Piękna okładka w kolorach w jakich widzę Toskanię w marzeniach: brąz, pomarańcz, czerwień – ciepło, słońce, spokój… A do tego talerz, więc będzie o jedzeniu – myślę. Zacieram ręce i układam się do czytania na balkonie, tak, żeby czuć świeże powietrze i wyobrażać sobie przy lekturze, że jestem na tarasie jakiegoś toskańskiego domostwa.
Ale Toskania w tej książce to niestety tylko pretekst!
Nie oceniaj książki po okładce – pasuje jak ulał. Nie ma zapachów, nie oblizuję co chwilę zgłodniałych ust, nie widzę toskańskich cyprysów, które ponoć rosną tylko tam, bo w Toskanii jest magiczne powietrze i magiczna woda. To historia, która mogłaby się zdarzyć gdziekolwiek.Albo gdziekolwiek i w Nowym Jorku, bo to Nowy Jork jest miłością bohaterki książki.
Georgia Gray jest szefową kuchni w nowojorskiej restauracji. Doceniania, ambitna, pragnie mieć swoją własną restaurację i dąży do tego z zapamiętaniem. Ma wspaniałego narzeczonego, prawnika, który zarabia mnóstwo pieniędzy. Ma psa, ukochaną suczkę labradora. Ma dwie bardzo „nowojorskie” przyjaciółki, zainteresowane modą, chłopakami i masażami. Często się spotykają na drinkach w modnych, choć trochę zaniedbanych klubach, albo w modnych, sterylnie czystych kawiarniach.
I oczywiście, dnia pewnego wszystko się wali. Narzeczony odchodzi, Georgię zwalniają z pracy i zostaje tylko pies i niezbyt pomocne przyjaciółki. Georgia szuka pracy, ale ma tak zszarganą reputację po tym zwolnieniu i z powodu okoliczności, w których do niego doszło, że musi uciec do Włoch. I do tego zostawić psa u byłego narzeczonego. Trafia do swojej byłej nauczycielki gotowania, pięknej Claudii, która otwiera kolejną w swojej karierze trattorię i od podstaw buduje zespół, kartę dań i ściany.
Ale trattoria też tak naprawdę nie jest najważniejsza. Oczywiście jest trampoliną, dzięki której Georgia w końcu odbije się od dna. Bo przecież wakacyjne książki nie mogą kończyć się smutno, a to jest taka wakacyjna lektura. Brak mi jednak w tym miejscu kultu jedzenia, z którego słyną Włosi, brak mi grubej szefowej kuchni, albo włoskiej mammy, brak choćby przystojnego, chudego włoskiego kucharza, który robi sos pomidorowy prawie tak dobry jak w domu.* Niby gotowanie dla Georgii jest całym życiem, ale mam wrażenie, że obija się od toskańskich ścian tylko po to, by w końcu wpaść na jakiegoś męża.*
Na szczęście ta historia nie jest przewidywalna. Nie jest tak, że mężczyźni przekazują sobie Georgię jak pałeczkę w sztafecie – jeden rzucił, by następny napotkany wziął i rzucił do stóp cały świat. Georgia eksperymentuje, Georgia poznaje i Georgia nawet w tym upalnym pięknym regionie Włoch nie od razu trafia na swoją bratnią duszę. Właściwie do końca nie wiadomo, czy trafi. Nie jest więc tak słodko, że mdli, jest nawet co nieco gorzkości, która równoważy karmel.
Ale ja najbardziej lubię sól – tę przyprawę, która nadaje słowom odcień błękitu, tajemnicy, bez której żadna książka nie może się obejść – dobry język, dobra akcja, zaskoczenie i to magiczne ziarnko soli z dna morza, które przeważa – zaangażowanie autora w swoją historię. Tutaj jakoś mi tego brakuje, jakby Jenny Nelson pozlepiała ten tekst z kilku innych, jakby sama nie do końca wiedziała, jak historia Georgii ma się potoczyć, co chce jej ofiarować, a co zabrać.
Najlepiej czytało mi się te fragmenty, w których jest mowa o pracy „od kuchni” – zaglądamy do pustej, zamkniętej jeszcze restauracji, poznajemy rozkład dnia kucharza i wiemy, jak powstaje specjalność restauracji. I w tę stronę cała akcja powinna pójść. Na tym się skupić i to odkrywać.
A w związku z tym wątkiem mam nawet swoją ukochaną scenę – najbardziej włoską z całej książki. Claudia, widząc przeciążenie swojego zespołu pracą nad kartą dań, proponuje im zadanie: mają wyjść z czterech ścian niewykończonej trattorii i zebrać na polach, w ogrodzie, w lesie wszystko to, co jest jadalne i z tego mają przygotować dla siebie śniadanie. Kilka przemęczonych osób we wstającym toskańskim słońcu zbiera zioła, owoce i warzywa. I cieszy się tym, a potem całe napięcie zostawia w ziemi.
Gdy czytałam ten fragment szerzej otworzyłam okno, wdychałam powietrze pełną piersią i odprężałam się. Czułam wakacje i sól na języku.
I chciałabym, żeby ta książka taka była.
Posolona.