W latach siedemdziesiątych małe miasteczko na wyspie u wybrzeży Islandii zostało zniszczone przez wybuch wulkanu. Na szczęście zdążono ewakuować ludność, uratować domowe zwierzęta a nawet część dobytku, jednak przez dwa tygodnie – od pierwszej erupcji do ostatecznego zalania domów lawą i zasypania popiołem wulkanicznym, mimo dość sprawnej akcji ratunkowej miasteczko Vestmannaeyjar pogrążone było w chaosie. Krążyli po nim ratownicy, żołnierze i co odważniejsi mieszkańcy, zabezpieczając domy i wynosząc z nich cenniejsze rzeczy. Minęło trzydzieści klika lat, do Vestmannaeyar powróciło życie, jednak kilka dawnych ulic nadal spoczywa pod skorupą popiołu i lawy. Władze nie zdecydowały się zachować tej kapsuły czasu dla przyszłych pokoleń – prace archeologiczne rozpoczynają się już teraz, w 2007 roku. Jeden z dawnych mieszkańców walczy o prawny zakaz odkopywania domu jego rodziców, w końcu uzyskuje przywilej zejścia do piwnicy przed ekipą badawczą. Na zewnątrz czeka jego prawniczka, znana z wcześniejszych powieści
Thora Gudmundsdóttir i szef archeologów. Niestety – Markusowi Magnussonowi nie uda się posprzątać piwnicy bez zostawiania śladów. Oprócz kartonu, po który się tam wybrał, pod skorupą wulkanicznego pyłu leżą trzy ciała. A karton zawiera ludzką głowę.
Przyznać trzeba, że punkt wyjścia jest nawet efektowniejszy, niż zawiązanie intrygi w poprzednich wydanych w Polsce kryminałach Yrsy Sigurdardóttir: Trzecim znaku i Weź moją duszę. Ale po efektownym początku (bo mamy jeszcze jedno morderstwo – współczesne), śledztwo grzęźnie w miejscu, i to na długo, a czytelnikowi dostaje się islandzka powieść obyczajowa. Thora, której tym razem autorka oszczędziła rodzinnych i sercowych komplikacji, usiłuje zgromadzić dowody na korzyść swojego klienta, wspomagana przez niezmiennie niesympatyczną i nieapetyczną sekretarkę, Bellę, tym razem w gotyckim wcieleniu. Okazuje się zresztą, że aby wyciągnąć Markusa z aresztu, Thora właściwie sama musi poprowadzić śledztwo, bo w miejscu drepcze nie tylko wypatrujący emerytury komendant z Vestmannaeyar, ale i rutyniarze z Reykjaviku. Zanim zagadka znajdzie swoje rozwiązanie, czytelnik poznawać będzie Islandię wkraczającą w XXI wiek – wyludniającą się prowincję, ciężko dryfującą od tradycyjnego rybołówstwa i rzemiosła w
stronę agroturystyki, i gwałtownie rozrastająca się stolicę, w której, co prawda, wszyscy jeszcze nadal mówią sobie po imieniu, lekarze znają wszystkich lekarzy a prawnicy – prawników, ale młodzi ulegają już jakimś zamorskim dziwactwom, obnosząc tatuaże, sztuczne biusty, gotyckie szmatki i anoreksję.
< Br> Właściwie mamy tu dwie powieści w jednej: najpierw kryminał, potem kawał solidnej, skandynawskiej powieści obyczajowej, a dalej znowu kryminał, z rozwiązaniem jak ze starej sagi. W proch się obrócisz polecam miłośnikom północnych klimatów, bo zagadki Rysa Sigurdardóttir wymyślała już lepsze.