińcami, strychami i piwnicami. Oszuści i złodzieje wychodzili stamtąd nocą, by nagabywać, kantować lub okradać z gotówki zamożnych przechodniów - niedaleko parafii Świętego Idziego znajdowały się sądy, uniwersytet, Muzeum Brytyjskie, okazałe skwery Bloomsbury oraz eleganckie sklepy High Holborn. Przestępcy natychmiast chowali się w swym labiryncie, jeśli dostrzegło ich oko policjanta. W Holborn roiło się od oszustów, a policjanci z wydziału E musieli nauczyć się bezbłędnie ich rozpoznawać. Aby odpowiednio nazwać różne rodzaje oszustw, stworzono całkiem nowy żargon. Policjanci rozglądali się za „naciągaczami" (takimi jak na przykład oszuści karciani), którzy „naciągali" (nabierali) „frajerów" (naiwnych) z pomocą „guzikowców" lub „przykrywek" (wspólników, którzy mieli przyciągać ofiary udając, że wygrywają pieniądze od oszusta). „Rysownik" (fałszerz dokumentów) sprzedawał „fałszywki" włóczędze , który „zarabiał gębą" (opowiadał budzące współczucie historyjki) - w roku 1837 pięćdziesięciu Londyńczyków aresztowano za produkowanie takich dokumentów, a osiemdziesięciu sześciu zatrzymano za posługiwanie się nimi. „Obrabianie bachorów" polegało na wyłudzaniu od dzieci gotówki lub ubrań. „Robienie na mieliźnie" to wzbudzanie litości przez chodzenie po ulicach półnago. „Robota na pirata" oznacza, że ktoś żebrze podając się za marynarza, który cudem przeżył katastrofę statku. W listopadzie 1837 roku pewien sędzia odnotował, że niektórzy złodzieje w okręgu Holborn wystepowali w charakterze przynęty, udając pijanych, aby odwrócić uwagę policji, podczas gdy ich kompani włamywali się do domów. Czasami oficerowie z wydziału E wychodzili poza swój rewir. Wszyscy policjanci mieli obstawić trasę między Pałacem Buckingham a Opactwem Westminsterskim w dniu koronacji królowej Wiktorii w czerwcu 1838 roku. Policja znała już wariatów dotkniętych obsesją na punkcie nowej królowej. Na przykład jeden z mieszkańców przytułku w parafii Świętego Idziego był przekonany, że Wiktoria jest w nim zakochana. Twierdził, że „wymienili spojrzenia" w Ogrodach Kensington. Sędziowie nakazali umieścić go w zakładzie dla obłąkanych. Odnotowano, że Jack Whicher dokonał pierwszego aresztowania w grudniu 1840 roku. W domu publicznym przy Gray's Inn Road, niedaleko King's Cross, zauważył siedemnastoletnią dziewczynę, która zataczała się pod wpływem alkoholu, ale ubrana była wyjątkowo dobrze. Na szyi miała boa z piór. Whicher przypomniał sobie, że dwa tygodnie wcześniej okradziono jeden z domów w Bloomsbury - wśród skradzionych przedmiotów wymieniono właśnie boa. Pokojówka uciekła tej nocy, kiedy nastąpiło włamanie. Whicher podszedł do dziewczyny i oskarżył ją o rabunek. Louisa Weller jeszcze w tym samym miesiącu została skazana za przywłaszczenie sobie własności Sarah Taylor z Gloucester Street. Historia pojmania złodziejki obrazuje w skrócie zdolności detektywistyczne Whichera: doskonałą pamięć, bystrość umysłu albo niezwykła spostrzegawczość, pewność siebie oraz mądre podejście psychologiczne. Niedługo potem nazwisko Whichera zniknęło z gazet na dwa lata. Prawdopodobnie dlatego, że został zwerbowany przez komisarzy Stołecznej Policji- a dokładnie przez pułkownika Charlesa Rowana, wojskowego, oraz sir Richarda Mayne'a, prawnika - w szeregi ubranych po cywilnemu „aktywnych oficerów", poprzedników detektywów, których istnienie trzymano w tajemnicy. Angielskie społeczeństwo bało się wszelkiego nadzoru. Z początkiem lat trzydziestych, kiedy wyszło na jaw, że tajniacy wkradli się na wiec polityczny, opinia publiczna zareagowała żywym oburzeniem. Wobec takich nastrojów instytucję detektywa wprowadzono dyskretnie. Z akt sądu grodzkiego wynika, że Whicher pracował potajemnie w kwietniu 1842 roku, kiedy zauważył trzech przestępców przy Regent Street. Podążał za nimi, aż zobaczył, że jeden z nich zastępuje drogę sir Rogerowi Palmetowi, angielskiemu baronetowi irlandzkiego pochodzenia, właścicielowi domu przy Park Lane. Jednocześnie drugi zbir delikatnie uniósł połę płaszcza sir Rogera, a trzeci wyjął mu portfel z kieszeni. Zawodowi kieszonkowcy, tacy jak ci powyżej, zwykle pracowali w grupach po trzech lub czterech, osłaniając się nawzajem i ułatwiając sobie robotę. Wielu z nich było niezwykle zręcznych, jako że od dzieciństwa ćwiczyli się w sztuce „zwędzania" lub „nurkowania". Choć jednemu z tych trzech udało się uciec, Whicher zauważył go dwa tygodnie później w innej części miasta i powiódł go przed sąd policyjny, zgłaszając, że ów człowiek pogorszył jeszcze swą sytuację, próbując przekupić go srebrem. Akta Stołecznej Policji wykazały, że Whicher tego samego miesiąca wystąpił incognito biorąc udział w pościgu za Danielem Goodem, woźnicą z Puenty, który zabił i poćwiartował kochankę. Whicher wraz ze swym kolegą z Holborn, sierżantem Stephenem Thorntonem, obserwował dom przyjaciółki Gooda w Spitalfields we wschodnim Londynie (Dickens opisał później Thorntona, który był jedenaście lat starszy od Whichera, jako człowieka o „rumianej twarzy i wysokim, opalonym czole. Zasłynął z konsekwentnie prowadzonego procesu indukcji - zaczynał od niewielkich szczegółów, a następnie analizował kolejne wskazówki aż do schwytania złoczyńcy"). Daniela Gooda wreszcie złapano w Kent, ale było w tym więcej szczęścia niż sprawnej pracy policji. W czerwcu 1842 roku komisarze poprosili Ministerstwo Spraw Wewnętrznych o pozwolenie na powołanie małego wydziału detektywistycznego: argumentowali, że potrzebna jest scentralizowana, elitarna jednostka, która koordynowałaby pościgi za mordercami - takie jak poszukiwania Gooda - oraz postępowanie w przypadkach innych poważnych przestępstw, które wykraczałyby poza określony rewir. Gdyby oficerowie z takiego wydziału mogli nosić cywilne ubrania, pracowaliby jeszcze wydajniej. Ministerstwo wyraziło zgodę. W sierpniu tamtego roku Whicher, Thornton oraz sześciu pozostałych mężczyzn wybranych do wydziału detektywistycznego formalnie porzuciło swe rewiry i mundury, aby stać się tak anonimowi i wszechobecni jak złoczyńcy, których mieli tropić. Jack Whicher i Charles Goff z wydziału L (Lambeth) byli najmłodsi, ale obaj w ciągu kilku tygodni otrzymali stopień sierżanta. (Za miesiąc mijało pięć lat, od kiedy Whicher pracował w policji jako posterunkowy policji, to był najczęściej minimalny okres wymagany przy awansie). Tym samym liczba sierżantów w wydziale wzrosła do sześciu, a ich zwierzchnikami byli dwaj inspektorzy. Whicher dostał podwyżkę w wysokości około pięćdziesiąt procent - jego pensja wzrosła z pięćdziesięciu do siedemdziesięciu trzech funtów rocznie - było to o dziesięć funtów więcej niż zarabiał zwykły sierżant. Tak jak wcześniej, do tygodniówki dodawano nagrody i premie. „Niedawno wybrano kilku inteligentnych mężczyzn, by utworzyć z nich jednostkę «policji detektywistycznej»" - opisywał „Chambers's Edinburgh Journal" w roku 1843 - „Detektyw czasami przebiera się w strój zwykłego śmiertelnika". Społeczeństwo miało się na baczności - wstępniak z „Timesa" z 1845 roku ostrzegał przed niebezpieczeństwem, jakie stwarza istnienie wydziału detektywistycznego, tłumacząc, że „w samej idei szpiegowania zawsze będzie się kryło coś odpychającego". Siedziba wydziału detektywistycznego znajdowała się tuż obok biur komisarzy w Great Scotland Yard przy Trafalgar Square. Detektywi technicznie wchodzili w skład wydziału A, czyli Whitehall. Whicher został oznaczony jako oficer A27. Teraz jego zadaniem było rozpłynąć się w powietrzu i niepostrzeżenie przeniknąć między klasy społeczne - detektywi mieli wmieszać się w tłum, podsłuchiwać, bywać w „spelunkach" (gospodach, w których przesiadywali przestępcy) oraz stać się częścią tłumu pełnego złodziei. Byli poza prawem. Podczas gdy zwykły policjant krążył po swoim rewirze niczym igła kompasu, mijając każdy punkt dokładnie co godzinę, detektyw przemierzał miasto i wieś wedle własnego uznania. W londyńskim półświatku detektyw był znany jako Jack - to przezwisko znakomicie oddawało jego anonimowość i brak przynależności do jakiejkolwiek klasy społecznej. Pierwsza angielska powieść detektywistyczna została napisana przez dziennikarza Williama Russella, który posłużył się pseudonimem Waters. Powieść ukazała się w lutym 1849 roku w „Chambers's Edinburgh Journal". Rok później Whichera i jego kolegów po fachu wychwalał Dickens w kilku artykułach:„Każdy z nich wygląda na godnego szacunku" - pisał Dickens - „zachowuje się bez zarzutu i odznacza się niespotykaną inteligencją; jego manierom nie można absolutnie nic zarzucić; w rozmowie okazuje się natychmiast, że to bystry obserwator i nic nie umknie jego uwadze; na jego twarzy zaś widać mniej lub bardziej wyraźnie, że na co dzień żyje na pełnych obrotach, stawiając czoła trudnym wyzwaniom intelektualnym. Wszyscy detektywi mają sokoli wzrok; wszyscy potrafią intensywnie wpatrywać się w swojego rozmówcę i zwykle też tak robią". Inny dziennikarz, George Augustus Sala, stwierdził, że entuzjazm Dickensa jest bezpodstawny - nie podobało mu się, że „pisarz w dziwaczny i niemal chorobliwy sposób brata się i bawi z oficerami policji. Zawsze czuł się dość swobodnie w ich towarzystwie i nigdy nie męczyły go rozmowy z nimi". Detektywi, podobnie jak Dickens, pochodzili z klasy robotniczej, udało im się daleko zajść i cieszyli się tym, że coś w mieście znaczą. W stylizowanej na pamiętnik powieści Tom Fox, czyli objawienia detektywa, napisanej w 1860 roku, John Bennett nadmienił, że w społeczeństwie detektyw stał wyżej od „zwykłego policjanta", ponieważ był lepiej wykształcony i „znacznie inteligentniejszy". Badał sekrety zarówno elit władzy jak i półświatka, a jako że niespecjalnie miał się na kim wzorować, na poczekaniu tworzył własne metody. Te metody często stawały się przedmiotem krytyki. W 1851 roku Whicher został oskarżony o szpiegowanie i prowokację, kiedy schwytał dwóch włamywaczy w centrum handlowym The Mall. Przechodząc przez Trafalgar Square w maju tamtego roku Whicher zauważył „starego znajomego" - byłego skazańca, który wrócił do miasta po odbyciu wyroku w kolonii karnej w Australii. Whicher widział, jak ten człowiek siada obok innego starego wygi na ławce w The Mall, naprzeciwko London and Westminster Bank. Przez następne kilka tygodni Whicher i jego koledzy obserwowali z ukrycia, jak para rabusiów przygląda się bankowi. Policjanci mieli ich na oku, aż wreszcie 28 czerwca złapali złodziei na gorącym uczynku, gdy ci próbowali uciec z banku wraz z łupem. Korespondenci „Timesa" wytykali oficerom, że zamiast stłumić próbę w zarodku, dopuścili do przestępstwa. „Pochwały za wyjątkowe zdolności i pomysłowość prawdopodobnie sprawiają, że detektywi wolą wykrywać zbrodnie zamiast im zapobiegać", uskarżał się jeden z autorów listów do gazety, dając do zrozumienia, że oficerowie zaczęli się pysznić pod wpływem czci, jaką obdarzyli ich ludzie pokroju Dickensa. Dickens stworzył z kilku swoich bohaterów postać inspektora Bucketa z powieści Samotnia (1853) - stworzył w ten sposób jednego z najlepszych fikcyjnych detektywów tamtej epoki. Pan Bucket był „błyskotliwym nieznajomym", który przechadzał się w atmosferze tajemniczej wspaniałości". Jako pierwszy policyjny detektyw w angielskiej powieści, Bucket stał się postacią niemal mityczną. Przenikał w coraz to nowe obszary, niczym duch lub obłok. „Czas i miejsce nie ograniczają pana Bucketa". Potrafił „dopasować się do każdego poziomu". Pożyczył trochę blasku od stworzonego przez Edgara Allana Poego detektywa-amatora i intelektualnego magika Auguste'a Dupina, który pojawił się dwanaście lat wcześniej. Pierwowzorem Bucketa był Charley Field, przyjaciel i przełożony Whichera - obaj panowie mieli gruby palec wskazujący, charaktetyzowali się naturalnym urokiem, upodobaniem „piękna" swojej pracy oraz wesołą pewnością siebie. Bucket przypominał po trosze również samego Jacka Whichera. Jak w Whicherze wchodzącym do hotelu w Oxfordzie, podobnie w postaci Bucketa „nie było nic wyjątkowego na pierwszy rzut oka, nie licząc sposobu w jaki się pojawiał - niczym duch". Był „dobrze zbudowanym - spokojnie wyglądającym człowiekiem w czerni; miał przenikliwy wzrok", a także potrafił patrzeć i słuchać z twarzą „tak nieruchomą jak masywny pierścień, który nosił na małym palcu, najwyraźniej na znak żałoby po kimś zmarłym". W latach czterdziestych i pięćdziesiątych Whicher pracował nad doskonaleniem swojej zręczności manualnej i umysłowej. Miał do czynienia z przestępcami, którzy wymykali mu się, przyjmując inną tożsamość, znikając w plątaninie ulic i alej. Ruszał śladem kobiet i mężczyzn, którzy fałszowali monety, podpisy na czekach lub zlecenia zapłaty, zmieniali imiona i nazwiska, tak jak wąż zmienia skórę podczas wylinki. Nikt nie wiedział tyle, co on na temat ulicznych gangów, oszustów i kieszonkowców ubranych jak dżentelmeni, którzy jednak potrafili schowanym w mankiecie nożem przeciąć kieszeń lub ukraść spinkę do krawata chowając ją pod chusteczką do nosa. Złodzieje praktykowali swoje rzemiosło w teatrach, w galeriach handlowych oraz w miejscach rozrywki, takich jak Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud lub londyński ogród zoologiczny. Największe żniwo zbierali podczas ważnych wydarzeń publicznych - na wyścigach, targach rolnych, wiecach politycznych - na które dojeżdżali pociągiem, w przedziale pierwszej klasy, by wmieszać się między tych, których mieli zamiar obrabować. W roku 1850 Charley Field opowiedział Dickensowi o triku, który Whicher zastosował podczas wyścigów konnych Epsom Derby. Field, Whicher oraz ich przyjaciel, pan Tatt, popijali coś przy barze - sączyli właśnie trzecią czy czwartą sherry - kiedy napadło ich czterech członków ulicznego gangu. Przewrócili ich, po czym wywiązała się zacięta bójka: „Kotłowaliśmy się wszyscy na podłodze w barze, noga przy głowie - prawdopodobnie nigdy nie widziałeś takiego zamieszania!". Kiedy napastnicy próbowali uciec z baru, Whicher zastąpił im drogę. Całą czwórkę zabrano na pobliski komisariat. Pan Tatt odkrył, że w trakcie bójki skradziono mu diamentową spinkę do mankietów, ale nie miał jej przy sobie żaden z gangsterów. Field czuł się „blado" (był przygnębiony) z powodu zwycięstwa złoczyńców, kiedy nagle Whicher pokazał mu na dłoni skradzioną spinkę. - Ależ na Boga - powiedział Field - skąd ją masz?- Powiem ci, skąd ją mam - odparł Whicher. - Widziałem, który z nich ją zabrał, a kiedy wszyscy kotłowaliśmy się na podłodze, bijąc się, dotknąłem lekko jego dłoni, tak jak zrobiłby to jego towarzysz. On widocznie uznał, że to właśnie któryś z nich, więc mi ją dał! - To była chyba jedna z najpiękniejszych akcji, jakie kiedykolwiek przeprowadzono - powiedział Field. - Piękna. Po prostu piękna. Wspaniały pomysł!Artyzm samego przestępstwa był znanym konceptem, najlepiej omówionym w ironicznym eseju Thomasa de Quinceya O morderstwie jako jednej ze sztuk pięknych (1827), ale artyzm przedstawiciela prawa był czymś nowym. Na początku dziewiętnastego wieku bohaterem powieści kryminalnej był odważny, pełen fantazji przestępca; później na pierwsze miejsce wysunął się detektyw o wybitnych zdolnościach analitycznych. Whicher, który podobno był ulubionym oficerem komisarza Mayne'a, został inspektorem w roku 1856; przy tej okazji jego pensja przekroczyła sto funtów. Charley Field odszedł z policji i został prywatnym detektywem, a Whicher i Thornton stanęli na czele wydziału. W roku 1858 Whicher schwytał służącego, który ukradł hrabiemu Suffolk obraz Leonarda da Vinci Madonna z Dziecięciem. W tym samym roku brał udział w pościgu za włoskimi rewolucjonistami, którzy próbowali zabić Napoleona III w Paryżu - terroryści uknuli spisek i skonstruowali bomby w Londynie - oraz prowadził wznowione śledztwo w sprawie morderstwa posterunkowego, które miało miejsce na polu kukurydzy w Essex. W roku 1859 prowadził dochodzenie mające wykazać, czy wielebny James Bonwell, proboszcz jednego z kościołów we wschodnim Londynie, wraz z kochanką, córką duchownego, zabili swego nieślubnego syna. Bonwell zapłacił grabarzowi osiemnaście szylingów, by ten pochował dziecko w tajemnicy, wsuwając ciało do cudzej trumny. Sędzia śledczy podczas rozprawy oczyścił parę z zarzutu morderstwa, lecz skrytykował ich zachowanie i w lipcu 1860 roku londyński biskup oskarżył Bonwella o niemoralne prowadzenie się. Kilka miesięcy przed przybyciem do Road Hill Whicher niedaleko Palais Royal w Paryżu wytropił przestępców, którzy ukradli biżuterię wartą dwanaście tysięcy funtów. Złodzieje, Emily Lawrence i James Pearce, podawali się za arystokratów, by wchodzić do sklepów jubilerskich, w których Lawrence niepostrzeżenie kradła medaliony i bransoletki z lady, chowając je w mufce (złodziejki zwykle miały gdzie chować łupy - w szalach, etolach, mufkach i przepastnych kieszeniach krynolin). Whicher wraz ze swoimi ulubionymi kolegami, detektywami sierżantami Dolly Williamsonem i Dickiem Tannerem, w kwietniu uzyskali dostęp do domu złodziei w Stoke Newington, na północ od Londynu. Kiedy oskarżał Emily Lawrence, zauważył, że kobieta przebiera rękami. Chciał zobaczyć, co chowa. Wywiązała się przepychanka, podczas której chłopak Emily groził, że rozłupie Whicherowi czaszkę pogrzebaczem, a Lawrence upuściła na podłogę trzy pierścionki z diamentami. Z krótkich wzmianek w pamiętnikach, gazetach i magazynach, wyłania się postać Jacka Whichera - uprzejmego, lakonicznego, dostrzegającego wszelkie komediowe aspekty swej pracy. Był „znakomitym oficerem" - jak powiedział inny detektyw - „cichym, sprytnym i praktycznym; nigdy się nie spieszył, przeważnie odnosił sukcesy i gotów był podjąć się rozwiązania każdej sprawy". W jego tonie wyczuwało się lekką drwinę. Jeśli był czegoś pewien - „dałby sobie za to głowę uciąć". „No, będzie!" - mawiał, gdy znalazł jakiś ślad. Wobec wrogów wykazywał wielkoduszność - zgodził się podzielić drinkiem z pewnym złodziejem, zanim go aresztował, a nawet oszczędził mu zakucia w kajdanki:- Zachowam się wobec ciebie jak człowiek - powiedział - jeśli ty zachowasz się wobec mnie tak samo. Kawały również nie były mu obce - w końcu lat pięćdziesiątych w Ascot razem z innymi oficerami podeszli chyłkiem do śpiącego inspektora, który wszem i wobec szczycił się swymi wypielęgnowanymi bokobrodami, i ogolili gęsty czarny zarost z jego lewego policzka. Whicher był jednak człowiekiem powściągliwym i skrytym, jeśli chodziło o jego własną przeszłość. Spotkała go co najmniej jedno nieszczęście. 15 kwietnia 1838 roku w mieście Lambeth kobieta przedstawiająca się jako Elizabeth Whicher, z pierwszego małżeństwa Green, a z domu Harding, urodziła chłopca imieniem Jonathan Whicher. Na akcie urodzenia podała imię ojca: Jonathan Whicher, zawód: policjant oraz ich adres: 4 Providence Row. Była mniej więcej w czwartym tygodniu ciąży, kiedy Jack Whicher wstąpił do policji - być może właśnie dlatego zdecydował się podać do wiadomości, że dziecko było w drodze. Trzy lata później Whicher mieszkał na posterunku Hunter Place - jako człowiek samotny. W rejestrze zgonów w latach 1838-1851 ani w żadnym spisie ludności z dziewiętnastego wieku nie pojawia się nazwisko dziecka ani jego matki. Poza aktem urodzenia nie ma dowodów na to, że Jack Whicher kiedykolwiek miał potomka. Pozostaje nam tylko świadectwo urodzenia chłopca. Mapka - str. 58 ROZDZIAŁ PIĄTYWydaje się, że każdy trop prowadzi donikąd16 lipca W poniedziałek rano, 16 lipca, nadinspektor Foley zawiózł Whichera do Road powozem, obierając tę samą drogę, którą Samuel Kent wracał do wioski, kiedy dowiedział się, że jego syn nie żyje. Był kolejny suchy dzień - od dnia śmierci Saville'a nie spadła ani kropla deszczu. W miarę jak policjanci oddalali się od pokrytego sadzą miasta, równiny ustępowały miejsca pagórkom, lasom i pastwiskom. Na polach pasły się owce, na drzewach siedziały ptaki o ciemnym upierzeniu: kawki, sroki, kosy, kruki i wrony. Mniejsze ptaki zaszyły się w trawie i kolcoliście - świstunki gruzińskie i derkacze - natomiast jaskółki i jerzyki szybowały po niebie. Wioska Road leżała na pograniczu dwóch hrabstw: choć Road Hill House i Kościół chrystusowy wielebnego Peacocka znajdowały się w Wiltshire, większość z kilkuset wieśniaków mieszkała nieco niżej, w Somersetshire. W tej części Anglii ludzie zwracali się do siebie per „ty" lub „wy" i mówili z gardłowym akcentem - farmer brzmiał jak „warmer", a słońce jak „złońce". W tych stronach ludzie posługiwali się charakterystycznym słownictwem: ktoś ze śladami po ospie na twarzy, tak jak Whicher, był dla nich „ospowaty"; „upaprać" ubranie oznaczało wylać na nie jakąś brudną ciecz; a „unurzać" jakieś stworzenie znaczyło po prostu dusił je w błocie. Road było malowniczą wioską, z chatkami z kamieni wapiennych lub płaskich bloków piaskowca, których ściany były podziurawione kwadratowymi okienkami. We wsi były co najmniej cztery gospody (Czerwony Lew, George, Dzwon i Cross Keys), browar, dwa kościoły anglikańskie, kaplica baptystów, szkoła, poczta, piekarnia, sklep spożywczy, swoje warsztaty mieli: rzeźnik, kowal, szewc, krawiec męski i damski, rymarz i inni. Trowbridge leżało pięć mil na północny wschód od Road, a Frome, miasteczko producentów wełny w hrabstwie Somersetshire, pięć mil na południowy zachód. Niektórzy wieśniacy w swoich domkach mieli krosna i zajmowali się tkactwem. Większość jednak pracowała w polu lub w jednej z kilku fabryk w okolicy. W fabryce Shawford specjalizowano się w farbowaniu wełny - było tam koło wodne napędzane wodą z rzeki Frome - wśród miejscowych barwników należy wymienić ciemną zieleń uzyskiwaną z ligustru, brąz z cisu oraz indygo z urzetu. Obok mostu Road Bridge znajdowała się fabryka zajmująca się „filcowaniem", czyli ubijaniem mokrej wełny do momentu, aż znikną pojedyncze włókna, a tkanina stanie się ciasno zbita i niemożliwa do rozplątania. Wioska trzęsła się od plotek na temat śmierci Saville'a. Morderstwo obudziło w ludziach „ducha", jak napisał Joseph Stapleton w swojej książce o sprawie, „którego trudno było ujarzmić lub kontrolować". Przytaczając słowa „Bath Chronicle": Przedstawiciele niższych klas w wiosce zwrócili się przeciwko rodzinie pana Kenta oraz przeciwko niemu samemu. Nikt z rodziny nie może przejść przez wieś nie narażając się na wyzwiska. Biedny, niewinny chłopczyk, ofiara tego mrocznego zabójstwa, budzi tkliwość i boską serdeczność. Mówi się, że był silnym, ładnym dzieckiem, z wesołą, uśmiechniętą buzią i jasnymi kędziorkami. Kobiety mają łzy w oczach, gdy wspominają Saville'a i jego zabawy i niewinne paplanie. Wieśniacy zapamiętali Saville'a jako słodkiego aniołeczka, a jego rodzinę potępiali, widząc w jej członkach samo zło. Samuel Kent już wcześniej nie był lubiany w okolicy. Częściowo była to wina jego pracy - był odpowiedzialny za wprowadzenie w życie ustawy Factory Act z 1833 roku. Ustawa została opracowana przede wszystkim po to, by chronić dzieci przed wyzyskiem i urazami, więc zarówno właściciele fabryk jak i pracownicy krzywo na nią patrzyli. Inspektorzy fabryk, podobnie jak policjanci, byli postrzegani jako wrogi nadzór. Kiedy Samuel wprowadził się do Road Hill House w 1855 roku, jak donosi „Frome Times", wielu miejscowych mówiło: - Nie chcemy go tutaj, chcemy kogoś, kto da nam chleb, a nie kogoś, kto go nam odbierze. Niedługo przed tragedią Samuel zwolnił z fabryki w Trowbridge ponad dwudziestkę chłopców i dziewcząt poniżej trzynastego roku życia, pozbawiając ich zarobków rzędu trzech lub czterech szylingów tygodniowo. Samuel nie robił nic, by poprawić stosunki z sąsiadami. Zdaniem Stapletona zbudował „gruby mur", chcąc „chronić się przed podglądaczami i intruzami" z domków położonych wzdłuż drogi obok Road Hill House. Postawił znak „Nie wchodzić" koło rzeki biegnącej przez jego posiadłość, gdzie mieszkańcy domków zwykle łowili pstrągi. Wieśniacy mścili się na służbie i rodzinie Samuela. „Dzieci ze wsi wykrzykiwały za dziećmi Kentów" - pisze Stapleton - „kiedy szły na spacer lub do kościoła." Od śmierci Saville'a Samuel kilkakrotnie wyrażał swe podejrzenia, jakoby wieśniacy z domków mieli coś wspólnego z morderstwem. O godzinie jedenastej Whicher i Foley przyłączyli się do tajnych obrad w Temperance Hall. Whicher obserwował, jak sędziowie po raz kolejny przesłuchują Samuela Kenta, wielebnego Peacocka, a następnie Elizabeth Gough - główną podejrzaną. O pierwszej wypuszczono ją na wolność. Reporterzy, którzy zebrali się na zewnątrz widzieli, jak wychodzi z budynku. „Wydawało się, że strasznie cierpi, odkąd znalazła się w areszcie" - napisał jeden z dziennikarzy „Bath Chronicle" - „jej twarz, która przedtem była roześmiana i wesoła, teraz nosiła znamiona przygnębienia i troski; wszyscy byliśmy zaskoczeni, jak bardzo się zmieniła podczas tak krótkiego okresu zatrzymania". Niania powiedziała reporterom, że wraca do Road Hill House, by pomóc pani Kent, jako że ta nie mogła już wychodzić z domu - dziecko miało przyjść na świat za kilka tygodni. Reporterów następnie wpuszczono do środka, gdzie zwrócił się do nich jeden z sędziów. Oznajmił, że śledztwo przejmuje detektyw inspektor Whicher, a dla osoby, która udzieli informacji prowadzących do zatrzymania mordercy Saville'a, przewidziano nagrodę w wysokości dwustu funtów: rząd przeznaczył na ten cel 100 funtów, a drugie sto dał Samuel Kent. Jeśliby mordercę wskazał jego wspólnik, darowano by mu karę. Śledztwo odroczono do piątku. Whicher dołączył o dwa tygodnie za późno. Ciało ofiary spoczywało już w grobie, wysłuchano zeznań świadków i zebrano, lub zniszczono, materiał dowodowy. Musiał rozdrapać rany, które zaczęły się już zasklepiać, i na nowo otworzyć scenę zbrodni. Nadinspektorzy Foley i Wolfe z policji okręgowej zaprowadzili go do domu na wzgórzu. Road Hill House był położony nad wioską - gładki blok kremowego kamienia wapiennego z Bath oddzielał od drogi szpaler drzew i mury. Kupiec bławatny, Thomas Ledyard, wybudował posiadłość w 1800 roku, kiedy to stał na czele fabryki zajmującej się filcowaniem wełny przy Road Bridge. Udało mu się zbudować jeden z najokazalszych domów w okolicy. Kręty podjazd prowadził między cisami i wiązami do płytkiego ganka, który wysuwał się nieco z płaskiej fasady budynku niczym budka wartownika. W zaroślach po prawej stronie trawnika przed domem stał wychodek, w którym znaleziono ciało Saville'a - była to ubikacja w szopie wybudowanej wokół dołu wykopanego w ziemi. Za drzwiami frontowymi szeroki korytarz prowadził do głównej klatki schodowej. Po prawej stronie korytarza znajdowała się jadalnia - elegancki prostokątny pokój, który ciągnął się wzdłuż jednego z boków budynku - po lewej zaś była przytulna biblioteka na planie kwadratu, z łukowatym oknem wychodzącym na trawniki. Za biblioteką znajdował się salon, który kończył się łukiem okien wykuszowych wychodzących na tylne ogrody - jedno z tych okien otwarto w noc morderstwa, co 30 czerwca rano odkryła Sarah Cox. Schody wyłożone grubym dywanem biegły na pierwsze, a następnie na drugie piętro. Okna na półpiętrach wychodziły na tyły posiadłości - ogród z kwiatami, ogród warzywny, sad, szklarnię, a za nimi pastwiska z krowami i owcami, trawnik oraz rząd drzew wzdłuż rzeki Frome. Na pierwszym piętrze, za sypialnią państwa i pokojem dziecięcym, znajdowały się trzy wolne pokoje i ubikacja. Na najwyższym piętrze oprócz czterech zajętych sypialni miała dwa wolne pokoje oraz drabina na strych. Podłoga miała ciemniejszy odcień niż na niższych piętrach, a sufity i okna położone nieco niżej. Większość sypialni w domu wychodziła na południe, na podjazd, trawnik i na wioskę, choć z pokoju, który leżał od wschodu, widać było sąsiednie domki i dwie gotyckie wieżyczki oraz iglice kościoła chrystusowego. Za pokojem Williama tylne schody zakręcały ostro, prowadząc na pierwsze piętro i parter. U stóp schodów znajdował się korytarz kuchenny, a wzdłuż niego drzwi do pomieszczenia kuchennego, do samej kuchni, do pralni, spiżarni oraz schody do piwnic. Drzwi przy końcu sieni prowadziły na wybrukowany dziedziniec, na obrzeżach którego stała powozownia, stajnia oraz toalety. Wychodek znajdował się po prawej stronie - wychodziło się doń przez drzwi pomieszczenia, w którym trzymano noże. Wysoki na dziesięć stóp kamienny mur z bramą dla handlarzy biegł wzdłuż prawego skrzydła posiadłości, obok narożnika, gdzie stały domki. Stapleton barwnie opisał skupisko biednych domków, gdzie mieszkały rodziny Holcombe'ów, i Holleyów: „Gospoda stoi na samym środku, a obok widać domek, który zwaliłby się niechybnie, gdyby nie wsparto go prowizorycznie drewnianymi palami wbitymi w ziemię. Okna są powybijane lub wyrzucone na zewnątrz przez walące się ściany. Mieszkańcy już dawno uciekli z tej ruiny. Kilka innych domków stoi dookoła, okna kilku z nich wychodzą na posiadłość pana Kenta. To istne slumsy - jakby kawałek parafii Świętego Idziego przeniósł się z miasta na wieś. Osiedle domków można by wziąć za siedlisko wyrzutków społeczeństwa i gniazdo złodziei". Od morderstwa Road Hill House stał się zagadką, trójwymiarową łamigłówką, której plan i umeblowanie kryły jakiś ezoteryczny szyfr. Zadaniem Whichera było złamanie tego szyfru - dom był zarówno miejscem zbrodni, jak i kluczem do odgadnięcia charakterów jego mieszkańców. Mury i płoty, które Samuel wzniósł dookoła posiadłości, wskazywały na umiłowanie prywatności. Jednak w domu dorośli i dzieci, służba i państwo, mieszali się w dziwny sposób - zamożni obywatele w czasach wiktoriańskich woleli trzymać służbę z dala od rodziny, dzieci natomiast miały swoje własne pomieszczenia. W Road Hill House niania spała tuż obok sypialni państwa, a pięcioletnie dziecko dzieliło pokój z rodzicami. Reszta służby i pasierbowie mieszkali na najwyższym piętrze, wrzuceni wszyscy razem niczym drewno na poddaszu. Z takiego układu od razu wynikało, że dzieci pierwszej pani Kent były traktowane jako osoby o nieco niższym statusie. W raportach pisanych dla Scotland Yardu* Whicher nadmienił, że Constance i William byli jedynymi domownikami, którzy mieli oddzielne pokoje. Nie mówiło to wiele o ich statusie, lecz wskazywało prosty fakt, że żadne z nich nie miało rodzeństwa tej samej płci i w podobnym wieku, więc nie mogli z nikim dzielić pokoju. Znaczenie tego faktu było czysto logistyczne: każde z nich mogło wymknąć się nocą z pokoju niezauważone. W pokoju dziecięcym Whicherowi pokazano, w jaki sposób wyciągnięto kocyk spomiędzy pościeli Saville'a w noc, kiedy chłopiec zginął - kołderka i prześcieradło zostały „na powrót starannie złożone" w nogach łóżeczka. Jak zauważył Whicher - „jest wysoce wątpliwe, żeby mógł to zrobić mężczyzna". Następnie razem z Foleyem i Wolfem przeprowadził eksperyment, chcąc się przekonać, czy da się wyjąć trzyletnie dziecko z łóżeczka nie budząc nikogo innego w tym samym pokoju. Gazety nie ujawniły, który trzylatek wziął udział w eksperymencie ani jak nakłoniono go, by kilkakrotnie zasypiał, ale pisano, że policjanci powtarzali doświadczenie trzy razy. W salonie Whicher zobaczył, że okno można było otworzyć tylko i wyłącznie od wewnątrz. „Okno ma około dziesięciu stóp wysokości i kończy się zaledwie kilka cali nad podłogą" - napisał w raporcie dla sir Richarda Mayne'a - „wychodzi na trawnik na tyłach domu. Można je otworzyć podnosząc dolne skrzydło - rankiem tamtego dnia okno było podniesione o jakieś sześć cali nad ziemią. Okiennice były zablokowane sztabą od wewnątrz, więc nikt nie mógł dostać się do domu z zewnątrz". Nawet gdyby ktoś włamał się do domu i wszedł właśnie przez to okno, nie dostałby się dalej, ponieważ drzwi do salonu były zamknięte z drugiej strony, jak zauważył Whicher. „Jest zatem pewne" - napisał - „że nikt nie wszedł do domu tą drogą". Był również pewien, że nikt nie uciekł z budynku przez to okno, ponieważ Sarah Cox powiedziała, że składane okiennice były częściowo zamknięte od środka. To, jak przyznał, utwierdziło go w przekonaniu, że chłopca zabił któryś z domowników. Jedyną poszlaką, która wskazywałaby na obecność intruza na miejscu zbrodni, był zakrwawiony skrawek gazety znaleziony w wychodku. Whicher odkrył jednak, że nie wydarto go z „Morning Star", jak sugerowano w trakcie przesłuchania, lecz z „Timesa" - gazety, którą co dzień czytywał Samuel Kent. Whicher wyjaśnił w swoich raportach, że sądzi, iż morderca nie wyniósł Saville'a przez okno w salonie, lecz całkiem inną drogą: tylnymi schodami na dół, sienią obok kuchni, a następnie kuchennymi drzwiami na dziedziniec i drzwiami z dziedzińca do wychodka w zaroślach. Morderca musiałby otworzyć i odblokować z łańcucha i zasuwy kuchenne drzwi, odsunąć zasuwę drzwi na dziedziniec, a następnie znów zamknąć oboje drzwi w drodze powrotnej do domu. Była to sztuka, której dało się dokonać i pewno warta była zachodu. Drzwi kuchenne znajdowały się zaledwie dwadzieścia kroków, czyli dwadzieścia jardów, od wychodka - jak zauważył Whicher - podczas gdy odległość od okna w salonie do wychodka wynosiła aż siedemdziesiąt dziewięć kroków. Aby przejść z salonu do wychodka, należało obejść budynek od frontu, tuż pod oknami pokoi, w których spała reszta rodziny i służba. Każdy, kto mieszkał w domu, wiedziałby, że przejście kuchenne było o znacznie bardziej bezpośrednią i dyskretniejszą drogą - przytaczając słowa Whichera: „najkrótszą i najbardziej sekretną". Oznaczało jednak, że trzeba przejść obok psa obronnego, ale przecież nowofunland mógł nie szczekać na widok znajomej twarzy. „Zwierzę jest całkowicie nieszkodliwe" - napisał Whicher. Nawet kiedy on sam, człowiek zupełnie obcy, podchodził do psa w dzień, ten nie gryzł ani nie szczekał. „Jestem zatem przekonany" - wywnioskował Whicher - „że okiennice w salonie otwarł po prostu któryś z domowników, chcąc stworzyć pozory, jakoby dziecko zostało uprowadzone". Whicher znał ten manewr, fałszywy trop zostawiony, by zmylić policję. W 1850 roku opisał pewnemu dziennikarzowi metody „szkoły tańca" londyńskich włamywaczy. Zwykle obserwowali dom przez kilka dni, by dowiedzieć się, o której domownicy jadają obiad - była to idealna pora na włamanie, ponieważ podczas obiadu zarówno państwo, jak i służba są zajęci. O umówionej godzinie jeden z członków gangu bezszelestnie skradał się na poddasze (to był właśnie „taniec") i plądrował wyższe piętra domu kradnąc małe cenne przedmioty, najczęściej biżuterię. Zanim uciekł po dachu wraz z łupami, zwykle „wrabiał" służącą, chowając jakiś drogocenny przedmiot pod jej materacem. Błyskotka, podobnie jak otwarte okno w Road Hill House, była „zasłoną dymną", mającą naprowadzić policję na fałszywy trop. Być może zabójca nie chciał zmylić policji co do sposobu, w jaki zabrano Saville'a, rozumował Whicher. Być może chciał zamaskować miejsce, w które go zaniesiono - otwarte okno wychodzi na ogrody i pola za domem. Morderca mógł liczyć na to, że policja nie znajdzie ciała w wychodku, który znajdował się po przeciwnej stronie. Whicher podejrzewał, że „pierwotnym zamiarem mordercy było wrzucić dziecko do wychodka, aby utonęło w nieczystościach tak, by nikt go nie znalazł". W wychodku jest „wysokie szambo, głębokie na około dziesięć stóp, o powierzchni mniej więcej siedmiu stóp kwadratowych" - pisał w raporcie - „tamtego dnia w szambie nieczystości i woda sięgały na głębokość kilku stóp". Whicher sądził, że napastnik chciał, by dziecko utonęło lub udusiło się ekskrementami, a następnie zniknęło w głębi szamba. Gdyby plan się powiódł, nie byłoby żadnych śladów krwi, które doprowadziłyby do miejsca zbrodni lub do samego mordercy. Jednak pochyła osłona, zamontowana niedawno na polecenie Samuela Kenta, przykrywała otwór tak, że między siedziskiem a ścianą zostało tylko kilka cali, więc ciało utknęłoby w drodze na dno. Whicher uznał, że „skoro plan zawiódł, zabójca postanowił użyć noża", więc zabrał narzędzie zbrodni z kosza stojącego w sieni, po czym zadał chłopcu rany kłute w szyję i klatkę piersiową, by mieć pewność, że dziecko nie żyje. „Co najmniej trzy noże z kosza mogły posłużyć jako narzędzie zbrodni" - powiedział Whicher dziennikarzowi z gazety „Somerset and Wilts Journal". Tamtego popołudnia Whicher przeszukał pokój Constance. W jej komodzie znalazł spis bielizny, którą przywiozła ze szkoły; wśród ubrań wymieniono trzy koszule nocne. Powiedziano mu już wcześniej, że jedna z nich zaginęła. Posłał zatem po Constance. - Czy to spis twojej bielizny?- Tak.- Czyje to pismo?- Moje własne. Wskazał na listę:- Wymieniono tu trzy koszule nocne - gdzie one są?- Mam dwie. Jedna się zgubiła w praniu tydzień po morderstwie. Dziewczyna pokazała mu dwie pozostałe koszule - obie gładkie i siermiężne. Whicher zauważył na łóżku jeszcze jedną koszulę nocną i czepek nocny. Zapytał Constance, do kogo należą.- Do mojej siostry - odparła. Jako że pani Holley w dalszym ciągu odmawiała prania ubrań Kentów, obie koszule nocne Constance były brudne, więc w sobotę pożyczyła czystą od Mary Ann lub Elizabeth. Whicher oznajmił Constance, że musi zabrać spis jej bielizny i pozostałe koszule nocne. Zagubiona koszula nocna była pierwszą wskazówką. Wyraz wskazówka, po angielsku clue pochodzi od słowa clew, które oznacza kłębek wełny lub nici. Słowo zyskało znaczenie „tego, co wskazuje drogę" dzięki greckiemu mitowi o Tezeuszu. Kłębek otrzymany od Ariadny pomógł Tezeuszowi odnaleźć wyjście z labiryntu Minotaura. Dziewiętnastowieczni pisarze pamiętali o rodowodzie owego wyrazu, kiedy używali go w swych dziełach. „W rozwiązywaniu zagadki zawsze kryje się pewna przyjemność - w podążaniu za nieuchwytnymi wskazówkami, które w końcu prowadzą do pewności" - zauważyła Elizabeth Gaskell w 1848 roku. - „Wydawało mi się, że widzę koniec właściwej nici" - mówi narrator w powieści Andrew Forrestera zatytułowanej Kobieta detektyw (1864). William Wills, zastępca Dickensa, w roku 1850 złożył hołd inteligencji Whichera, wspominając, że detektyw znajdował odpowiedź nawet - „kiedy wydaje się, że każdy trop prowadzi donikąd". „Sądziłem, że udało mi się znaleźć wskazówkę" - oznajmia narrator Kobiety w bieli w odcinku opublikowanym w czerwcu 1860 roku. „Jakże mało wówczas wiedziałem o zakamarkach labiryntu, które miały mnie nadal zwodzić!" Intryga była niczym węzeł, a opowieść kończyła się jego rozsupłaniem, czyli ostatecznym rozwiązaniem zagadki. Wiele wskazówek jest dosłownie zrobionych z materiału - przestępców często demaskowano dzięki nim. Jeden z takich przypadków był dobrze znany Jackowi Whicherowi. W roku 1837 w sprawie głośnego morderstwa ślady prowadziły na Wyndham Road, czyli ulicę w Camberwell, przy której mieszkał Whicher. James Greenacre, stolarz i właściciel ośmiu domków przy tej ulicy, zabił i poćwiartował swą narzeczoną, Hannah Brown. Zbrodni tej dopuścił się we własnym mieszkaniu w grudniu 1836 roku. Głowę kobiety zawinął w worek, po czym wsiadłszy do omnibusa wywiózł ją do Stepney, we wschodnim Londynie, gdzie wyrzucił do kanału. Tułów porzucił przy Edgware Road, w północno-zachodniej części miasta, nogi natomiast zostawił w rowie w Camberwell. Gwiazdą tamtego śledztwa był posterunkowy Pegler z wydziału S (Hampstead), który znalazł tułów Hannah Brown. Do Greenacre'a dotarł dzięki skrawkowi materiału - był to fragment płótna, w które zawinięto poćwiartowane zwłoki - a przyznanie się do winy udało mu się uzyskać przy pomocy kolejnej poszlaki: był to kawałek nankinu znaleziony przy Edgware Road. Skrawek pasował do łatki na sukience dziecka zamordowanej. Rozwiązanie zagadki opisały natychmiast wszystkie gazety. Greenacre'a powieszono w maju 1837 roku. Whicher wstąpił do policji cztery miesiące później. W roku 1849 londyńscy detektywi, wśród nich Whicher, Thornton i Field, dotarli do morderczyni z Bermondsey, Marii Manning - tym razem na trop naprowadziła ich zakrwawiona suknia, którą zabójczyni ukryła w dworcowej skrytce. Manning wraz z mężem zamordowała swego byłego kochanka, a jego ciało ukryła pod podłogą w kuchni. Detektywi wyśledzili parę z pomocą wiadomości telegraficznych, ekspresowych pociągów i statków parowych. Whicher sprawdził hotele i dworce w Paryżu, a następnie statki płynące z Southampton i Plymouth. Wykorzystał swoje doświadczenie w tropieniu banknotów, gromadząc materiał dowodowy przeciwko przestępcom. Manning schwytano wreszcie w Edynburgu, a jej męża w Jersey. Próbowali zrzucać na siebie nawzajem winę, ale oboje skazano na karę śmierci. Egzekucje przyciągnęły dziesiątki tysięcy widzów, a ballady opisujące sprawę sprzedały się w liczbie dwóch i pół miliona kopii. Seria drzeworytów z tamtego roku pokazuje detektywów jako nieustraszonych bohaterów. Sam komisarz pochwalił swych ludzi za „niezwykła zręczność i olbrzymi wysiłek", który włożyli w pracę nad tą sprawą. Whicher i Thornton otrzymali premie w wysokości dziesięciu funtów, natomiast Field jako inspektor dostał aż piętnaście funtów. W następnym roku Whicher opowiedział Williamowi Willsowi znacznie bardziej pospolitą historię, która pokazuje, jak ubrania pomagają w ujęciu przestępcy. Pewien detektyw sierżant - prawdopodobnie Whicher we własnej osobie - został wezwany przez kierownictwo eleganckiego londyńskiego hotelu, aby znaleźć człowieka, który poprzedniej nocy okradł bagaż jednego z gości. Na dywanie w pokoju, w którym splądrowano skrzynię, detektyw zauważył guzik. Cały następny dzień obserwował gości hotelowych, przyglądając się bacznie ich ubraniom - jak sam przyznał, „ryzykował, że zostanie zatrzymany za ekscentryczne zainteresowanie strojem". Wreszcie zobaczył mężczyznę, któremu brakowało jednego guzika przy koszuli; nitka zwisała luźno, a pozostałe guziki pasowały do znalezionego przez detektywa. Sprawa Road Hill była pełna materiału. Począwszy od tego, że morderstwo zdarzyło się na terenie, który słynął z produkcji tkanin, w krainie owiec i fabryk wełny. W centrum śledztwa znalazło się brudne pranie rodziny Kentów, głównym świadkiem była praczka, a w trakcie dochodzenia natknięto się na trzy poszlaki związane ze strojem: skrawek flaneli, kocyk i zagubioną koszulę nocną. Whicher skupił się na ostatnim elemencie, tak jak narrator z opowiadania Wilkiego Collinsa „Pamiętnik Anne Rodway" skoncentrował się na podartym krawacie: „Zawładnęła mną jakaś gorączka - przemożne pragnienie, by pójść za tym pierwszym odkryciem, by dowiedzieć się więcej, nie zważając na ryzyko. Krawat stał się w istocie wskazówką, za którą postanowiłem podążać". Nić, która wyprowadziła Tezeusza z labiryntu, odpowiadała kolejnej zasadzie śledztwa Whichera: detektyw posuwał się wstecz. Aby wydostać się z poplątanej sieci niebezpieczeństwa, Tezeusz musiał iść własnymi śladami, wrócić do samego początku. Rozwiązanie zagadki było zarówno początkiem, jak i końcem całej historii. Whicher poznawał przeszłość rodziny rozmawiając z Kentami oraz z tymi, którzy ich znali. Choć zdarzały się luki, sprzeczności i tropy wskazujące na dalsze sekrety, udało mu się złożyć w całość opowiadanie, które - jak sądził - stanowiło wyjaśnienie morderstwa. Większość informacji, które zebrał, zapisano w książce, wydaną w roku 1861 przez Josepha Stapletona. W sprawozdaniu chirurga wyraźnie widać, że trzyma stronę Samuela Kenta. Niemniej jednak opis jest dość skrupulatny - miejscami nawet ordynarny - wyczrpująco wszelkie rysy w historii rodziny. W roku 1829 we wschodnim Londynie Samuel Kent, dwudziestoośmioletni syn producenta dywanów z północno-wschodnich przedmieść Clapton, ożenił się z Mary Ann Windus, dwudziestojednoletnią córką zamożnego wytwórcy powozów z sąsiedniej dzielnicy Stamford Hill.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2b327y
d2b327y
d2b327y
d2b327y
d2b327y

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj